Kotów holenderskie zachwyty sztuką

Sztuce, muzeom, obrazom, rzeźbom postanowiłam poświęcić odrębny wpis. Dla wyjaśnienia informuję, iż nie jestem znawcą teoretycznym sztuki. Ja się zachwycam i bawię.

Holandia ma doskonałą ofertę muzeów. Jeśli ktoś planuje więcej niż 4 wizyty w muzeach najlepiej kupić kartę Museum Kaart. Kosztuje 60 Euro i następnie do wszystkich muzeów wchodzisz już z kartą za friko. Można ją nabyć w kasie dowolnego, większego muzeum. Mi się zwróciła dwukrotnie. Zawsze jednak trzeba iść do kasy, bo niektóre muzea drukują swój własny bilet, żeby go zeskanować przy wejściu. Karta bez rejestracji imiennej na stronie jest ważna przez miesiąc (podpowiedź – może z niej wówczas korzystać kilka osób, byle nie jednocześnie), w ciągu miesiąca trzeba się zarejestrować imiennie i otrzymać na adres korespondencyjny kartę spersonalizowaną i wówczas ważna jest aż rok!

W Holandii odwiedziłam z kartą 13 muzeów, a w sumie 17. Niezły wynik.

Mam swój prywatny ranking muzeów i wcale na pierwszym miejscu nie jest Rijksmuseum w Amsterdamie 😉

  1. Mauritshuis w Hadze
  2. Groningen Museum
  3. Kruller-Muller Museum w Parku de Hoge Veluwe
  4. Frans Hals Museum w Haarlemie
  5. Van Gogh Museum Amsterdam
  6. Rijksmuseum Amsterdam
  7. Boijmans Van Beringen Museum Rotterdam
  8. Stedelijk Museum Amsterdam
  9. Muzeum Fryzji w Leeuwarden
  10. Moco Museum Amsterdam

Cóż, nic nie poradzę, że lubię wynajdować śmieszne obrazy i dzieła sztuki i robić im zdjęcia. Czasem zachwycę się jakimś dziełem sama nie wiem dlaczego, no ale właśnie po to jest sztuka, aby zaskakiwać, prowokować, drażnić zmysły.

Zaczynajmy.

 

Kruller-Muller Museum

 

Tu, w tym niesamowitym parku rzeźb poznaję rzeźby niejakiego pana Hansa Arpa francuskiego rzeźbiarza, malarza i poety. Takie obłe, organiczne formy Arpa można spotkać w większości topowych galerii na świecie i my go też spotykamy po drodze. Nie zachwycamy się nim jak świat, ale w ogrodzie wyglądają ładnie.

 

Ta gigantyczna łopata przy wjeździe do muzeum jest ekstra! Poświęcono jej wystawę w środku, na której dowiadujemy się jak ją robiono. Normalnie robiono, jest z jakiegoś metalu. Została stworzona specjalnie dla tego konkretnego ogrodu rzeźb. Tak czy siak pięknie się prezentuje na tle niebieskiego nieba i zielonych drzew.

 

Przed wejściem do muzeum wita nas elegancki pan w płaszczu, który bardzo przypadł nam do gustu. Za panem czerwona konstrukcja.

 

 

Skąd ją znam? Zaraz, zaraz, mam, Waszyngton!! I nawet znalazłam na zdjęciu 🙂 Co prawda w tle, ale pamięć jeszcze mnie nie zawodzi.

 

 

Takie przewrócone damy w stylu antycznym widziałam już wcześniej, ale w Muzeum w Hamburgu postanowiłam sprawdzić kto za tym stoi. Aristide Maillol się nazywa, żył na przełomie XIX i XX wieku i był Francuzem, a zanim zaczął rzeźbić, był malarzem i projektantem tkanin. Dobrze, że został rzeźbiarzem, bo fajne te poprzewracane afrodyty.

