Słodko-gorzka Kampania

20 – 22 kwietnia 2018

 

Wyruszamy z Pompei i zanim skierujemy się dalej na południe, wjeżdżamy kawałek na Wezuwiusz, aby spojrzeć ostatni raz na Neapol. Jest piękny dzień. Świeci słońce, a niebo jest jasno niebieskie. Szczęście wprost tryska z każdego zakamarka naszych dusz. Zatrzymujemy się na wygodnym placu przy restauracji Kona w 1/3 krętej drogi na parking pod kraterem. Po prawej stronie widzimy spowity smogiem Neapol po lewej południowe wybrzeże Kampanii – nasz cel na następne kilka dni.

Spacerujemy po zastygłej, czarnej lawie. Wszystkie ulice centrum Neapolu są tego koloru. Uwielbiam je, gładkie, błyszczące i czarne. Widoki z Wezuwiusza są wspaniałe. Na zboczach wulkanu mieszkają ludzie, uprawiają żyzną glebę, która rodzi dorodne warzywa i owoce oraz winogrona. Z winogron produkuje się wino. Nabywamy kilka butelek w barze naprzeciwko. Produkcja nie jest duża, dlatego niełatwo dostać je gdzie indziej. Jak na Włochy to całkiem dobre wino, spontaniczny zakup okazuje się udany. W restauracji z widokiem na zatokę jemy pizzę. Takiego sosu pomidorowego na pizzy marinara nie miałam w ustach już nigdy więcej.

 

 

 

 

 

 

Przenosimy się niedaleko, na drugą stronę Zatoki Neapolitańskiej – do Sorrento. Półwysep Sorrento to niewielki, ale niebywale piękny skrawek ziemi. Wyrasta z morza nagle i wspina się pod niebo stromymi, zielonymi górami, na których zboczach poprowadzono drogę i przycupnęły miasteczka. Objechanie półwyspu zajmie pół dnia, a widok zostanie w pamięci na całe życie. Warto!

W sezonie letnim ruch na słynnej drodze wokół półwyspu będzie zapewne duży. W kwietniu, w weekend, do Sorrento stał korek, ale za Sorrento było już pusto.

Mimo korków, i tak warto zobaczyć zarówno Sorrento, jak i drugą stronę półwyspu – wybrzeże Amalfi. Kamper może dojechać tylko do Positano, co jest tak naprawdę początkiem najwspanialszych widoków. Ale i tak jest pięknie. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, że w dzień wpuszczają tylko osobówki, przejechalibyśmy drogą nad ranem, gdy ruch dla ciężarówek i kamperów jest możliwy. Nie martwimy się tym, bo nie o to chodzi, żeby zaliczać, ale żeby cieszyć się podróżą.

Wróćmy do Sorrento. Włoskie Saint-Tropez uważamy za urodziwszą i ciekawszą siostrę francuskiego kurortu celebrytów. Jest tu pięknie, że łeb urywa i tyle. Można spędzić nieograniczoną ilość czasu sącząc drinka na tarasie patrząc na czarne cielsko Wezuwiusza wynurzające się z błękitnych odmętów morza.

Hotele oraz kemping uczepione stromych zboczy półwyspu dostarczają spektakularnych doznań wizualnych. W wąskiej zatoce u stóp klifu znajduje się maleńki port rybacki, w którym serwuje się świeże ryby i owoce morza. Ceny, o dziwo, nie odstraszają. Może byliśmy przed sezonem, a może to kolejny dowód na uczciwe podejście Włochów do tego biznesu.

Po Sorrento przechadzają się ludzie piękni. Głównie słyszymy język rosyjski. To takie nierealne po tygodniu spędzonym w Neapolu. Cyk i zmiana światów. Sportowe, wyglancowane auta, zapach dobrych perfum, jedwabie, biżuteria, złote zegarki. Enklawa luksusu w skromnej Kampanii. Jest cudownie i pięknie i ładnie pachnie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Widok z sypialni o poranku jest OK 😉

 

 

Ale żeby nie było tak słodko, to Sorrento ma swoje cuchnące zakamarki.

 

Oczyszczalnia ścieków tuż za portem rybackim

 

Nie wszystkie hotele są luksusowe 😉

 

Widoki z SS145 biegnącej wokół półwyspu na klifie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Positano

 

 

 

Z Półwyspu Sorrento jedziemy dalej wzdłuż wybrzeża Morza Tyrreńskiego, mijamy pięknie położone Salerno. Zatrzymujemy się, aby popatrzeć na miasto w dole i piękne wybrzeże Amalfi w oddali.

 

 

 

To piękny skrawek Włoch, który szybko się zaczyna i szybko kończy. Zaraz za Salerno zaczynają się nieciekawe, płaskie tereny, bardzo tu skromnie i dużo śmieci. Mijamy nijakie miasteczka z obskurną infrastrukturą wzdłuż plaż. Docieramy do Paestum, starożytnego, greckiego miasta zwanego wówczas Posejdonią, które przed tysiącami lat było największym miastem na południe od Neapolu. Dziś to ogromny teren wykopalisk z kilkoma świetnie zachowanymi greckimi świątyniami znajdujący się w środku niczego, otoczony uprawami karczochów i gajami oliwnymi.

