Cannes i okolice – jachty i perfumy

6 – 8 marca 2018

 

Wieczór w Cannes, wycieczka w góry, do Grasse, luksusowe jachty w Antibes z widokiem na ośnieżone Alpy – pięknie jest na Lazurowym, co tu dużo mówić. Ilość atrakcji, z których rezygnujemy z powodu pogody lub braku noclegu jest zatrważająca.

Zdjęcia wychodzą, jak ze źle ustawionym balansem bieli. Są niebieściutkie. Skądś się ta nazwa musiała wziąć, z jakiegoś powodu malarze ciągnęli tu jak myszy do sera.

Fragment francuskiego wybrzeża od Cannes do granicy z Włochami nie jest dla kamperów łatwy. Miejsc do zatrzymania jest mało, a w zimie jeszcze mniej i nie są w zbyt atrakcyjnych z naszego punktu widzenia miejscach. Cóż, Lazurowe Wybrzeże to nie jest miejsce pomyślane dla podróżników, czy nawet dla niskobudżetowych turystów, za jakich Francuzi uważają, zdaje się, kamperowców. To miejsce luksusu. Wylewa się i czyha na nas co krok. Ale kto nie ma swoich luksusowych słabostek niech pierwszy rzuci kamieniem. Bo jedna taka z wycieczki ma i nie będzie tego kryć. Są to perfumy!

Więc jeśli masz fisia na punkcie perfum, a nie masz grosza przy duszy, nie jedź tu! Jedź do Maroka lub Bułgarii, kup sobie esencję róży i samodzielnie rób zapachy. Nie jedź na Lazurowe Wybrzeże, a już na pewno, absolutnie, do Grasse – światowej stolicy perfum i miejsca akcji książki „Pachnidło” Patricka Suskinda, a w szczególności jej kulminacyjnej sceny orgii. Nie jedź tu!

Ale po kolei.

Po opuszczeniu Maison Bernard jedziemy najpierw zrobić serwis kampera w punkcie zaznaczonym na Park4Night. Zajeżdżamy na miejsce zlokalizowane przy supermarkecie Casino na obrzeżach Cannes. Dupa. Nie działa. To znaczy działa spust brudnej wody, ale nie działa kran z pitną wodą i nie działa również spust toalety chemicznej. W tym momencie plan stania na zwykłym parkingu bez serwisu, ale za to blisko centrum Cannes upada. Znajdujemy czynny kemping pod miastem – nazywa się Les Cigales. To jest całkiem fajny kemping. Blisko są sklepy i restauracje i bezpośredni autobus do Cannes, który co prawda jedzie prawie godzinę, ale do takich klimatów już jesteśmy przyzwyczajeni. Patrzenie przez okno autobusu też jest spoko.

W Cannes spędzamy jeden wieczór. Przede wszystkim idziemy do portu, gdzie cumują piękne jachty. Lubimy oglądać piękne jachty. Bardzo. Szczególnie żaglowe. Te wywołują u nas lekką ekscytację. I tęsknotę. Kampery nie wzbudzają takich emocji, nie ma się co oszukiwać.

 

 

 

Luksusowe mariny to znak firmowy Lazurowego Wybrzeża. Cannes nie jest inne. Zanim odkryto je w XIX było ważnym portem rybackim. Dziś świadczą o tym nieliczne już ślady w postaci kilku uliczek starówki ze starymi, rybackimi kamienicami. Na tym kończy się klimacik. Promenada w Cannes, podobnie do tej w Nicei gości dziś turystów, a w czasie słynnego festiwalu, gwiazdy kina.

Zima to czas, gdy można poczuć tu normalne życie. Oznacza ono przygotowywanie plaży i jachtów na sezon. W wielkich, jutowych worach przywieziono świeży piasek, który koparki rozrzucają na plaży. Trwa wielkie szorowanie i serwisowanie jachtów przed przybyciem właścicieli lub najemców. Teatr goszczący gwiazdy kina świeci pustkami i takim trochę smuteczkiem. Wielki billboard nie dodaje mu uroku. Na Lazurowym Wybrzeżu nie ma ustawy krajobrazowej??? Nie ładnie, nie ładnie. Oglądamy odlewy dłoni gwiazd umieszczone na chodniku przed budynkiem. O! Na płytce z dłonią Pedro Almodovara ktoś rzucił kiepa…

 

 

 

 

 

 

Sklepy luksusowych marek dążą do nieskończoności wzdłuż słynnej promenady. Ponieważ promenada jest długa, niektóre marki mają po dwa sklepy. Aktualnie sklepy świecą pustkami i znudzonymi twarzami pracowników, których pensja nie starcza na nabycie jednej nawet wskazówki Rolexa, którego sprzedają. Wzdłuż promenady stoją niebieskie krzesła, które idealnie podkreślają niebieskość morza i nieba. Te krzesła są naprawdę spoko. Ktoś to mądrze wymyślił. Dziwne, że nikt ich nie kradnie. A może i kradnie ale one są produkowane jak stormtroopers i nigdy ich nie zabraknie.