A tu Maillol z Hamburga

 

Znalazłam Maillola na zdjęciach z Paryża sprzed dwóch lat z Jardin des Tuileries, ale wtedy nie wzbudził takiego zainteresowania. Widać teraz był lepszy czas 😉

 

 

Wiem, że późno i pewnie ignorancja, ale w tym muzeum odkryłam holenderskie martwe natury. Może po prostu dlatego, że byłam głodna.

 

 

To tu odkryłam, że Piet Mondrian nie malował od razu kolorowych kwadratów. Najpierw malował całkiem smutne, holenderskie pejzaże.

 

 

Wiedzą tą ugruntowaliśmy później w Gemeentemuseum w Hadze na wystawie poświęconej temu ciekawemu artyście. I nawet spodobało mi się kilka przed-kwadratowych smutasów.

 

 

W Kruller-Muller spotykam złotego R2D2, ale według Leszka to złoty ekspres do kawy.

 

 

W Hamburgu spotykamy się znowu. Stoi za tym Rudolf Belling, niemiecki rzeźbiarz ur. 1886.

 

 

Gwoździem Kruller-Muller jest potężna kolekcja obrazów Vincenta. Tu poznaję jego obrazy tkaczy, miał rodzaj fobii na ich punkcie.

 

 

Te wczesne brązy pięknie kontrastują z impresjonistycznymi obrazami artysty, takimi jak ten:

 

 

Dostrzegam podobieństwo rzeźb i obrazów i cieszę się tym jak dziecko

 

 

Na ten obraz gapię się bardzo długo, nigdy wcześniej nie widziałam obrazu przedstawiającego budowę. Widać po kształtach budynków, że buduje się Holandia.

 

 

Wracam do Van Gogha. Hahaha, reprodukcja tego dzieła wisiała u dziadków w mieszkaniu. Ciekawe czy wiedzieli, że to sam mistrz Van Gogh czy po prostu przypominał im rodzinną wieś, Opokę?

 

 

Tego pana na koniu już znamy z ogrodu rzeźb przed Hirshhorn Museum w Waszyngtonie. Nazywa się Marino Marini i jest Włochem urodzonym w 1901 roku. Upodobał sobie rzeźbienie takich panów z fiutkami jeżdżących konno na oklep.

 

 

Waszyngtoński jeździec:

 

 

Ach czas na chudzielców Alberto Giacomettiego. Uwielbiam rzeźby tego człowieka. Wszystkie są podobne, jakby to były cienie ludzi, nie ludzie. Ale przy bliższym przyjrzeniu widać duszę przedstawionych postaci. Są niesamowite! Odkryłam chudzielców w Waszyngtonie i szukam ich po świecie jak świnia trufli. Kąpiel w Giacomettim funduje wiele galerii, ale rekord bije duńskie Louisiana Museum of Modern Art.

Chudzielec w Kruller-Muller:

 

 

Pierwsze, waszyngtońskie spotkanie twarzą w warz z Giacomettim:

 

 

I las Giacomettich w Louisiana Museum w Danii:

 

 

Musiałam spotkać amorka, który oszukuje podczas zabawy w ciuciubabkę:

 

 

Zobaczyłam też amorka obżartucha, którego za karę chcą pogryźć pszczoły:

 

 

Znaleźliśmy dwa polskie akcenty:

 

Władysław Strzemiński, Struktura 1932
Henryk Stażewski, Kompozycja 1934

 

 

Rijksmuseum Amsterdam

 

Cóż, ja tu przychodzę na Vermeery i kropka. Tak, są też Rembrandty, ale akurat te nie są moimi ulubionymi.

W zasadzie ten nieduży Vermeer stanowi cel moich wycieczek. Strużka mleka się nie kończy, a przecież ewidentnie mleko się leje, tu i teraz!

 

 

Lubię zawsze pooglądać porządne męskie tyłki. Choć tematyka obrazu nie skłania do radości.