W jednym z gajów lokalni producenci mozzarelli prowadzą parking dla kamperów. Tu odpoczywamy i zwiedzamy niezwykłe, greckie świątynie, które widzimy też z okien kampera. Kosmos.

Greckie budowle przetrwały dzięki lasowi, który po opuszczeniu miasta przez ostatnich mieszkańców w I w. p.n.e. porósł bujnie to miejsce i świat o nim zapomniał. Dopiero w XVIII wieku, gdy karczowano las pod budowę drogi miasto objawiło ponownie swoje piękne, antyczne oblicze.

Oprócz gigantycznych świątyń warto wejść do muzeum przedmiotów odkopanych tu przez archeologów. Największe wrażenie robią malowane wnętrza grobowców i przedmioty w nich znalezione, ale również piękne rzeźby z różnych okresów życia miasta.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nazajutrz kupujemy świeżutką mozzarellę i odjeżdżamy w dalszą drogę. Kilkanaście kilometrów za Paestum, w Agropoli płaski krajobraz ustępuje miejsca bardziej górzystemu, porośniętemu dziką, niską roślinnością płaskowyżowi, na który to wspinamy się to opadamy widokowymi serpentynami.

Skaliste, dzikie wybrzeże dramatycznie opadające do morza jest tu wyjątkowo piękne. W małych zatokach ukrywają się piękne plaże. Ta część Włoch nie czeka na turystów z otwartymi rękami, ale kto szuka cichego odosobnienia blisko natury, tu powinien je odnaleźć. Kiepsko tu z restauracjami, promenadami, sklepami z lokalnymi wyrobami. Jest za to autentyczna atmosfera południa, leniwie, prosto, pusto.

 

 

Droga się dłuży, jest wąska, kręta i wyboista. Co jakiś czas mijamy obszary wykopalisk greckich lub rzymskich. Historia jest tu na wyciągnięcie ręki. Jednak mijane wioski nie prezentują się zachęcająco. Widać kolosalne różnice między północą a południem. Mijamy obdrapane blokowiska, pustostany, opuszczone magazyny, dziwnie tu. Na dodatek pierwszy raz w naszej podróży rezygnujemy z kontynuowania jazdy naprzód. Za wioską Ascea droga SR447, która przepięknie wije się po górzystym wybrzeżu w pewnym momencie zwęża się do 2,5 metra i to na odcinku mocno pod górę. Nawierzchnia będąca w remoncie to zdarty asfalt pełen przełomów i dziur. Zatrzymujemy kampera przed zwężeniem i idziemy pod górę ocenić sytuację. Uznajemy, że krowa nie podjedzie ze względu na wertepy, po których nie będzie można pojechać na pełni mocy. Brakuje nam terenowego zawieszenia. Zawrócić się nie da. Cofamy na wstecznym po szutrowej nawierzchni kilkaset metrów po serpentynie. W końcu w bezpiecznym zagłębieniu bez przepaści w skraju drogi zawracamy. Kilka samochodów cierpliwie czeka obserwując nasze wysiłki. Po akcji oboje jesteśmy mokrzy i marzymy już tylko o pizzy i lampce wina. Musimy cofnąć się kilkanaście kilometrów i dojechać bezpieczną drogą w dolinie do biegnącej bardziej w głębi lądu SS18. Z żalem opuszczamy widokową SR447.

Dojeżdżamy do miejsca kolejnego noclegu – Marina di Camerota. Aby dojechać do tego ukrytego przed światem miasteczka trzeba zjechać mocno w dół z drogi SS18 biegnącej na wysokich estakadach. Droga do miasteczka wije się wśród wysokich skał wzdłuż strumienia, aby wreszcie dotrzeć nad morze. Miejsce piękne. Nie ma tego złego.

 

 

 

 

 

Samo miasteczko to kolejny dowód, że życie południa istnieje i jest kompletnie inne niż życie północy.

Parking dla kamperów jest może i dla kamperów, ale również dla starych kutrów, łódek, jakiś desek, starych reklam i czego tam jeszcze. Facet, który pilnuje sam mieszka w przyczepie i jest bardzo sympatyczny 🙂

Łazienki i toalety znajdują się w kontenerach. Wszystko wygląda jakby za chwilę miało się rozpaść. Ale tek się nie dzieje. Co więcej, w pomieszczeniach jest czysto, a nawet jest pralka i działa 🙂

Oprócz nas zatrzymał się jeszcze kamper z Holandii. Poza tym grupka wesołych kolesi maluje kadłub łodzi.

Idziemy do miasteczka. Spodziewamy się wyludnienia. Nic z tego, jest przyjemny, niedzielny wieczór, mieszkańcy przyszli więc na główny plac lub do portu. Wszystkie ławki zajęte, trwają ożywione rozmowy, śmiechy. To malutkie miasteczko tętni życiem.

Boże, jak będzie mi tego brakować!

Poza walającymi się śmieciami i kożuchem paprochów pokrywających taflę wody jest tu uroczo.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zaczynamy łapać rytm południa. Tempo spowalnia. Kolory stają się intensywne, trawa zielona, niebo niebieskie, słońce ważne.

Tu kończymy z nieoczywistą Kampanią pełną kontrastów, niespodzianek, miejsc pięknych i brzydkich. Kontynuujemy naszą podróż wzdłuż wybrzeża w kierunku Sycylii.

Przed nami Kalabria.

 

K