Amsterdam – zaczynamy od północy

Stolica kojarzy się z wielką metropolią, hałasem, tłumem. Amsterdam jest inny.

Tłum tworzą głównie turyści oblegający coffee shopy w ścisłym centrum, ale to dosłownie kilka uliczek. Nie ma tu ruchliwych, wielopasmowych węzłów komunikacyjnych zabierających miasto ludziom. Amsterdam kłania się człowiekowi w pas, jego potrzeby są na pierwszym miejscu. A mieszkańcy potrzebują: ścieżek rowerowych, sklepów, knajpek i parków, dużo parków, szkół, przedszkoli, oferty edukacyjnej i kultury! Fakt, że Holendrzy stanowią zaledwie 30% populacji miasta zupełnie nie zmienia postaci rzeczy. Na rowerach pędzą wszystkie kolory skóry, panie w czadorach, zapakowane od stóp do głów również. Jeżdżąc po Amsterdamie, niejednokrotnie w odległe dzielnice zamieszkałe przez emigrantów, zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że tu jest totalny spokój, żadnych protestów, rozrób, żebraków na ulicach, bezdomnych śpiących w metrze czy na dworcu. Żeby było jasne, nie zgłębiłam tego problemu, pytanie jest otwarte. Pewnie nie ma sielanki, mają swoje problemy, jednak powierzchowne oko chwilowego gościa nie wychwytuje ich. Zdążyłam zauważyć, że osiedla są otwarte, z głową zaprojektowane, dużo zieleni, przestrzeni, wszędzie bardzo czysto, trawa przystrzyżona, chodniki, ścieżki rowerowe oraz wymieszanie etniczne, czarnoskórzy z Surinamu, śniadzi muzułmanie (nie wiem skąd) oraz biali. W sercu surinamskiej dzielnicy znajduje się kampus studencki. Może to klucz do sukcesu – mieszać i słuchać potrzeb, proponować, reagować. Fakt, że podatki w Holandii są bardzo wysokie pomaga zapewne w polityce socjalnej. Ale w Szwecji też są wysokie i jakoś to za mało. Zastanawiam się, czy odpowiedzi nie trzeba szukać gdzieś głębiej, w podejściu Holendrów do drugiego, innego. W zasadzie to nie ma innych, są ludzie. To się naprawdę czuje, nikt się nie sili, żeby być dla ciebie miłym, służalczym tylko dlatego, że nie jesteś Holendrem. Wszyscy są traktowani tak samo. Oni mają to we krwi. Równość, tolerancja, otwartość, akceptacja to nie frazesy z transparentów to fundamenty, na których zbudowane jest społeczeństwo. Są z tego dumni, mówią o tym, wiedzą, że to ich wyróżnia. I myślę, że przybysze z innych stron świata czują szczerość w postawie. Ty mi nie szkodzisz, ja Ci nie szkodzę, nikt się nie wywyższa, rozmawiamy.

Ale nie o tym.

Z racji tego, że jesteśmy kamperem mieszkaliśmy na kempingach. Najpierw tydzień na północnym-wschodzie w dzielnicy Zeeburg (Camping Zeeburg), blisko centrum miasta. Nie mieli już wolnych miejsc na 3 tygodnie. Następnie, kolejne dwa tygodnie spędziliśmy na kempingu Gaasper przy parku Gaasper na południowym-wschodzie, trochę dalej od centrum ale za to przy końcowej stacji metra nr 53 (20 min do centrum). Byliśmy też w odwiedzinach u znajomych na campingu Vliegenbos na pólnocy Amsterdamu. Tym sposobem obskoczyliśmy kempingi znajdujące się w obrębie miasta. Wszystkie mają dobre połączenie z centrum i są tańszą alternatywą zatrzymania się w mieście. Warunki bytowe są świetne, nie ma co się wahać.

Kemping Zeeburg przypomina trochę enklawę hippisów. Na terenie znajduje się zagroda kóz, swobodnie chodzą kury (ich jajka serwują podobno w kempingowej restauracji), rosną zioła, swój dom mają też dzikie pszczoły. Jest ciekawie położony, otoczony wodą. Fajne, klimatyczne miejsce.

 

Na campingu Gaasper mieliśmy natomiast swój własny zakątek, oddzielony od innych kamperów wysokim żywopłotem.

Przez 3 tygodnie objechaliśmy rowerem lub zeszliśmy spory kawał miasta. Było też kilka wycieczek do innych miejsc Holandii. O tym innym razem.

Amsterdam, ach Amsterdam. Ile tu można robić. Nikt nie będzie się nudził. Dla mnie to raj, bo ma dwie rzeczy, które lubię najbardziej, wspaniała, dwudziestowieczna architektura i obrazy, duuużo obrazów.

Miasto można objechać rowerem wzdłuż i wszerz, ale komunikacja też działa doskonale, więc na piechotę jest to równie łatwe i przyjemne.

Z kempingu Zeeburg rzut beretem na wyspę Ijburg (czyt. Ajburg). Spod Centralnego jedzie tam tramwaj nr 26. Dla miłośników nowoczesnej, ciekawej architektury to raj. Na wyspie znajduje się kilka ultra-designerskich biurowców i całe osiedle takowych domków szeregowych, z których każdy to perełka. Nie ma dwóch takich samych. Na wyspie znajduje się też plaża i baza windsurfingowa. Jest tu zacisznie i super-ładnie, są knajpki przy kanałach i małe mariny. Fajny wypad, żeby zobaczyć zupełnie inny Amsterdam niż ten w centrum.

 

Kolejną „północną” wycieczkę zrobiliśmy przez uroczą, dawną osadę rybacką Schellingwoude, kamping Vliegenbos, do Amsterdam Nord, gdzie mieści się Eye Museum (Muzeum Kinematografii). Stamtąd wskakujesz na prom wahadłowy łączący Nord z Amsterdam Centraal (odpływa co 10 – 20 min w zależności od pory i jest darmo, płynie 5 min) i już jesteś w centrum Ams.

Schellingwoude to biegnąca wzdłuż kanału IJ (najszerszy kanał łączący Amsterdam z Morzem Północnym) brukowana uliczka, wzdłuż której stoją w szeregu dawne domki rybackie. Aby dojechać z kempingu do osady należy pokonać szereg śluz, przez które wpływają łodzie i żaglówki z otwartego akwenu do kanału IJ (od wschodu). Jest ich kilka jedna za drugą, czyli ruch musi być spory. Czekamy chwilę na czerwonym świetle, bo właśnie trwa wyrównywanie poziomu wody w śluzie i żaglówki będą wpływać. Przez śluzy można się przedostać tylko na piechotę lub rowerem, tym bardziej warto tu przybyć. Po pokonaniu śluz jesteśmy już w osadzie. Dziś jest to osiedle mieszkaniowe, ludzie biesiadują przy kanale, wystawili stoły, robią grilla, mają wielki ogród do wspólnego użytku, każdy ma motorówkę lub łódkę. Atmosfera nam się udzieliła , zatrzymujemy się w lokalnym barze na zimne piwko.

Po drodze mijamy dziwną instalację, obok śmietników stoi stary, zardzewiały traktor, a na nim siedzi mnóstwo pluszaków. Hmmm.

 

 

W niedalekiej okolicy mieszkają fantastyczni ludzie – Dobra i Paweł oraz trójka ich wyjątkowych dzieci.

Pozdrawiam Cię Dobra i trzymam kciuki za książkę o tematyce jak na obrazku. Teraz już musisz ją napisać! 😉

Z osady dojeżdża się do Amsterdam Nord. Oglądamy futurystyczny budynek Eye Museum.

 

I jemy frytki. Są wszędzie i są dobre, prędzej czy później każdy się złamie.

 

Wskakujemy na prom do Amsterdam Centraal i już oglądamy Eye z drugiego brzegu. Ustawiono tu również gigantyczne parkingi rowerowe. Tryliardy rowerów.

Co jeszcze na północy Amsterdamu? Dzielnica Zeeburg również oferuje ciekawe zakamarki. Na cyplo – wysepkach Borneo i Sporenburg znów można pooglądać ciekawe plomby jak na wyspie IJburg oraz spektakularny budynek z dziurą w środku. Wyspy połączono fikuśnymi kładkami w kolorze czerwonym. I już coś się dzieje i już jest ciekawie 🙂

 

W Amsterdamie co krok są ekstra budynki. Szczęście, na ich widok, wprost rozpiera człowieka 🙂

Tuż obok Sporenburga znajduje się zachwyt sezonu – Lloyd Hotel. Budynek nie jest piękny, raczej taki z dreszczykiem. Jego historia jednak czyni go niezwykle ciekawym i tym bardziej docenia się to, jak teraz wygląda i co w nim jest. Budynek został oddany w 1921 roku i funkcjonował jako miejsce przejściowego pobytu emigrantów z Europy Wschodniej do USA. W zasadzie była to kwarantanna, której towarzyszyło dokładne mycie, odrobaczanie, leczenie. Nie było to darmowe, trzeba było zapłacić. Przez ten czas bagaże przechowywano w budynku obok, w którym obecnie jest centrum handlowe Brazilie. Niestety inwestor przeinwestował i działalność się nie opłacała. Przed II Wojną budynek pełnił funkcję schronienia dla Żydów uciekających z Niemiec. Też nie za darmo. W czasie wojny i po niej było tu więzienie dla dorosłych, a następnie poprawczak. Gdy budynek był już bardzo zniszczony uznano, że nie pomaga w resocjalizacji młodzieży. W 1989 roku został przeznaczony na pracownie artystów z byłej Jugosławi. Po 7 latach uznano, że budynek jest w ruinie i coś trzeba z nim zrobić. Udało się uratować budynek i wpisać na listę zabytków. Rozpisano konkurs na projekt modernizacji budynku. Wygrało go biuro architektoniczne z Rotterdamu – MVRDV. W budynku miał powstać hotel i Ambasada Kultury koncentrująca swe działania na tematyce emigracyjnej. Miało zostać zachowanych jak najwięcej oryginalnych elementów budynku oraz mebli, które ciągle w nim były. Trzeba zrozumieć założenia, aby zrozumieć budynek, w przeciwnym razie widzi się mroczne korytarze jak w dawnym psychiatryku. MVRDV wykonało projekt globalnej koncepcji budynku, do projektowania wnętrz zaproszono 40 topowych holenderskich i światowych projektantów. Idąc mrocznym, wysokim korytarzem nie masz pojęcia, że za drzwiami kryją się pomieszczenia z najlepszym światowym designem. Hotel bowiem oferuje nocleg dla wszystkich, są tu pokoje od jednej do pięciu gwiazdek. Miałam szczęście, jeden z pokoi był akurat sprzątany i udało mi się do niego zajrzeć. Niestety, zdjęcie nie wyszło.

Na klatce schodowej można obejrzeć wystawę prezentującą historię budynku wraz ze zdjęciami obrazującymi jego trudną przeszłość.

Na zewnętrznej, bocznej ścianie budynku jest info-mural pokazujący skąd przybywali emigranci do Lloyd Hotel.

Z tych mrocznych korytarzy wchodzi się do innego świata. Zdjęcia niektórych pokoi prezentowane są na wystawie

W budynku stare wyposażenie miesza się z ultra-nowoczesnym designem.

Otwieram jakieś drzwi, a tam ogólnodostępny korytarzowy barek.

 

Po budynku można swobodnie chodzić i zwiedzać, co też mnie zaskoczyło, nikogo nie dziwiła osoba błądząca po wąskich, pachnących lizolem (?) korytarzach.

Część budynku przeznaczono na Cultural Ambassy, na piętrach zbudowanych w formie drewnianego rusztowania-krużganków umieszczono instalacje artystów o tematyce emigracyjnej.

Na parterze działa restauracja, w której każdy mebel i lampa to zachwyt.

A kiedyś było tak:

 

Aha i jeszcze w piwnicy znalazłam ogród i hodowlę mchu na plastikowym krześle ogrodowym.

Czyli ogród na krześle zamiast krzesło w ogrodzie 🙂

W tym budynku wszystko jest możliwe.

Dobra, czas powrócić do rzeczywistości. Co jeszcze na północy Amsterdamu?

Niedaleko mieszka Ewa, pozdrawiamy i ściskamy.

 

A niedaleko Ewy jest świetny budynek Sali Koncertowej.

Stąd rzut beretem do Nemo – akwarium amsterdamskiego. Do środka nie wchodziłam, ale z zewnątrz budynek wart jest chwili zatrzymania. Na dachu jest ogólnodostępny skwer z fontannami, kawiarnią i wspaniałym widokiem.

 

Obok Nemo widzimy kolejny fikuśny budynek. Ostatecznie nie wiem co w nim jest, ale jest super 🙂

 

Jedziemy wzdłuż głównego Kanału IJ w kierunku zachodnim cały czas trzymając się północnej strony centrum. Mijamy Amsterdam Centraal i docieramy do nowego wcielenia starych doków – Westerdok. Znów ciekawa architektura, zachwycam się. Swoje miejsce znalazły też barki, na jednej widzę plac zabaw.

Znów podziwiam widok na przeciwległy brzeg

 

A to skromny projekcik MVRDV

Plac zabaw

 

Na końcu Westerdok, gdzie dalej jest już tylko woda, stoi budynek Silodam. Kolejny amsterdamski projekt MVRDV. Wygląda jak pudełko z klocków włożone do wody, stoi na palach stojących w wodzie, a pod budynkiem jest garaż dla motorówek. Część budynku to mieszkania, a część biura.

Od strony kanału ogromny, nasłoneczniony taras.

Spektakularnych projektów MVRDV szukałam w najdalszych zakątkach Holandii, wpadłam w rodzaj amoku, bzika na ich punkcie. Nie zawiodłam się ani razu. Podobnie z szukaniem domów ze strony www.iconichouses.org, organizacji zajmującej się pielęgnowaniem klasyków XX wiecznej architektury. Nie wszystkie były ach i och, ale niektóre bardzo. Ale o tym znów innym razem, bo wycieczka po północy Amsterdamu dobiegła końca.

Czas wracać na centralny, swoją drogą, spektakularny budynek i jaki piękny tunel pod nim wyłożony kafelkami w stylu holenderskim.

Stąd zaczyna się wszystko w Amsterdamie 🙂

 

C.d.n.