 

 

Jak człowiek głodny, a w muzeum w końcu każdy zgłodnieje, holenderskie martwe natury zaczną wkurzać…

 

 

Zawsze znajdę jakiegoś pokracznego bobasa. Jest ich na pęczki po galeriach. Ten wygląda jak bobas-mutant i jeszcze na dodatek gangster.

 

 

To jest podobno jakiś bardzo ważny Holender, który dużo dobrego zrobił dla kraju. Jedno jest pewne, zrobił to w zielonych rękawiczkach.

 

 

Z podobnym modelem już się widzieliśmy w Berlinie

 

 

No i wariactwo! Malowanie dzieci wystrojonych jak dorośli to był must wśród prominentów. I wychodziło takie cuś:

 

 

Obrazy imprez to kolejny ciekawy temat malarstwa holenderskiego. Dla mnie to zawsze impreza firmowa 😉

 

 

Ten obraz wzbudza we mnie jakieś ciepłe uczucia. Jest taki delikatny. Poza tym  uwielbiam szparagi. Białe szparagi w ciemnej oprawie, piękne!

 

 

Ten obraz nie jest w ogóle śmieszny, ale kolejny mój zachwyt w Rijks. To obraz matki i córek, widać ich podobieństwo. Nie wiem kto go namalował, bo oczywiście byłam pewna, że zapamiętam 🙁

 

 

 

Mauritshuis Haga

 

Zachwytów było dużo i same wnętrza tego muzeum przyprawiają o zawrót głowy. Warto je zobaczyć.

Tu znalazłam obraz-niespodziankę. Jeśli ktoś czytał książkę Szczygieł będzie rozumiał moją radość. Oto „Szczygieł” Fabritiusa we własnej osobie, tu w Hadze.

Malutki i piękny i biedny ten ptaszek

 

 

Holenderską tradycją było portretowanie par na odrębnych obrazach z różnych profili, tak, aby twarze zwrócone były do siebie. Te portrety jakoś wyjątkowo urodziwe mi się wydały. Pełne życia i energii. I te stroje!

 

 

Znajdziemy tu obraz wspólnie namalowany przez Rubensa i Jana Breughela. Rubensowskie są postaci, Breughel namalował całą resztę. Ciekawe, czy dobrze im się współpracowało.

 

 

Martwe natury z czaszkami. Trochę straszno, ale memento mori… A w ogóle to podobają mi się typowe holenderskie kielichy na grubych nóżkach z wypustkami.

 

 

Takie jak tu:

 

 

W tym muzeum znajdziemy najsłynniejszego Vermeera. Ja jednak jestem wierna pani lejącej mleko. Poza tym mam lepszą Damę z perłą z Bristolu w UK – jeden z nowszych Banksy’ch.

 

 

Ten obraz namalowała kobieta. Kobieta o tyle wyjątkowa, że jako jedna z nielicznych w swoich czasach (a przynajmniej taki stan wiedzy funkcjonuje) uzyskała tytuł mistrza i mogła nauczać kolejnych malarzy. Tworzyła w Harleemie, który był dużym i ważnym ośrodkiem malarstwa holenderskiego XVII wieku. Piękny ten obraz. Ciekawa jest jego konstrukcja, postaci nie są w centrum.

Dygresja: na obrazach holenderskich mistrzów kobiety trzymają stopy na skrzynkach. Grzeją sobie stópki po prostu. W skrzynkach był żarzący się torf. Takie skrzynki babki nosiły ze sobą, gdy szły na plotki do koleżanki czy na przyjęcie. Zimą nie rozstawały się z tym przedmiotem. Mężczyźni nie używali takich babskich atrybutów, im przecież nigdy nie jest zimno 😉

 

 

Znów jestem głodna, wrr.

 

 

I znów impreza firmowa.

 

 

I 4-letnia stara-malutka.

 

 

I jeden z ogromnej ilości autoportretów Rembrandta. Miał on kawał nochala. A podobny widziałam w Bristolu.

 

Ten z Bristolu jest podobno jego ostatnim autoportretem.

 

A tu, dla porównania, młody Rembrandt. Wygląda jak autoportret, ale nim nie jest. Mistrza namalował uczeń.

 

 

Do Mauritshuis przybywa się oglądać ten słynny obraz Rembrandta „Lekcja anatomii doktora Tulpa”. Nie wiem czy uczniowie zapamiętali coś z tej lekcji, bo każdy gapi się gdzie indziej 😉

 

 

 

Frans Hals Museum Haarlem

Spodobał mi się dobór obrazów w tym muzeum. Bawić widza, chyba ten cel przyświecał twórcom galerii. Nie wiem kiedy spędziłam tam 3 godziny, zatraciłam poczucie czasu.

Frans Hals to czołowy holenderski XVII wieczny portrecista. Malował wiele portretów zbiorowych. Właśnie trwało badanie jego dzieła. Obraz skanuje się milimetr po milimetrze niewielkimi dawkami promieni Rentgena i patrzy jak kładł farbę, ile warstw, jak naciskał pędzel, czy obraz namalował sam czy pomagali mu inni malarze. Skanowanie obrazu trwa miesiąc.

 

 

Te dwa dzieła urzekły mnie. To zbiorowe portrety kadry opiekującej się nieuleczalnie chorymi w Harlemskich szpitalach. Na jednym przedstawiono pacjenta.

 

 

Znów znalazłam kilka imprezek firmowych

 

 

Złapałam pana na sikaniu na ramę obrazu

 

 

… oraz pewnego mnicha na łapaniu damy za cycek

 

 

Znalazłam też kolejnego bobasa-mutanta, tym razem atletę

 

 

i jeszcze jednego, wyluzowanego bobasa-atletę

 

 

Zobaczyłam pierwszy zbiorowy portret namalowany w Holandii. Głowy panom można odciąć za jednym zamachem.

 

 

Ważnym elementem życia bogatych mieszczan holenderskich były domki dla lalek. Nie bawiły się nimi dzieci, tylko dorośli. Ten domek należał do pani grającej na pianinie poniżej. Jak nie grała, bawiła się domkiem.

 

 

Dowiedziałam się, dzięki poniższemu obrazowi, że Jan Vermeer nie był jedynym, było ich kilku. W zasadzie każdy Vermeer – malarz był Janem. Poniżej obraz Jana Vermeera II.

 

 

Znów piękny kielich

 

 

Część ekspozycji w muzeum poświęcona jest związkom Holandii z Dalekim Wschodem. Tu, japoński malarz przedstawił jak widzi Holendrów.

 

 

Obejrzałam super wystawę czasową prezentującą śmieszne dzieła współczesne nawiązujące do znanych obrazów wielkich mistrzów. Tu „Rzeź niewiniątek”. Wolę oryginał z Rijksmuseum z gołymi pupami.

 

 

Olimpia Maneta ma wiele naśladowców, tu wersja drewniana.

 

 

Dziwny remake tego dzieła zrobiła nasza rodzima artystka Katarzyna Kozyra, jako Olimpię przedstawiając łysą siebie.

 

 

A tu oryginał, dla przypomnienia, z Musee d’Orsay w Paryżu. W swoim czasie obraz został wyśmiany i odrzucony przez opinię, a Manet cierpiał katusze osamotnienia. Życie kołem się toczy…

 

 

Żartobliwa wariacja na temat klasycznej rzeźby

 

To jest fajne. Jest to wariacja na temat rzeźby nagrobnej z XV wieku. Mi przypomina pomnik Giordano Bruno w Rzymie.

 

 

 

Boijmans Van Beringen Museum Rotterdam

 

To jest kolejne wspaniałe muzeum pełne zaskakujących dzieł i wystaw.

