Wybrzeże sztuki – Nicea, Vence

8 – 11 marca 2018

 

Marzec już, a zima nie odpuszcza. Leje zimnym deszczem na lazur francuskiego wybrzeża. Gdy czasem wychodzi słońce, tłumy człapią do niego jak zombi, oblepiają kawiarniane ogródki, obsiadają ławki. I wtedy przypominamy sobie dlaczego spędzamy zimową część naszej podróży na południu. Deszcz ma jednak jedną zaletę: szukasz alternatyw. W okolicach Nicei alternatyw jest tyle, że deszcz mógłby padać przez miesiąc.

Spod Fundacji Fernanda Legera w Biot udajemy się na północ, kawałek wgłąb lądu, do malutkiego, średniowiecznego miasteczka Saint-Paul-de-Vence. Jednak naszym celem nie są idealnie zachowane mury miejskie i upchane w nich piętrowo kamieniczki oraz niepiętrowo turyści. Nasz cel pochodzi z XX wieku i nosi takie nazwiska jak: Giacometti, Calder, Miro, Arp, Kandinsky, Braque, Chagall, itd.  Fondation Maeght – galeria i ogród sztuki – prezentuje dzieła największych artystów XX wieku.

Państwo Maeght zgromadzili pokaźny majątek ze sprzedaży dzieł wymienionych wyżej artystów w swojej paryskiej galerii. Ukoronowaniem ich działalności jest ekspozycja prezentowana w Saint-Paul-de-Vence, którą sfinansowali w 100%. Charakterystyczny budynek galerii zaprojektował kataloński architekt Lluis Sert. Otacza go ogród, w którym prezentowane są rzeźby. Jest to wspaniałe, nie zepsute komercją miejsce.

Muzeum jest dyskretnie ukryte w lesie pod miastem i ciężko je znaleźć. Ale gdy już je znajdziesz, radość będzie ogromna. Zachwytów mam tu kilka i jeden ogromny zawód – nieczynne patio rzeźb Giacomettiego. Co za pech!

Jednak muzeum szybko wynagradza mi stratę. Labirynt fontann projektu Jeana Miro jest wspaniały, podobnie inna fontanna wykonana przez Pola Bury, która sama się napędza bez udziału prądu, basen z piękną mozaiką Georges’a Braque’a czy intrygujące obrazy Marca Chagalla.

Spacer po muzeum i ogrodzie to czas dla człowieka, jego myśli, refleksji. Sztuka może wiele. Potrafi ładować baterie, przenosić góry, potrafi pocieszyć, utulić. Tak się czuję w tym miejscu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sponsorkę namalował Alberto Giacometti

 

Z muzeum nieśpiesznie wspinam się do miasteczka za murami. Wokół niego, na zielonych zboczach stoją wille z basenami. Saint-Paul-de-Vence to w zasadzie jedna ulica i kilka jej odnóg. Miasteczko można obejść szybkim krokiem w 15 minut. Jest piękne swoją kameralnością, ale rządzi tu pieniądz. Kontynuując artystyczne tradycje, w tych średniowiecznych murach mieści się kilkanaście galerii sprzedających sztukę z najwyższej półki. Po to się tu przyjeżdża. Widzę Japończyków po zakupach, innych elegantów i elegantki jakby właśnie wyszli z koktajlu u Królowej Elżbiety. Wielki świat. Piękny świat.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W miasteczku znajduje się malutki, pięknie położony cmentarz. Wpadam tu na chwilę spojrzeć na grób Marca Chagalla, jego drugiej żony Vavy Brodsky oraz jej brata Michela. Mieszkali tu i tu artysta zmarł w wieku 88 lat. Żyli szczęśliwie i dostatnio. Marc odniósł wielki sukces.

 

 

 

Jedziemy dalej, do Vence. Podążamy śladem kolejnego wielkiego artysty, który związał swoje życie z Lazurowym Wybrzeżem – Henri Matisse’m.

Warto wspomnieć, że droga z wybrzeża, z Biot przez Saint Paul de Vence, do Vence jest warta wycieczki sama w sobie. Jest to pięknie wijąca się wąska droga przez góry. Widoki na morze i góry niezapomniane, a czasem adrenalina podskoczy w wąskich zakrętach lub między kamienicami, gdy trzeba składać lusterka. Mowa o drodze D7 oraz D2, a następnie M2210.