Żeby docenić urodę tego miejsca trzeba dojść, aż na koniec promenady, do drugiej mariny w Pointe Croisette i wtedy spojrzeć na miasto. Pięknie wygląda plaża, XIX -wieczne, eklektyczne hotele półkoliście obejmujące zatokę. Nie można uciec od koloru. Cannes jest pięknie niebieskie i to je ratuje w naszych oczach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na koniec wchodzimy w uliczki niewielkiego, starego miasta. Zaglądamy w witryny agencji nieruchomości. Zawsze to robimy. To nasze mini-hobby. W Cannes oferowane są najdroższe nieruchomości z całej Francji. Ale tak naprawdę sprowadza się to do Paryża, Lazurowego Wybrzeża i Alp. Ceny są piękne. Znajdujemy dwie lokalizacje dla siebie 😉

 

 

 

 

Na kolację udajemy się do knajpki obok naszego kempingu. Ceny niższe o połowę od tych z centrum Cannes, a kucharz gotuje od serca. Miło.

Nazajutrz ważny dla mnie dzień. Jest to dzień hartowania charakteru. Jedziemy do Grasse. Od czasu przeczytania książki Particka Suskinda „Pachnidło” marzyłam o znalezieniu się w nim. W okolicy tego uroczego, średniowiecznego miasteczka produkuje się esencje zapachów, z których później powstają najwspanialsze perfumy tego świata. Wiele roślin, z których pozyskuje się esencje hoduje się na nasłonecznionych i wilgotnych zboczach gór wokół Grasse. Ale przywozi się tu również składniki egzotyczne z dalekich stron świata i wytwarza z nich esencje najwyższej jakości. Z tego słyną destylarnie Grasse.

W Grasse działa kilka topowych marek perfumiarskich z Fragonard na czele, ale też wielu perfumiarzy-rzemieślników posiadających swoje malutkie atelier w starych uliczkach. Oferują często kilka zaledwie kompozycji zapachowych ukrytych w prostych buteleczkach. Bogu dzięki, że jest poza sezonem i na większości drzwi wsi kartka z numerem telefonu.

Dobrze też, że Leszek pracuje w samochodzie, a ja udałam się do miasta z wyliczonym budżetem w gotówce, bez karty płatniczej. Teraz tak myślę. Wtedy nienawidziłam wszystkiego i wszystkich. Przed każdą witryną perfumiarza tupałam nóżką i cała w środku krzyczałam: chcę powąchać te perfumy! Tylko powąchać! Przysięgam!

W Grasse siedzibę mają trzy znane marki perfumiarskie: Fragonard, Molinard i M. Micallef. Największą i najbardziej popularną marką Lazurowego Wybrzeża jest Fragonard. Firma z tradycjami zajmuje kamienice w sercu Grasse. Mieści się w nich galeria malarstwa, muzeum ubiorów oraz muzeum perfumiarstwa.

Idę spacerem wspinając się w górę z parkingu na starówkę i bardzo mi się Grasse podoba. Nie jest wymuskane, wyczyszczone, ale dużo tu zmurszałych murów, lekko ciemnych zaułków. Zupełnie jak klimat w „Pachnidle”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wybieram muzeum perfumiarstwa w kamienicy Fragonard. Prezentowane są tu piękne, stare buteleczki perfum oraz urządzenia do destylacji. Najlepiej muzeum zwiedzać z przewodnikiem, jednak oprowadzanie po angielsku już dziś było. Szkoda, bo niewiele wiem o destylacji zapachów i chętnie zgłębiłabym ten temat przy okazji. Dowiaduję się, iż nazwa firmy pochodzi od nazwiska XVIII -wiecznego malarza rokokowego Jeana-Honore Fragonarda, który urodził się w Grasse. Jego dzieła są wyjątkowo kwieciste i frywolne. Takie też są perfumy Fragonard, zarówno kompozycje zapachowe jak i buteleczki. Nie znajduje tu dla siebie zapachu, nie przepadam za byciem bukietem w wazonie. Poza tym w perfumerii jest tyle ludzi i zapachów, że robi mi się niedobrze. Uciekam na dalsze poszukiwania.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Znajduję małą perfumerię firmowaną nazwiskiem Lynne de R & Guy Bouchara. W sklepie sprzedaje sam nos, czyli człowiek, który wraz z żoną stworzył wszystkie te perfumy. Elegancki, starszy pan w czarnym golfie mówi po angielsku i po hiszpańsku, mogę sobie wybrać. WOW! Kocham go! Jest piękny i jest nosem. Pierwszy raz rozmawiam z prawdziwym nosem.

