Amsterdam Zuid i prawie Zuid ;-)

Po przeprowadzce na Gaasper Camping zaczęliśmy eksplorować zakątki leżące na południowej połowie mapy miasta. Piszę my, ale eksplorowanie było wykonywane głównie przeze mnie, bo druga część wyprawy chodziła do pracy, a w weekendy robiliśmy wycieczki poza Amsterdam.

Na początek opiszę wycieczkę do dzielnicy Bijlmermeer, położonej na przedmieściach, na południowy-wchód od centrum, ale za to wzdłuż linii metra nr 53, na końcowym której był nasz kemping. Osiedle od samego początku było planowane i budowane jako źródło mieszkań socjalnych, jednak zostało wykorzystane do obsłużenia fali emigracji, jaka napływała do Holandii w latach 60′ z byłych kolonii holenderskich. Okolica szybko zamieniła się w getto i ogromne, wielomieszkaniowe budynki popadały w ruinę. W latach 80′ przystąpiono do rewitalizacji osiedla i naprawienia błędów z przeszłości. Przeprowadzono remont budynków, zaplanowano linię metra, wybudowano szkoły, przedszkola i ośrodki zdrowia, część ludzi przesiedlono do innych dzielnic, zaczęto mieszać różne narody i kultury. Przykładem jest okolica Bijlmer-Ost gdzie w sercu dzielnicy zdominowanej przez Surinamczyków stoi ogromny meczet (w Surinamie dominuje katolicyzm). I jakoś się dogadują. Może jak sobie razem popalą, a nawet osobno, to nerwy i uprzedzenia mijają? W każdym razie kręciłam się po tych osiedlach dość długo i nikt na mnie krzywo nie patrzył. Dzieciaki bawiły się na ulicach, ludzie jeździli rowerami, jak ja, robili zakupy, taki normalny rytm dnia. Zmodernizowane wieżowce, tasiemce wyglądają imponująco. Nic dziwnego, że tegoroczna, prestiżowa nagroda w dziedzinie architektury im. Miesa van der Rohe trafiła wspólnie do dwóch biur z Holandii za modernizację jednego z budynków (ten fragment osiedla nazywa się Kleiburg). To jest lekcja dla polskich architektów z polskich urzędów, warto walczyć o osiedla z lat 60′, jest w nich potencjał. Mogą być wspaniałą oazą spokoju dla mieszkańców, zieloną, przyjazną, ładną.

A pod kładką ukryta taka oto niespodzianka, fontanna z przesłaniem 😉

W sobotę wybieramy się na bazarek obok meczetu, żeby zrobić zakupy. Dziwne jakieś te warzywa, nieznane. Okazuje się, że to bazarek dla surinamese people. Dużo zieleniny, ostre papryczki, ryby i mięso z solanki. Są też jaja i sery.

 

Kolejna wycieczka, tym razem komunikacją miejską, zawiodła mnie do dzielnicy Nieuw-West (Nowy Zachód, czyli taki lekko na południu), gdzie obejrzałam dwa kolejne budynki MVRDV oraz jeden Iconic House.

Pierwszy z nich to jeden z wczesnych projektów mojego ulubionego biura projektowego. Jest to budynek z przeznaczeniem na mieszkania dla osób starszych. I tu znów przykład, że w kwestii dobrego mieszkania każdy, bez względu na grupę społeczną, zasługuje na odpowiednie otoczenie i standard.

Starość nie musi być szara (ani pastelowa…)

Kolejny budynek, znów przeznaczony na mieszkania socjalne (MVRDV dużo takich robi, lubią to, nie są obojętni) jest ogromny, ale nie nudny. Jest spektakularnie nienudny!

Obok stoi równie ciekawy wieżowiec i coś ma na schodach wypisane, zauważyłam to dopiero na zdjęciu 🙂 Ekstra super mega pomysł!

Okolica to totalne przedmieścia, psy dupami szczekają, i tu się chce komuś budować dobrą architekturę. Szacunek. Obok jest oczywiście park z fontanną, a na trawie pasą się króliki, jest ich pełno w Amsterdamie.

Jadę kilka przystanków autobusem, aby zobaczyć uratowane przed zburzeniem osiedle z lat 50′ i udostępnione do oglądania mieszkanie, które jest pod opieką Iconic Houses. Wszystko nazywa się Van Eesterenmuseum.

I tu muszę stwierdzić, że u nas w tym czasie budowało się solidniej. Budynki są malutkie, klatki schodowe tak wąskie, że ledwo mieszczą się dwie osoby. Wszystko jednak ma jakiś sens. Odległości między budynkami są duże, budynki mają tylko wschodnią i zachodnią ekspozycję, aby było jak najwięcej światła. Jest, jak zwykle, dużo zieleni. Wchodzę do mieszkania, ciekawość mnie zżera.

Wnętrze jest ciasne, chociaż mieszkanie jest dwupoziomowe. Niskie sufity. Wyposażenie dokładnie takie samo, jakie pamiętam z mieszkania babci: czarny aparat telefoniczny ze słuchawką, odkurzacz w kształcie pocisku, maszyna do szycia Singer, gramofon na winyle. Okna jednookiennicowe i, o zgrozo, brak kaloryferów. W salonie stoi koza. To wszystko. Niby miło, taka koza, ale zimy musiały być ciężkie. Pan, który mnie oprowadza tłumaczy, że w tym czasie było duże zapotrzebowanie na mieszkania socjalne. Budowano tak dobrze, jak było to możliwe. Dla nas takie mieszkania kojarzą się z biedą, eksmisjami. W Holandii socjalne mieszkania to standard, jest ich więcej niż prywatnych nieruchomości. Do godnego mieszkania Holendrzy przywiązują ogromną wagę, to leitmotiv kanonu holenderskich wartości, obok dzieci i edukacji. No i sztuki, wiadomo. A w ogóle, to pan był zdziwiony i zakłopotany, dopytywał co ja tu robię, dlaczego zwiedzam to mieszkanie. Twierdzi, że nie bywają tu cudzoziemcy, myślał, że tylko Holendrzy interesują się czymś takim. No, miło mi się zrobiło 🙂 Chyba mam zadatki na Holenderkę. W przypływie dobrego humoru mówię panu, że u nas „O holender!” to łagodniejsza wersja „O fuck!”. Pan jest Holendrem, więc się nie obraża, tylko śmieje się do rozpuku.

Powracając do samego mieszkania, biorąc pod uwagę, że było to mieszkanie socjalne, zaczynam patrzeć inaczej: meble i oświetlenie to klasyki designu z epoki, w kuchni kamienny blat i zlew, z poziomu -1 wyjście na mikroskopijny ogródek, ale zawsze. Kuchnia mała, ale z pomieszczeniem gospodarczym lub spiżarnią, łazienka mała, ale oddzielna pralnia, dużo szaf i schowków. Pomieszczenia małe, ale oddzielnie jadalnia, oddzielnie salon. I zaczynam im zazdrościć…

Najpierw idę zobaczyć wystawę o co k’man w tym osiedlu.

Następnie jakaś pani prowadzi mnie do mieszkania.

Ponieważ dzielnica jest zdominowana przez mniejszość turecką, idę przetrącić coś lokalnego, wybieram ajran i turecką pizzę. Dobre.

W Amsterdamie i w całej Holandii jako budulec najczęściej wykorzystywano i wykorzystuje się cegły. Zwróciłam uwagę na wysokie na kilka pięter budynki z cegły z wymyślnymi, roślinnymi ornamentami, w stylu monumentalne, przypominające art deco. Ich wnętrza często kryją przepych. Wszystko się wyjaśniło w Muzeum Het Schip. Jest to osiedle wymyślnych budynków z początku XX wieku, w połowie architektura, w połowie sztuka. Tak przynajmniej sądzili ich twórcy wywodzący się z tzw. Szkoły Amsterdamskiej. Na początku XX wieku, tuż po rewolucji przemysłowej Amsterdam był obrazem nędzy i rozpaczy. Ogromna migracja ludności spowodowała, że warunki życia ludzi były nędzne. Władze postanowiły coś z tym zrobić i wprowadziły ustawę zachęcającą do łączenia się w spółdzielnie i uzyskiwanie tanich kredytów na budownictwo mieszkaniowe. Nastąpił boom w rozwoju budownictwa. To wówczas w jednym z biur architektonicznych zgromadzili się ludzie wyznający podobne idee, ich liderem był Michel de Klerk. Stworzony przez tych ludzi styl nazwano później Szkołą Amsterdamską. Styl ten cechował rozmach, eksperymenty oraz nierozerwalne powiązanie ze sztuką. Projektowali nie tylko budynki, ale też meble, dywany, lampy oraz wszelkie przedmioty codziennego użytku. Wydawali magazyn, który był bardziej albumem ze zdjęciami niż gazetą, w którym przedstawiali inspiracje dla architektów i artystów. Określili oni zasady, którymi należy się kierować budując mieszkania czy domy dla ludzi. Wówczas powstało fundamentalne hasło, które towarzyszy Holendrom do dziś „dobrze mieszkać”. Oznacza ono, że nie tylko najbliższe otoczenie człowieka jest ważne czyli jego cztery ściany, ale też ulica, osiedle, a w końcu całe miasto, z jego infrastrukturą komunikacyjną, urzędami, sklepami itd. I tu przestaje mnie dziwić, że Holandia wygląda tak jak wygląda, że ludzie tu żyją wygodnie i ładnie, a sztuka jest tak dla nich ważna. Przyzwyczajeni są do tego od dawna.

Ale powróćmy do Het Schip. Co widzę: wysoki na kilka pięter budynek z czerwonej cegły, jajowate wieże, zaokrąglone narożniki, faktycznie trochę przypomina statek. Dużo na nim detali. Dla mnie nie jest ładny, ale bez wątpienia jedyny w swoim rodzaju. We wnętrzu budynku wystawa, na której dowiedziałam się tego, co powyżej 🙂

Sąsiednie budynki są podobne. Miedzy nimi szerokie, zielone skwery. Miło tu.

 

Pewnego dnia wybieram się po Leszka do pracy. Biuro klienta znajduje się w amsterdamskim City czyli Amsterdam Zuid. Zachwycam się nowoczesnymi biurowcami. Patrzę na nie i ze smutkiem myślę o Mordorze na Domaniewskiej …

Tu powstaje pawilon restauracyjny w stylu japońskim dla pracowników ABN Amro.

The Edge. Ten niepozorny budynek to superinteligentne urządzenie. Jest to aktualnie najnowocześniejszy budynek na świecie jak również przyjazny dla środowiska. Zainstalowano w nim 28 000 przeróżnych czujników, dzięki którym budynek dostosowuje się do potrzeb przebywających w nim ludzi oraz oszczędza tyle energii i wody na ile to możliwe.

 

Dla mnie to but Tytusa, dla Leszka space schip 😉

 

Tu kończymy wyprawy na przedmieścia.

Czas na stare miasto czyli creme de la creme 😉