 

Zaczynam od rzeźby, bo przypomina mi się Lekcja anatomii …

 

Skoro jesteśmy przy rzeźbie. Uwielbiam rzeźby Degas’a, a tą szczególnie. Ubrał ją, cóż za wrażliwy mężczyzna.

 

To jest obraz Charley Toroop, córki słynnego Jana. Jej obrazy odkryłam w Kruller-Muller. Szczególnie bezlitosne autoportrety. Poniżej również autportret wraz z synem i popiersiem ojca.

 

A to oryginalne popiersie przedstawione na obrazie. Hehe, jak fajnie!

 

Ona maluje nieprawdopodobnie kolorowe obrazy.

 

Dwa portrety, Rembrandta i Rubensa. Na jednym stateczna kalwinka, na drugim frywolna dama. Każdy inny, oba doskonałe.

 

No i kilka znalezisk

Łysiejąca Maria

 

Pan, którego nie widać, bo zasłonił go koń. Tu była beka dnia.

 

Dziewczynka z szelmowską miną męcząca psa, a nad nią natchniony Jezus

 

Bardzo niefortunnie okaleczony pan

 

Pani z miseczką G i różową kokardą podkreślającą jej niecodzienną urodę

 

Może jeszcze naleweczki pani Krystynko?

 

Piękny, zielony płaszcz!

 

I suknia z tafty

 

Jednym z nurtów malarstwa holenderskiego złotego wieku było malowanie wnętrz kościołów, domów i ludzi w trakcie codziennych czynności. Piękne te obrazy. Nic tylko podziwiać.

 

 

Trafiłam na zdumiewającą wystawę obrazów młodej, szwedzkiej malarki Gunnel Wahstrand. Skopiowała szereg zdjęć rodzinnych, aby poczuć bliski z kontakt z ojcem, którego nigdy nie poznała, jedynie na zdjęciach. Stworzyła obrazy do złudzenia przypominające zdjęcia. Wspaniałe dzieła.

 

Skoro już jesteśmy przy super-realistycznym przedstawianiu rzeczywistości, taki sam nurt mamy również w rzeźbie współczesnej. Nazywa się hiperrealism i przykłady takich rzeźb znalazłam w Boijmans

 

Wspomnę przy tej okazji o nieprawdopodobnej wystawie, którą widziałam później w  duńskim ARKEN Museum of Modern Art pod Kopenchagą. Wystawa hiperrealistycznych aktów wywoływała ciarki na plecach. Oglądałam rzeźby i miałam wrażenie, że za chwilę otworzą oczy lub złapią mnie za rękę. Brrr.

 

Z ostatnią, Lisą, już się spotkaliśmy. Spacerowaliśmy po Brukseli dokładnie 3 lata temu i zobaczyliśmy nagą kobietę leżącą w witrynie.

 

Lisa jest polakierowanym odlewem z bronzu. Włosy są z naturalnych włosów ludzkich. Wykonał ją amerykański artysta John de Andrea.

Koniec dygresji 🙂

 

 

Moco Museum Amsterdam

 

Tutaj byliśmy na podwójnej wystawie Banksy i Dali.

Duży zbiór prac Banksy’ego w formie wydruków na płótnie.oraz kilka oryginalnych pomalowanych przez Banksy’ego pachołków i kawałków płotów. No cóż, częste podróże do rodzinnego miasta artysty, Bristolu, spowodowały, że jestem wybredna i wystawa w Moco zupełnie mnie nie porwała. Street art niech jednak zostanie na ulicy. Wtedy ma sens i kontekst. Na salonach staje się nudny.

 

A tu kilka Banksy’ch z Bristolu

 

Banksy to ten napis 😉

 

Jeśli chodzi o boskiego Salwadora, wystawa prezentowała głównie rysunki oraz rzeźby. Były też meble. Wariatem był, wiadomo.

 

 

I tym pięknym piszczelem artysty zakończmy wpis o kocich ścieżkach po holenderskiej sztuce. Ale o sztuce jeszcze będzie.