Modernizm w Kantabrii

24 listopada 2017

 

Kto się podnieca architekturą modernistyczną, ten niech jedzie do małego miasteczka na wybrzeżu kantabryjskim – Comillas. Znajdują się w nim dwa niezwykłe budynki, a oprócz nich spektakularne widoki na skaliste wybrzeże oceanu.

Przyjeżdżamy tu dla jednej willi. Okazuje się, że miasteczko ma wiele więcej do pokazania niż kolorowy dom szalonego architekta z Katalonii. Zanim obejrzymy wczesne dzieło Gaudiego idziemy obejrzeć sąsiadującą z nim neogotycką willę -pałac pochodzącą z tego samego okresu. Te dwa budynki łączy jedna rodzina bogaczy z Barcelony – Marques de Comillas Lopez Lopez. Jak na całym świecie, tak i w Hiszpanii przełom wieków to okres powstawania wielkich fortun, a wraz z nimi dzieł sztuki i domów, na które ambitni biznesmeni nie szczędzili kasy. Marques Lopez to emigrant z Kuby, który swoimi zdolnościami doszedł do ogromnej fortuny, wydał dużo kasy w Comillas, gdzie spędzał wakacje i za to został Marquesem tego miasta. Willa – pałac zwana Palacio de Sobrellano to dom Don Lopeza, a stojąca obok willa zwana Capricho de Gaudi powstała dla prawnika i finansisty pracującego dla pana Don Lopeza i innych przedsiębiorców z ameryki łacińskiej – niejakiego Maximo Diaz de Quijano.

Pan Don Lopez jak i jego żona nie dożyli ukończenia swojego domu – pałacu w Comillas. Biznesmen zmarł w roku ukończenia budowy – 1882. Urządzanie kontynuował syn, ale nigdy w pałacu nie zamieszkał. W zasadzie od początku swojego istnienia stał się miejscem użyteczności publicznej, aktualnie Centrum Kultury. Przyczyna była prozaiczna. Cały rok w potężnym gmachu było pioruńsko zimno. Wszystko przez zbyt wysokie stropy.

Tak czy inaczej pałac został umeblowany i ustawiono w nim rodzinne pamiątki. Mebelki projektował sam mistrz Gaudi, który akurat pracował w domu sąsiada 😉

Palacio de Sobrellano zaprojektował Joan Martorell, wzięty ówczesny architekt. Reprezentuje styl neogotycki. Dom robi wrażenie, faktycznie sufity są bardzo wysokie – ponad 5 metrów, a w holu głównym 7 metrów. Wygląda to ładnie, ale w budynku jest zimniej niż na dworze. Przewodniczka oprowadza w zimowej kurtce, szaliku i rękawiczkach.

Taki sobie domek letniskowy:

 

Dom stoi na wzgórzu, z którego widać ogromny budynek seminarium wznoszący się naprzeciwko. Seminarium ufundował Marques Don Lopez. Jego syn uczęszczał następnie do tego seminarium. Byli ludźmi głębokiej wiary. W Comillas kochali Don Lopeza.

 

Wejdźmy do pałacu.

 

 

Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające rodzinkę Lopez w towarzystwie nobliwych członków rodziny królewskiej jak i kleru. Z resztą pałac miał być przeznaczony również dla rodziny królewskiej jako letnia rezydencja. Nigdy z niego nie skorzystali. Też nie chcieli marznąć w lecie 😉

Mężczyzna stojący przodem i kobieta w czerni po lewej stronie to państwo Lopez. Marquesowa nosiła czerń całe życie, ponieważ ciągle umierały im dzieci. Ostał się jeden syn. Na obrazie stoi za swoimi rodzicami, nosi brodę, jak ojciec.

 

Skrajnie po prawej stoi para patrząca w dal. To znany nam już prawnik – właściciel wili Capricho oraz mąż córki państwa Lopez. Biedaczka również nie żyła długo. Rodzina nie miała szczęścia.

 

Idźmy obejrzeć dzieło młodego architekta z Katalonii – Antonia Gaudiego. Capricho de Gaudi jest jednym z trzech budynków zaprojektowanych przez architekta poza rodzinną ziemią. Niezbyt dużo. Zaprojektował ją mając zaledwie 30 lat. Do złudzenia przypomina barcelońską Casa Vicens. Nic dziwnego – powstały w tym samym praktycznie czasie, kantabryjska po katalońskiej. Gaudi zastosował te same motywy: inspiracja stylem arabskim, motywy roślinne, kolorystyka wzięta z natury, szlachetne, naturalne materiały.

Zadziwiają mnie te budowle, nie mogę się jednak nimi zachwycić. Są wariackie, szalone. Trudno uwierzyć, że komuś mogło się to podobać. Ale o gustach się nie dyskutuje.

Zobaczmy jak wygląda Capricho de Gaudi w Comillas. Podobno kolory domu odzwierciedlają kolory kantabryjskiego wybrzeża. Coś w tym jest…

 

 

Wnętrze jest ciekawie ułożone. Do wszystkich pomieszczeń wchodzi się z biegnącego po łuku korytarza, układ amfiladowy. Zapewniało to docieranie światła wgłąb domu oraz właściwą cyrkulację powietrza.

 

 

Korytarz biegnie po łuku, ponieważ okrąża zimowy ogród – rzecz przecudowną,

 

W żadnym domu nie zabraknie palarni:

 

No i charakterystyczne meble:

 

A to Villa Vicens z Barcelony. Czyż nie podobna?

 

Po obejrzeniu domów, co zajęło bagatela 2,5 godziny, idziemy coś zjeść. W dni pracujące, w ciągu dnia, między 13:00 o 15:30 restauracje serwują „Menu del dia” czyli porządny obiad za przystępną cenę. W zależności od rangi lokalu i miasta ceny wahają się od 8 do 15 Euro za osobę. Korzystamy z tego czasem, ale nie często, bo byśmy utknęli w drzwiach. Dwa dania + deser (czasami w cenie jest też napój i kawa) to zdecydowanie za dużo na codzienny obiad. Ale miło, że coś takiego jest. Hiszpanie to ludzie żyjący na zewnątrz. Lokale zawsze są pełne, ciężko o wolny stolik.

Posilamy się pysznościami. Na północy Hiszpanii kuchnia jest doskonała, mimo, że najczęściej tradycyjna. Je się określone produkty. Tajemnica tkwi w ich jakości. Dla przykładu: queso fresco. Dostępny w całej Hiszpanii. Galaretowaty biały, świeży serek. W Kantabrii wyjątkowo pyszny, podawany z płynnym dżemem – syropem. W tym przypadku podano go z konfiturą z pomidorów. Pycha!

 

 

Idziemy na spacer nad ocean. Comillas położone jest pięknie, wzdłuż klifu ciągnie się ścieżka spacerowa. Można patrzeć jak fale rozbijają się z szumem o skały. Cudownie. Nie dziwne, że rodzina Lopez upodobała sobie to miejsce na spędzanie letnich miesięcy. Też bym tak zrobiła 😉 Zimowe są jednak trochę zimne i deszczowe. Ocean nie oszczędza. Szaleje nieprzerwanie od San Sebastian po Portugalię. Betonowe falochrony to standard. Ale za to pięknie pachnie i jest żywiołowo, a nie jakieś tam ciepłe kluchy.

 

 

Jedziemy dalej, tu nie ma gdzie spać. Jutro będziemy oglądać nietypową galerię malarstwa i zjemy owoce morza o jakich marzą wszyscy ich miłośnicy + odpowiedni widok z okna  😉

Cmok.