Sandomierz. Wino i rękawiczki królowej Jadwigi

1 – 3 sierpnia 2018

 

Sandomierz, jedna z trzech najważniejszych siedzib królewskich w średniowiecznej Polsce, obok Krakowa i Wrocławia, nie jest dziś miastem o takim znaczeniu jak jego wielkie siostry. Nadal jest jednak miastem pięknym i zabytkowym, którego nie zniszczyła II wojna światowa, miastem oferującym najwyższej klasy turystyczne uciechy, ale pozwalającym w spokoju i niespiesznie cieszyć się jego bogactwem, kuchnią, a nade wszystko wybornym winem.

Sandomierz odwiedzamy po raz drugi. U stóp staromiejskiego wzgórza działa tu kemping „Browarny”, który jest naszym ulubionym spośród odwiedzonych w kraju kamperowisk, a bez najmniejszej wątpliwości można go zaliczyć do zachodniego standardu. Doskonale wypielęgnowana trawa, drzewa, czyściutkie, ogrzewane łazienki, zabytkowy dwór, w którym właściciele prowadzą hotel i jest stąd rzut beretem na starówkę. Nowością jest niewielki basen. W upalne dni, na jakie trafiliśmy w Sandomierzu, był wybawieniem.

Poprzednim razem, w październiku 2017 celem naszego przyjazdu do Sandomierza było wino. Lokalni winiarze zrzeszyli się w Sandomierskim Szlaku Winiarskim i czekają na eno-turystów z otwartymi rękami.

 

Źródło: www.winiarzesandomierscy.pl

 

Tym razem mamy pecha. Nawałnica, która złapała nas w Lasach Janowskich przeszła również nad Sandomierzem i zalała wiele gospodarstw w okolicy. Winnica Płochockich, do której pragnęliśmy ponownie zawitać zamieściła zdjęcia podtopionych piwnic i zalanego, pokrytego błotem podwórka. Lessowa gleba, choć żyzna, jest bardzo błotnista i lepka. Oznacza to, że wąska droga łącząca winnice, często biegnąca w wąwozach może być dla kampera nie do pokonania. Znamy ją i jej uroki z poprzedniej wycieczki.

Nie warto się jednak tym tak łatwo zniechęcać. Droga przez sandomierskie gospodarstwa rolne jest naprawdę urocza i warto się nią przejechać w słoneczny dzień.

Mamy więc czas, aby poznać dokładniej zabytki Sandomierza. Spośród ich ogromnej ilości, bo w końcu to miasto królewskie, wybieram wizytę w Muzeum Diecezjalnym, katedrze, kościele św. Jakuba przy klasztorze dominikanów oraz spacer Wąwozem Królowej Jadwigi. Wszystkie miejsca, jak również widoki, jakie oglądam włócząc się po starówce i wokół niej, absolutnie mnie zachwycają i ani razu nie czuję znudzenia. Chyba się po prostu zakochuję.

Z kempingu wychodzę na ulicę Browarną przechodząc obok XVIII-wiecznego dworku, w którym gospodarze mieszkają i prowadzą hotelik. Przy domu stoi malutka szklarnia. Widać czerwieniejące kule pomidorów. Urocze.

 

 

 

Wspinam się pod górę najpierw schodami skracającymi drogę na rynek, a następnie brukowaną uliczką Podole. Zabudowania przy niej  i jej klimat znów mnie zachwycają.

 

 

 

 

Ze wsi przenosimy się na renesansowy, sandomierski rynek. To niezapomniany widok. Z której strony rynku by na ratusz nie patrzeć, prezentuje się imponująco. Gotycka, ceglana bryła dostała w renesansie attykę. Całość prezentuje się wspaniale.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kieruję się ulicą Mariacką w kierunku katedry.

 

 

Gotycka katedra sandomierska to piękna budowla. Jej największym skarbem jest piękne, strzeliste i kolorowe wnętrze, które jak na złość, jest w tej chwili w remoncie. Udaje mi się jednak skraść fragmenty wielkiej urody spomiędzy rusztowań.

 

 

 

 

 

 

 

Parę kroków od katedry znajduje się w tzw. Dom Długosza, czyli XV-wieczny budynek księży mansjonarzy (takich księży niższych rangą w hierarchii kościelnej)  ufundowany przez Jana Długosza. Mieści się w nim Muzeum Diecezjalne, którego pominąć nie wolno goszcząc w Sandomierzu.

Znajduję w nim obrazy i zbiory godne miasta królewskiego, ale też godne Europy i świata. To niewielkie muzeum skrywa skarby bezcenne, niezwykle ciekawe i wspaniale zaprezentowane.