Niestety, twarda ze mnie sztuka, nie udaje mi się znaleźć niczego dla siebie. Wybieram tylko piękne, korzenne perfumy dla Leszka. Może sama będę ich używać, zobaczę.

 

 

Z łatwością znajduję kolejny butik – tym razem marki Molinard. Mieści się przy uroczym placu. Czy to tu odbyła się orgia?

 

 

 

W perfumerii, z pomocą kompetentnej pani, wreszcie znajduję zapach dla siebie. Jestem wniebowzięta, unoszę się nad ziemią. Kupiłam sobie perfumy w Grasse!!!

Spaceruję jeszcze chwilę napotykając na kolejne butiki perfumiarzy. Niestety, budżet się skończył. Gdyby nie był ograniczony, płynęłabym dalej na chmurze perfum w nieokreślonym kierunku i kwotach. A tak, mogę się trochę dąsać, ale za to również cieszyć przydymionym pięknem Grasse, którego żyzne gleby, łagodne, zielone wzgórza osłonięte od zimna północy rodzą kwiaty przez okrągły rok.

 

 

Z Grasse wracamy na wybrzeże, bo wstrzeliliśmy się w słoneczny dzień, ale jutro już będzie tu lało. Okolice Cannes związane są z dwoma wielkimi nazwiskami malarskiej awangardy: Pierrem Bonnardem – Le Cannet, Mouguins, i Pablem Picassem – Vallauris, Antibes. W miastach tych funkcjonują muzea poświęcone różnym okresom twórczości artystów. Zostawiamy je na przyszłość, nie mamy tyle czasu.

Jadąc z Grasse objeżdżamy uroczy Cap d’Antibes, gdzie wąska droga wokół cypla oferuje piękne widoki na morze i malutkie zatoczki, a cały cypel kąpie się w bujnej, śródziemnomorskiej zieleni. To wyjątkowo ładny zakątek Lazurowego Wybrzeża. Niestety, kamper musi jechać, bo nie ma miejsc do zatrzymania się takim dużym autem. Zatrzymujemy się przed Antibes, aby popatrzeć na ośnieżone szczyty Alp Morskich.

 

Jest wciąż piękne, bezchmurne popołudnie. Nie odmawiamy sobie spaceru po marinie w Antibes. Jest to chyba największa i najbardziej imponująca marina Lazurowego Wybrzeża. Ilość luksusowych, gigantycznych jachtów rodzi mieszane uczucia i refleksje. Skupiamy się na pięknie, białości jachtów i gór, lazurze wody i nieba. Jest moc.

 

 

 

 

 

 

Za Antibes długo szukamy noclegu. Jeździmy po różnych punktach zaznaczonych na Park4Night. Dopiero czwarte miejsce jest otwarte – La Vieille Ferme na terenie Parku Naturalnego de Vaugrenier. Cichy, spokojny, całoroczny kemping, na którym spotykamy ludzi podróżujących z kotem. Tylko ten kot umie chodzić na smyczy. Nasze nie posiadły tej niezwykłej umiejętności. Nie wiedzą w ogóle, o co w tym chodzi i dlaczego nie można iść gdzie się chce. Chyba takie już zostaną…

 

 

 

 

W okolicy kempingu nie ma zupełnie nic, bo to miejsce, w którym się nocuje i idzie do Marinelandu – ogromnego, wakacyjnego acqua parku, który w zimie jest nieczynny.

Nazajutrz udajemy się na ekstra wycieczkę, ale zanim na nią pojedziemy zajeżdżamy nieopodal obejrzeć budynek muzeum kolejnego mistrza awangardy – Fernanda Legera. Wsławił się tworzeniem gigantycznych, kolorowych mozaik o organicznych kształtach. Jego dzieła mogą być mylone z Picassem, bo obaj reprezentują nurt kubizmu. Ograniczam się do obejrzenia pięknego budynku muzeum, które ozdabiają dzieła artysty, a w ogrodzie stoją jego rzeźby. Piękne miejsce w środku niczego. Warto. Muzeum znajduje się w Biot.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Stąd zaczyna się najciekawsza część naszej podróży po Lazurowym Wybrzeżu. Udam się bowiem do miejsc, które wywołują u mnie szybsze bicie serca, gdy sobie o nich przypomnę. Te miejsca znajdują się w Saint-Paul-de-Vence, Vence oraz w samej Nicei.

 

Stay tuned

 

K