Przy M2210 stoi budynek jedyny taki na całym świecie. Chapelle du Rosaire – dzieło, któremu Henri Matisse poświęcił ostatnie lata swojego życia. Wnętrze kaplicy znajdującej się na terenie zakonu sióstr Dominikanek zostało w całości zaprojektowane przez artystę, łącznie z witrażowymi oknami. Żaden detal wystroju kaplicy nie umknął Matissowi. Zaprojektował wszystkie meble, świeczniki, naczynia liturgiczne, obrusy, serwetki, a nawet stroje księży i sióstr na cały rok liturgiczny. Ozdobił ściany wyjątkowymi malowidłami drogi krzyżowej i Matki Boskiej z Dzieciątkiem. W Muzeach Watykańskich znajduje się sala odwzorowująca częściowo wystrój Chapelle du Rosaire. Prezentowane są szaty liturgiczne, świeczniki, a na ścianach odwzorowano witraże. Od czasu, gdy zobaczyłam tą salę, bardzo chciałam zobaczyć oryginał.

I oto jestem tu. I po prostu nie mogę stąd wyjść, choć zaraz zamykają. Kaplica jest dla mnie dziełem idealnym. Wnętrze jest białe, witraże w kilku podstawowych kolorach, jednak z dominującym niebieskim – kolorem morza. Malowidła, które przykuty do krzesła Matisse wykonywał na wielkich płachtach białego papieru za pomocą pędzla na długim kiju zostały przeniesione na bialuchne ściany kaplicy. Projekt witraży i wzorów na tkaninach artysta wykonywał techniką wycinanki bez wcześniejszych konturów. Wszystko jest lekkie, minimalistyczne do bólu, ale nigdy nie kanciaste. Delikatne fale, układają się w proste kształty przypominające trochę morskie rośliny. Meble wykonano z jasnego drewna. Nie dominują wnętrza, w nim rządzi powietrze i światło, które rzuca na białe ściany piękne, kolorowe refleksy.

Piszę to wszystko, bo w kaplicy nie wolno fotografować. Jakie to denerwujące. Zdjęcia byłyby piękne w tym białym wnętrzu skąpanym w łagodnym, popołudniowym świetle. Tłumaczą, że zdjęcia są w internecie. Dla mnie to nie to samo, co przeglądać własne zdjęcia i trafić na kadr, który dla ciebie jest szczególnie ważny, bo coś sobie wtedy myślałaś i za tą myślą idzie kolejna i kolejna i znów tam jesteś, w tej kaplicy, w świecie niezwykłego człowieka Henriego Matisse’a.

A był to człowiek niezwykły, jak niezwykła jest historia powstania tej kaplicy.

Gdy Matisse zachorował opiekowała się nim w jego domu w Nicei pewna pielęgniarka, z którą artysta bardzo się zaprzyjaźnił. Gdy wydobrzał, ona oświadczyła, że wyjeżdża, bo ma zamiar zostać zakonnicą. Bardzo to poruszyło Matisse’a. Przez kolejne lata pisali do siebie listy. Po jakimś czasie Matisse musiał opuścić Niceę, bo wojna dotarła również na Lazurowe Wybrzeże. Schronił się niedaleko od domu, w klasztorze w Vence, gdzie jego była pielęgniarka przybyła do zakonu Dominikanek. To ona opowiedziała mu o planowanym remoncie kaplicy. Wtedy Matisse wpadł na pomysł, że odwdzięczy się przyjaciółce za troskliwą opiekę po operacji. Zaproponował, że zaprojektuje siostrom wnętrze kaplicy. Współpracował z wynajętym architektem i chyba była to dobra współpraca, bo stworzyli dzieło niecodzienne.

 

 

 

 

 

 

 

 

W Vence znajduje się grób Witolda Gombrowicza. Niestety, jest już późno, musimy jechać, aby dotrzeć na kemping przed zamknięciem bramy.

Po trudnej drodze po malutkich miasteczkach ukrytych wśród gór docieramy wreszcie nad rzekę Var i kemping Magali, który będzie dla nas punktem wypadowym do zwiedzania Nicei. Jesteśmy na dawnej włosko-francuskiej granicy. Do 1860 r. Nicea była włoska.

Kemping Magali infrastrukturę ma taką, że mogłaby grać w „Teksańskiej masakrze piła mechaniczną”. W basenie, w którym ciągle stoi woda z lata i spowija go gęsty, zielony kożuch, rechocze ropucha. Rechocze tak głośno, że nie można spać. Zastanawiamy się z sąsiadem czy to prawdziwa ropucha czy jakiś głośnik mający nadać kempingowi atmosferę tropików. Bo fakt, ratuje go bujna zieleń, jest miła trawa i ładne krzewy i drzewa.

Po pięknym, słonecznym dniu znów przyszedł deszcz. Poza tym, że pod prysznic trzeba chodzić pod parasolem, mamy to gdzieś, bo w Nicei mamy plany galeryjne i ewentualnie, jak wyjdzie słońce, pójdziemy nad morze.