Znajduję tu obraz Łukasza Cranacha Starszego, wielkiego malarza niemieckiego epoki renesansu, rękawiczki królowej Jadwigi czy oryginalny, chiński bucik z XIX w. na zdeformowaną damską stopę, aby była mała, jak u dziecka, niezwykłą bibliotekę ksiąg drzewnych wykonaną w XIX w. przez szlachcica pasjonata, ołtarzyk z rogu mamuta pochodzący z Syberii, wykonany przez ludność rdzenną, jak również wenecki, z kości słoniowej czy kolekcję pięknych kafli ceramicznych z różnych epok.

Ilość niezwykłych przedmiotów: obrazów, rzeźb, mebli, pamiątek, biżuterii, bibelotów, naczyń przyprawia o zawrót głowy. Muzeum pochłaniam z przyjemnością. Sposób ekspozycji, ciemny kolor ścian, punktowe oświetlenie podkreślające piękno przedmiotów tworzą klimat tego miejsca.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wychodząc na dwór potrzebuję chwilę, aby się odnaleźć w ostrych promieniach letniego słońca. Schodzę w dół ze wzgórza starego miasta i po lewej mijam górujący na sąsiednim wzniesieniu zamek. Obecna bryła pochodzi z końca XVII w. Oryginalne, XIV-wieczne, jest jedynie skrzydło zachodnie, co doskonale widać, bo odcina się surową cegłą od reszty budynku.

 

 

Wspinam się na przeciwległe wzgórze, na którym, za winnicami, góruje klasztor dominikanów i przylegający do niego kościół św. Jakuba, jeden z najstarszych kościołów w Polsce.

Gotycko-romańskie cudo jest pięknie odrestaurowane. Jest to duża budowla. Najbardziej zachwyca romański portal. Świątynia jest jednocześnie zbiorową mogiłą 49 braci zamordowanych przez Tatarów w 1260 r. Szczątki te odkryto w latach 60 XX wieku.

 

 

 

 

 

 

Na terenie za kościołem, z widokiem na zamek, stoją stoły. W małej budce sprzedaje się lokalne wino. Można kupować na kieliszki. Miła pani serwuje też coś na ząb i domowe ciasto. Miejscówka idealna. Szczególnie, że zaczęło padać, a ja sobie siedzę pod dachem i sączę winko.

 

 

 

 

Ktoś mi powie, że w Sandomierzu jest słabo??

 

Ruszam w dalszą drogę. Nieopodal, na deptaku Podwale Dolne działa knajpka zasługująca na pochwały. Bistro Podwale oprócz dużego wyboru lokalnych win serwuje także lokalną kuchnię ze współczesnym pazurem. Deska serów zagrodowych ukoronowana winem z okolicznych winnic to uczta dla podniebienia. Koniecznie!

Obchodząc wzgórze z klasztorem dominikanów zmierzam do Wąwozu Królowej Jadwigi. Lessowy tunel od góry przykrywają korony pochyłych drzew, których korzenie oplatają zbocza jak powyginane łapy wiedźmy. Sceneria jak z Harrego Pottera. Jakaś para nowożeńców właśnie ma sesję. Jest trochę błota, a oni za namową fotografa ślizgając się wspinają się na lepkie zbocza wąwozu. Już widzę, jak wywijają orła na tej brunatnej mazi, czego im nie życzę oczywiście 😉

 

 

 

 

Przejście wąwozu zajmuje 10 minut. Wracam na staromiejskie wzgórze i znów przechodzę przez rynek. Kieruję się ulicą Opatowską do bramy o tej samej nazwie, jedynej zachowanej średniowiecznej bramy miejskiej.

 

 

 

 

 

 

Za bramą, przy ulicy Zawichojskiej, oglądam barokowy kościół św. Michała. Wraz z klasztorem Benedyktynek tworzy ciekawy układ architektoniczny.

 

 

Wracam na starówkę i na koniec wycieczki idę zajrzeć w „ucho igielne”, jedyną zachowaną furtę, jaka wiodła do miasta przez grube mury.

 

 

 

Dołącza do mnie Leszek i idziemy do Lapidarium pod Ratuszem, gdzie poprzednim razem, gdy tu byliśmy próbowaliśmy wybornego białego cuvee z Winnicy nad Jarem. Tym razem wina nie ma. Sandomierska produkcja nie jest duża i dość kapryśna. Nie ma tego złego. W restauracji prezentowany jest pokaźnych rozmiarów krzemień pasiasty. Od lat 70 wytwarza się w mieście biżuterię z występującej tylko w tych okolicach i nigdzie indziej na świecie szlachetnej odmiany tego tajemniczego kamienia.

 

 

Żegnamy się z sandomierskim rynkiem i schodzimy na nasz kemping.

Rano zjadamy ostatnie, królewskie śniadanie tej podróży. Jak zawsze bez pośpiechu i w dobrym nastroju.

 

 

Czas żegnać się z najpiękniejszą możliwą wersją naszego życia.

Jedziemy sobie przypomnieć, jak to jest mieszkać w domu z cegieł…

 

 

K