Północ Holandii

Ostatni tydzień naszego pobytu w Holandii spędziliśmy na północy. Z sennego Joure odbyłam wycieczkę do Groningen i do Giethorn, a jak byliśmy tu wcześniej, odwiedziliśmy stolicę Fryzji – Leeuwarden.

Fryzja to teren mało zaludniony, kiedyś była tu woda. Kanały są wszędzie, wokół każdego gospodarstwa, krajobraz oczywiście płaski jak deska. Dużo tu jezior, pastwisk i łąk. Holendrzy przyjeżdżają tu odpocząć od zgiełku miasta.

Fryzyjczycy mają swój odrębny język, fryzyjski, który jest zbliżony do holenderskiego, ma jednak inną zarówno pisownię jak i wymowę. Fryzję zamieszkuje 650 tys mieszkańców. Do Fryzji należą 4 wyspy fryzyjskie na Morzu Północnym.

 

Joure – małe miasteczko pachnące kawą i tytoniem

Nikt nie pojedzie do Joure turystycznie. Nie ma tu większych atrakcji. Miasteczko odwiedzają tylko żeglarze, ponieważ posiada marinę. W Joure mieszka 13 tys mieszkańców. Centrum Joure to jedna, główna ulica, która w weekend, w godzinach handlowych staje się deptakiem. Historia Joure jest ściśle związana z fabryką kawy i tytoniu założoną XVIII wieku przez państwa Egberts. W Muzeum Joure można poznać historię rodziny i fabryki.

Obecnie fabryka w Joure produkuje kawę rozpuszczalną, a inne filie firmy wypalają kawę w gigantycznych ilościach. Interes tytoniowy należy do innej już spółki – angielskiej Imperial Tobacco.

Jeżdżąc po Joure często wyczujemy zapach kawy lub tytoniu. Jest to bardzo przyjemny zapach i bardzo umila życie w miasteczku.

W Joure zatrzymaliśmy się na mini-kempingu obok fabryki. Prowadzi go rodzinka, która posiada również gospodarstwo rolne i stajnie z końmi.

Joure można zwiedzić w jeden dzień, w tym odwiedzić niewielkie muzeum.

 

Deptak w Joure

Muzeum Joure

Tradycja Joure od XVII w. to również produkcja zegarów

Stare holenderskie łózka są zamykane w szafach. Ciepło i praktycznie.

Te serduszka to fryzyjska flaga
Standardowy pojazd przewożący towary, dzieci i zwierzęta

 

A teraz petarda. Ta dziwna budowla stojąca w centrum Joure wygląda tek nie przypadkowo. Otóż stoi tu, ponieważ w Joure widziano UFO i było to rzekomo pierwsze widzenie UFO w Europie. Wikipedia o tym milczy. Fakt faktem takie coś stoi w Joure i sprzedają z tego … ryby 🙂

 

 

 

 

Leeuwarden – świetne Muzeum Fryzji

Leewarden to stolica prowincji Fryzja. Miasto liczy 90 tys mieszkańców. 7 sierpnia 1876 roku urodziła się tu Mata Hari – tancerka i szpieg. Jej tajemniczą postać przybliża wystawa w Muzeum Fryzji. Aktualnie miasto jest placem budowy, bo w przyszłym roku będzie Europejską Stolicą Kultury 2018.

Oprócz historii i kultury Fryzji zobaczyliśmy też w Leeuwarden ciekawą wystawę ceramiki erotycznej.

Byliśmy tu w grudniu, więc pogoda nie rozpieszczała.

 

To nie krzywe zdjęcie tylko krzywa wieża

 

Posiłek – wiadomo – śledziowy hot-dog

 

Groningen – tętniące życiem studenckim, kolorowe miasto i doskonałe Groningen Museum.

Z Joure do Groningen jedzie się godzinę bezpośrednim autobusem. Groningen to tętniąca życiem stolica prowincji Groningen na północno-wschodnich rubieżach Holandii. Dalej już tylko Niemcy.

W Groningen znajduje się drugi najstarszy uniwersytet w Holandii. Miasto robi bardzo pozytywne wrażenie, w szczególności dla człowieka przyjeżdżającego z Fryzji, uśpionego fryzyjskimi pustkowiami.

Od progu wita mieszanka starego z nowym:piękny, XIX wieczny dworzec kolejowy i położone tuż obok futurystyczne Muzeum Groningen.

 

Idę oglądać sztukę. Muzeum jest fantastyczne. Bardzo ciekawie ułożone wystawy, nie za dużo. I mają coś ekstra! Galeria ceramiki została zaprojektowana przez Philippe Starck’a! Wszystkie czasowe wystawy są niezwykle ciekawe. Pobyt w tym Muzeum uważam za jeden z najlepszych w całej Holandii.

Schody w budynku są niesamowite.

 

Wystawa stała prezentuje obrazy z okolic Groningen z różnych epok, ale mają też wielkich mistrzów.

Ten obraz wyjątkowo mnie wessał. Jest jak zdjęcie.

 

Ten obraz przedstawia pierwszą w Holandii kobietę – lekarza, absolwentkę Uniwersytetu Groningen (koniec XIX w.). Pracowała jako lekarz w Amsterdamie walcząc o prawa wyborcze dla kobiet, które wprowadzono dopiero wiele lat po jej śmierci.

 

Zachwyt

 

Część poświęcona sztuce współczesnej wita mnie ciekawym eksponatem. Jest to przedmiot ni użytkowy, ni ozdobny. Pochodzi z kolekcji Davida Bowiego, po którego śmierci okazało się, że kolekcjonował tego typu XX-wieczną sztukę. Miał tego w domu ogromne ilości. Muzea chcą je mieć u siebie i Groningen nabyło taki jeden przedmiot. Oto on:

 

To jest obraz współczesny. Malarz namalował autoportret pewnej włoskiej XVIII wiecznej malarki, której malarstwem się zachwycił. Tak, autoportret, bo namalował ją tak, jak uważa, że sama by się namalowała.

 

Muzeum posiada duże zbiory przedmiotów pseudo-użytkowych zaprojektowanych przez włoskągrupę projektowo-artystyczną pod wodzą Alessandro Mendini. Zaprojektowali oni dziwaczny budynek Muzeum Groningen.

 

Docieramy do galerii ceramiki Starcka. W zasadzie interesuje mnie wnętrze, nie eksponaty. Pięknie w niej, jak w sukni baletnicy. Holendrzy jarają się ceramiką, nie wypada przy nich mówić, że ciebie to nie interesuje 🙂

 

Pomysłowy sposób pokazania, w jaki sposób stare naczynia znajdowane są na wrakach zatopionych statków handlowych

 

Docieram do wystaw czasowych. Na początek mocne uderzenie. Świetna wystawa mebli i przedmiotów holenderskiego designera-artysty Maartena Baas’a. Znałam jego meble, ale nie wiedziałam, że to on.

Zrobił kilka projektów.

Kolekcję „Smoke”czyli czarne, jak spalone klasyki designu:

 

Kolekcję „Clay” czyli meble jak z plasteliny i kolorowe:

 

Instalacja artystyczna „Baas is in town”

 

Każda kolejna sala to zachwyt

 

Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek jakie czekały mnie w tym wspaniałym Muzeum. Otóż w jednej z sal czekała na mnie niewielka, ale jaka piękna wystawa:

 

 

Z Muzeum idę w kierunku rynku przechadzając się uliczkami pełnymi knajp ze studentami. Dzięki nim miasto nie zabija cenami.

 

Na rynku grają w siatkówkę plażową…
i oczywiście jest bazarek i oczywiście są śledzie w bułce 😉

 

Wskakuję w tramwaj i podjeżdżam kilka przystanków, aby obejrzeć ten budynek mieszkalny:

 

Obok jest kanał i taki widok 🙂

 

 

Na koniec zostawiam sobie wisienkę na torcie, The Wall House #2. Chce zobaczyć dziwaczny dom z betonową ścianą pośrodku. Zaprojektował go nowojorski architekt John Hejduk w 1973 roku. Wiele lat był ideą architektoniczną istniejącą tylko na papierze. Po śmierci architekta dom  powstał na podstawie jego projektów. Oddano go do użytku w roku 2001.

Szalony to dom!

 

Dom stoi nad jeziorem. Na nabrzeżu widzę fikuśną fontannę.

 

 

Spacerkiem wracam na przystanek autobusowy, aby wrócić do centrum i oto niespodzianka.

 

 

Tym razem pałaszuję kibbelinga. Jest doskonały!

 

Wracam pod Muzeum Groningen i tutaj też jestem świadkiem ciekawej sytuacji. Nagle szlaban przy Muzeum zamyka się, podnosi się kładka i … przepływa sobie żaglówka 🙂 Holandia…

 

Wracam do domu.

 

 

Giethorn – wioska bez ulic

 

Giethorn jest położone daleko od wszystkiego. Aby się tam dostać trzeba dojechać pociągiem do Steenwijk (na południe od Fryzji, na wchód od Amsterdamu), a następnie jechać autobusem jakieś 20 minut.

Daleką drogę wynagradza jednak urok tego miejsca. To taki wioskowy odpowiednik Wenecji. Drewniane kładki łączą brzegi kanałków, drzewa moczą liście w wodzie. Na ma tu dróg, tylko wąskie chodniki. Samochody stoją na obrzeżach wioski. Domy i ogrody są bardzo zadbane, często kryte strzechą. Można wybrać opcję łódka, jest ich wiele w różnych miejscach. Wybieram spacer wzdłuż kanałów. Czas stoi w miejscu. Miło jest.

Jedno z gospodarstw udostępnione jest do zwiedzania, jest w nim muzeum. Można się dowiedzieć jak żyli ludzie w tej wiosce w dawnych czasach. Otóż żyli odcięci od świata. Dostać się do nich można było tylko łodzią. Domy ciągle podtapiało. Ludzie budowali dom na domu, aż w końcu przestało ich zalewać. Zimą zwierzęta mieszkały w domu z ludźmi. Dawały dodatkowe ciepło. Mieszkańcy wioski żyli głównie ze zbiorów słomy. Byli sprawiedliwie podzieleni polami, z których tratwami spławiali słomę do skupu. Taka wycieczka trwała cały dzień, wioska była daleko od cywilizacji. Jednak handlowa potęga Holandii powodowała, że nawet tu, na końcu świata działało kilka sklepów. Do sklepu podpływało się łodzią. Ostatnią właścicielką muzealnego domostwa była pani, która prowadziła tu sklep do lat 50 XX wieku. Po jej śmierci dom i sklep zostały zamienione w muzeum przez jej rodzinę. Kobieta prowadziła swój sklep do końca życia, a żyła ponad 90 lat. Mimo to sklep prosperował, dostawcy sami ustawiali towar na półkach, aby jej pomóc, a kupujący sami go brali z półek, a pieniądze wrzucali do skrzynki. Holandia…

 

Kładki są jednocześnie wejściem do domostwa, dlatego wiele z nich jest zamkniętych

 

To piękne miejsce jest najlepszym, aby zakończyć zwiedzanie Holandii.

Żegnaj zielona depresjo! Do zobaczenia!