Nicea dla miłośników sztuki będzie atrakcyjnym celem. Silną, współczesną tzw. szkołę nicejską można obejrzeć w Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Sztuki Współczesnej (MAMAC). Udajemy się również do Muzeum Marca Chagalla oraz Muzeum Matisse’a.

Nicea jest stolicą regionu Alp Morskich. Wokół miasta wyrastają malownicze góry. Sama Nicea również robi na nas wrażenie. Jest o wiele ciekawszym miastem niż Cannes. Tylko starówka znajduje się na płaskim terenie przy morzu. Okalające ją dzielnice wspinają się na strome wzgórza wokół miasta. Stoją na nich piękne wille z wiszącymi ogrodami. Czuć bogactwo i luksus.

My, mieszkańcy ubogiego przedmieścia, bo na takim znajduje się kemping, widzimy jednak Lazurowe Wybrzeże od kuchni, z brudem i śmieciami na ulicach, obdrapanymi bloczyskami z lat 80, spóźniającymi się autobusami, sklepami z byle czym po 1 EUR, gdzie kupują przybysze z dawnych kolonii i współcześni imigranci. Takie są zaplecza tutejszych kurortów, tak wygląda nieradzenie sobie z polityką socjalną, tak wyglądają getta biedy i beznadziei najniżej opłacanych pracowników, którzy zapewniają mieszkańcom luksusowych hoteli, willi i jachtów możliwość podtarcia tyłka, czystą piżamkę i lód w ich drinku z palemką.

Wróćmy do sztuki. Ona nas uratuje.

MAMAC łykamy jak świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Jest to galeria najwyższej próby. Wiele zachwytów, nowej wiedzy o szkole nicejskiej, która z bandy performujących na ulicy hippisów przerodziła się w grupę światowej sławy artystów rozchwytywanych przez galerie. To mi się podoba. Najpierw bania, pójście po bandzie, wolność, brak hamulców, później okiełznanie, dojrzałość, twórczość ukierunkowana. MAMAC to całkowita odmiana po wielkich modernistach XX wieku. To powiew świeżości i energii. Dobrze, że jest to muzeum.

Zachwycamy się dwoma artystami z Francji, których muzeum prezentuje na wystawie stałej i kanadyjską artystką , której poświęcona jest wystawa czasowa.

Niki de Saint Phalle, nią zachwycam się ja, mąż mniej, tworzyła gigantyczne rzeźby z tworzyw sztucznych. Piękne i brzydkie zarazem. Jej manifest głosił, iż chce tworzyć największe rzeźby swoich czasów, które będą krzyczeć, będą manifestować jej bunt i rebelię. Te rzeźby są faktycznie gigantyczne i straszliwie śmierdzą chemią. To z resztą artystkę zabiło. Zmarła przedwcześnie na chorobę płuc wywołaną cząstkami poliestrów, z których tworzyła swoje prace.

 

 

 

 

 

Nicejski artysta Yves Klein (jego imienia jest plac przed muzeum) tworzył monochromatyczne obrazy i rzeźby. Byłyby całkiem zwykłe, gdyby nie ich kolor. Głęboka ultramaryna, że aż bolą oczy. Ale w sumie to przecież kolor tutejszego wybrzeża. Ich niezwykłość to również często sposób powstania. Jeden z obrazów został namalowany przez nagie kobiety które malowały obraz swoimi ciałami pokrytymi farbą. Artysta miał też inne ciekawe pomysły. Malował obrazy ogniem. Zaprezentował też obrazy, które zniszczyła burza i wiatr w czasie transportu.

Podobają nam się bardzo te koncepcje. O dziwo podoba nam się razem 😉

 

Obraz z ciał

 

 

 

Kolejny zachwyt to Liz Magor, kanadyjska artystka tworząca niezwykłe instalacje – rzeźby z przedmiotów wyrzuconych na śmietnik, niepotrzebnych, zalegających w domowych strychach. Tworzy z nich rzeźby o niezwykłej sile rażenia. Często różne brzydkie przedmioty zawinięte są w folię lub bibułę jakby otaczała je opieką i szacunkiem. Pięknie zaprezentowano wszystkie prace w przestronnych, galeryjnych salach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W muzeum prezentowane są dzieła reprezentujące najważniejsze nurty w sztuce drugiej połowy XX wieku i XXI wieku: pop-art, nowy realizm, ekspresjonizm abstrakcyjny, arte povera, hiper-naturalizm i inne.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wracamy do rodzimych modernistów. Matisse i Chagall. Dwaj wielcy malarze posiadają swoje muzea w Nicei. Oba powstały za ich życia. Obaj przekazali swoje prace w darze muzeom.

Narodowe Muzeum Przesłania Biblijnego Marca Chagalla poświęcone jest cyklowi obrazów przedstawiających najważniejsze wydarzenia ze Starego Testamentu, którym artysta się fascynował. Był z resztą człowiekiem religijnym.

Obrazy są wielkie i robią wrażenie. Ja jednak wolę jego świeckie obrazy dziwnych postaci unoszących się jak duchy nad ziemią, jak ze świata Bruno Schulza. Jedna sala poświęcona jest takim dziełom, co bardzo mnie cieszy. Spędzam w niej większość czasu. W muzeum można też oglądać mozaiki i witraże artysty.

 

 

 

 

 

 

 

 

Wracamy do Henriego Matisse’a. Muzeum Matisse’a mieści się w ciekawym budynku wtopionym w podnicejskie wzgórza w zamożnej dzielnicy Cimez. Obok znajduje się Muzeum Archeologiczne.

Nie można wyobrazić sobie godniejszej siedziby dla prac tego artysty. Muzeum prezentuje przekrojowo twórczość Matisse’a, i co bardzo nas cieszy, jego wczesne, klasyczne prace, pozwalające docenić talent malarza. Można też obejrzeć kolekcję rzeźb z brązu. Próżno ich szukać po świecie, wszystkie przekazał jednemu muzeum – w Nicei.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na promenadzie w Nicei jesteśmy dwukrotnie. Możemy podziwiać widoki w słońcu i w czasie deszczu. Zawsze są piękne. Nicea, podobnie jak Cannes leży w łagodnej zatoce. Z jednej strony zatokę zamyka lotnisko, z drugiej – Cap Ferrat – ostoja największego luksusu tego świata. Piękne są widoki, urocza Nicea, ludzie siedzący na niebieskich krzesłach, zapatrzeni w morze lub prasę, spacerujący, kupujący kwiaty, śmiejący się w kawiarenkach. Szkoda, że niedawno człowiek bez serca, z wypranym mózgiem postanowił zburzyć ten spokój. Wsiadł do TIR-a, i wjechał na promenadę. Zabił. Dziś przez to w miastach Francji na deptakach i placach stoją betonowe kloce. Na szczęście niektóre miasta zamieniają je na wielkie donice z drzewami. Tak zrobiła Nicea i chwała jej za to.

Poza tym nicejska starówka pachnie już Włochami.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na koniec  Lazurowego Wybrzeża urządzamy sobie wspaniałą przejażdżkę drogą górską biegnącą przez opadające do morza Alpy Morskie. Podejmujemy nieudaną próbę obejrzenia willi i ogrodów w Ville & Jardins Ephrussi de Rothschild położonej na szczycie skalistego cypla Cap Ferrat. Nie udaje nam się zobaczyć na cyplu czegokolwiek oprócz pięknego widoku Nicei i po to warto tu przyjechać, ale o willach bogaczy zapomnij. Pałace elity tego świata ukrywają się za wysokimi żywopłotami  i pozłacanymi bramami. Czemu się ukrywają? Nie widać ani morza, ani willi, a Ephrussi Rothschild kamperów pod swój pałac też nie przyjmuje. Udajemy się więc w drogę nr M6098, która widowiskowo wije się po górskim wybrzeżu Alp Morskich w kierunku Włoch.

Mijamy Monte Carlo. Parkingi oferowane przez miasto kamperom nie są zbyt duże, a my nie chcemy kluczyć krową po wąskich uliczkach tego zabudowanego do granic możliwości skrawka lądu dla bogaczy i hazardzistów. Poza tym znów leje, więc co to za zabawa łazić w strugach deszczu po Monako, bo do knajpy nie wejdziemy, aby próbować lokalnych smaków ;-). Oglądamy tylko wysokie hotele i jachty pojawiające się czasem między nimi. Miasto przejeżdża się głównie w tunelu. Tyle z naszego Monte Carlo. Next time, babe.

Mijamy całkiem urocze miasteczka. Ta część wybrzeża jest bardzo malownicza. Eze, Cap d’Ail, Roquebrune Cap Martin. W Mentonie stajemy, żeby coś zjeść. Biegniemy do pizzerii. Jemy pyszną pizzę, słuchamy szumu morza i już jesteśmy we Włoszech.

 

Nicea – widok z Cap Ferrat

 

 

 

 

 

Wychodzimy z restauracji, a razem z nami wychodzi słońce. Włochy zawsze witają nas słońcem i za to je kochamy miłością ślepą i bezwzględną złożoną z mozzarelli, pomidorów i aperolka.

 

Ciao Italia!

 

 

K