Tallin –> dom, czyli witajcie pomidory!

27 – 29 sierpnia 2017

 

W południe wysiadamy z naszymi tobołami w tallińskim porcie. Człapiemy na piechotę do wynajętego mieszkania, bo mamy zaledwie 600 m. Okolice portu to teren opanowany przez bary i sklepy z alkoholem, gdzie fińscy alko-turyści przypływają konsumować i nabywać w ilościach hurtowych wyskokowe trunki. Widok nawalonych albinosów o czerwonych mordach nie nastraja optymistycznie. Siedzą nad drinkiem tępo gapiąc się przed siebie. Z głośników dobiega byle jaka muzyka italo disco tudzież inne umpa umpa. Znów bary przypominają komunistyczne stołówki, a panowie w tanich gajerach proszą panie w chińskich sukienkach do tańca. Ciekawe zjawisko przypominające nam fajfy z polskich uzdrowisk.

 

 

Docieramy pod właściwy adres. Pan o złotych zębach już na nas czeka. Znów lepiej się sprawdza znajomość rosyjskiego. Po angielsku pan mówi słabo. Nie ma się co dziwić, Rosjanie stanowią prawie 40% estońskiego społeczeństwa, a wielu Estończyków wciąż używa rosyjskiego jako głównego języka.

Nasze mieszkanie znajduje się na 8 piętrze apartamentowca. Widok – dla niego warto wziąć to tanie lokum z tysiącem drobnych, wnerwiających usterek i nie wysprzątane jak należy. Tego się trzymajmy.

 

 

Bierzemy prysznic i zapadamy w długi sen. Budzi nas głód. Idziemy coś zjeść do pobliskiej tajskiej knajpki, a następnie na zakupy.

Nabywamy takie oto, niepopularne w Polsce, za to tu powszechne, suszone rybki. Otworzymy ja na działce, na świeżym powietrzu, bo nie wiadomo jaki zapach skrywa to hermetyczne opakowanie…

 

 

Po zakupach idziemy na spacer po starówce, która wpisana jest na listę UNESCO. Jesteśmy ciekawi. Tallin nie jest dużym miastem, mała stolica małego kraju. Jednak czuć wielką dumę i troskę Estończyków o miasto. Starówka jest zadbana, rozległa, z bogatą historią. Próżno szukać tu śladów po ZSRR. Jest to zachodnie miasto ze elementami skandynawskimi. Ciekawe, bliskie od Polski, a jednak inne w stylu od naszych miast.

Popołudniowy spacer jest bardzo przyjemny. Pogoda nam dopisuje, jest idealne 17 stopni, dzień ciągle długi i słoneczny. Wycieczkę rozpoczynamy od rewelacyjnego projektu Rotermann City czyli nowego oblicza starej dzielnicy przemysłowej. Przypomina mi trochę dzielnicę Tjuvholmen w Oslo.

 

 

Nowa dzielnicy sąsiaduje bezpośrednio ze starówką.

Na starówce zwróciliśmy uwagę na:

  1. Rozległy rynek z centralnym ratuszem. Jest naprawdę duży i jasny. Wokół oczywiście knajpki, ludzie odpoczywają patrząc na stare, kupieckie kamienice.

 

 

2. Kamienice przy ulicy Pikk: XV-wieczna Wielkiej Gildii, najstarsza kawiarnia w mieście – Maiasmokk, secesyjno-baśniowa przy Pikk 23/25, renesansowa Bractwa Czarnogłowych, dawne więzienie KGB, Muzeum Morskie i inne, każda to odrębna historia

 

 

3. Widok z wieży kościoła św. Olafa

 

 

4. Pomnik pamięci ofiar katastrofy promu Estonia „Przerwana linia”

 

 

Wieczorem przyjeżdża wujek. Trochę się martwiliśmy, dlatego wszystkim opadają emocje przy szklaneczce whisky nabytej na promie. Miła ta alko-turystyka 😉

Kolejnego dnia wita nas piękne słońce. Mamy cały dzień na relaks w Tallinie. Znów przechadzamy się po starówce, próbujemy kawy w kultowej kawiarni, kupujemy tradycyjne migdały z cynamonem, wspinamy się na wzgórze zamkowe i odwiedzamy betonowe pozostałości po dawnej przystani promowej. Miejsce to może spokojnie konkurować z Prorą na Rugii – dawnym nazistowskim ośrodkiem wypoczynkowym. Jest równie przygnębiające, ale przez to magnetyczne.

Wczoraj po południu:

 

Dziś rano:

 

 

 

Trafiamy na ciekawą wystawę konkursową. Ogród jako dzieło sztuki – podoba mi się ta koncepcja!

 

 

Z przyjemnością siadamy na rybkę

 

 

To tu trafiamy na ten kosmiczny obiekt rodem z horroru

 

 

Wracamy przez port

 

 

Nazajutrz nad ranem wyruszamy w drogę do Suwałk. Po drodze znajdujemy super miejscówkę na śniadanie. Bałtyckie fale szumiały nam do kawy. To Łotwa, przez którą droga wiedzie wzdłuż morza. Nie mogło być lepiej!

Poza tym, że Skarpeta znów koncertował przez pół drogi dojechaliśmy bezproblemowo.

 

 

Wujek Kazik wybawca!!!!!!!

 

 

P.S.

Nie ma tego złego. Przez pierwszy tydzień w Polsce żywimy się pomidorami, a potem dochodzi papryka i słonecznik. Da się żyć bez pomidorów, tylko co to za życie.

 

A dziś pisząc ten post kończący naszą pierwszą część podróży jesteśmy w przeddzień wyjazdu w drugą jej część. A więc: