Sycylia – z Mesyny do Palermo

27 kwietnia – 1 maja 2018

 

Zaczynamy od północy. Odcinek wybrzeża od Mesyny do Cefalu to mało turystyczny region Sycylii. Kierując się z przystani promowej w kierunku północnym traci się jeden z piękniejszych, drogowych widoków na wyspie – widok na Etnę. Gdy wulkan dymi widok jest już kompletnie nie z tej ziemi i zastanawiasz się: „zawracać czy jechać dalej”. Ten widok z dymiącą Etną mamy już w naszej pamięci, dlatego wybieramy kierunek odwrotny do ruchu wskazówek zegara. Jednak na pierwszy raz lepiej objeżdżać wyspę zgodnie ze wskazówkami.

Całe wybrzeże Sycylii ma fragmenty górzyste i płaskie i trudno je jakoś logicznie podzielić. Wschodnia połowa jest bardziej zielona ze względu na żyzną wulkaniczną glebę. Południowo-zachodnie wybrzeże patrzące w kierunku Tunezji jest zdecydowanie bardziej suche. Większość plaż, na których byliśmy były to plaże kamieniste lub wręcz skaliste, ale są też piękne, piaszczyste plaże rozsiane po całym wybrzeżu. W okolicy Katanii, gdzie lawa wpłynęła kiedyś do morza kąpieliska są koloru czarnego, ale za to woda jest tam bardzo przejrzysta. Wyspa nie jest zapewne wymarzonym kierunkiem dla miłośników rajskich kąpielisk z białym piaskiem, choć minimalna ilość deszczowych dni w roku może być dodatkowym atutem w jej wyborze. Przez 30 dni maja deszcz popadał nam raz – w Palermo, na samym początku naszej wycieczki.

Ale kto wysiedzi na plaży, skoro za rogiem kryją się piękne miasteczka, magia, czar, kuchnia, orientalne zapachy, ślady greckie, normańskie, arabskie, rzymskie, hiszpańskie, francuskie, niesamowity, lokalny barok, dzikie góry, bujna śródziemnomorska roślinność, i co dla mnie bardzo ciekawe, możliwość obserwowania codziennego, sycylijskiego życia, z którego warto podkraść odrobinę i zabrać ze sobą na północ. Takiego życia najlepiej szukać w wioskach w głębi wyspy, gdzie turyści nie przybywają zbyt często.

Mesynę mijamy nie zatrzymując się. Kiepsko tu z noclegiem dla kampera, a niestrzeżone parkingi nie są najlepszym pomysłem. Mesyna uchodzi za dość niebezpieczne miasto. Ruchliwy port przyciąga różnego rodzaju „biznesmenów”. Szkoda, bo chętnie pooddychalibyśmy zakurzonym powietrzem sycylijskiej bramy. Niesamowite jest to, że bujna powulkaniczna roślinność wchodzi do miasta. Mimo zgiełku, przemysłowego krajobrazu miasta, zieleń widać tu na każdym kroku, a przedmieścia wyglądają jak dżungla. Sycylia pokazuje swoje czarujące, zielone oblicze szybko.

Bilet na prom kupujemy kilkanaście kilometrów przed przystanią promową, na stacji benzynowej. Podobno jest ciut taniej niż w kasie przy promie. Bilet w obie strony jest ważny 90 dni. Kamper i dwie osoby kosztują 90 Euro. Krótszy termin to 3 dni. Nie ma wyboru.

Nasz prom odpływa z Villa San Giovanni tuż przed Reggio di Calabria. Podjeżdżamy, czekamy 15 minut i już płyniemy. Po około 35 minutach i pokonaniu 3 km przez Cieśninę Mesyńską jesteśmy na Sycylii.

Nasz pierwszy nocleg to najbliższy Mesynie kemping znaleziony na park4night. Nie grzeszy wygodami, to raczej jakiś stary fragment przybrzeżnej infrastruktury przerobiony na skromny teren wypoczynkowy. Sezon jeszcze się nie rozpoczął, trwają prace, stukanie, piłowanie. Jeśli tak wygląda baza kempingowa Sycylii, to nie jest ciekawie. Jedynym atutem Camping Marmora jest bezpośrednie wyjście na kamienistą plażę. Lokalnym Sycylijczykom to do szczęścia wystarczy. Dwa domki są pełne ludzi. Codziennie jest wokół nich wrzawa, dzieciaki spędzają dzień w wodzie, a wieczorem rodzinnie robią wielką ucztę i biesiadują do późna. Nie przeszkadzają im prowizoryczne sanitariaty pełne pajęczyn i odpady budowlane walające się po całym terenie. Dobry humor i wesoła paplanina towarzyszą im cały dzień.

Witamy na Sycylii.

Rano ruszamy naprzód. Wybieramy drogę SS113, która malowniczo wije się po górzystym wybrzeżu. Na horyzoncie widzimy Wyspy Liparyjskie, z których dwie to czynne wulkany wyrastające z wody: Stromboli i Vulcano. Z miasteczek północnego wybrzeża można popłynąć na wyspy łodzią. Ofert jest mnóstwo. To chyba ważne źródło dochodu mieszkańców.

Sycylia, obok Kalabrii i Basilicaty zalicza się do najbiedniejszych regionów Włoch. Mijane miasteczka wyglądają bardzo skromnie. Bloki przypominają nam egipskie domostwa. Nieotynkowane kostki z pustaków, prowizoryczne konstrukcje. Jest tego pełno. Ale spotykamy mniej pustostanów niż w Kalabrii, albo już ich nie dostrzegamy. Oko przywykło.

Wybrzeże jest tu dzikie. Widoki miłe.

 

 

 

 

 

 

Docieramy do skalistego cypla Capo d’Orlando i tuż za nim zatrzymujemy się na kempingu Agricampeggio Alessandra Torrenova. Znajduje się w dziwnym, nieciekawym terenie przemysłowym. Miasteczko Rocca di Capri Leone, przy którym zlokalizowany jest kemping to typowa, sycylijska osada. Życie skupia się przy głównej ulicy. Zabudowania wyglądają źle. Taka jest Sycylia. W większości wioski wiodą proste, skromne życie. Jest jednak pewna różnica w stosunku do Afryki. Tu jedzenia jest w brud, jest przepyszne, i stanowi najważniejszy temat w życiu ludzi. Warzywa i owoce są dorodne, wędliny, sery zawsze najwyższej jakości. Nazywanie więc tego biedą jest nadużyciem i krzywdą dla południa.

Trafiamy tu na super piwiarnię, jakiej spodziewałabym się w Berlinie czy Warszawie. A tu proszę, niespodzianka. Kolejna twarz Sycylii.

 

 

 

 

Sardynki faszerowane nadzieniem na bazie tartej bułki ;ub czegoś ją przypominającego z ziołami i oliwą. Taki rodzaj nadzienia jest popularny na Sycylii i nie spotkaliśmy tego dodatku w innych regionach Włoch.

 

 

Gospodarze kempingu to młode małżeństwo, któremu ewidentnie się chce i zależy na zadowoleniu gości. Zaczęli w zeszłym sezonie. Kemping prezentuje się atrakcyjnie, nowe domki, czyste łazienki i toalety (każdy ma swój klucz). W lecie może być jednak problem. Nie ma na nim skrawka cienia. To rozległy, żwirowy teren skąpany w gorącym słońcu. Własne wyjście na plażę to niewątpliwy atut, ale południowy syfek jest nawet tu. Po sąsiedzku jakieś opuszczone gospodarstwo popadające w ruinę, z walącym się płotem, w drodze na plażę napotykamy papiery, puste butelki. Śmietnika nie widzimy. Ech, o co chodzi ludzie?

Ale za to mają coś, co poza południem Włoch ciężko spotkać. Zawsze informują o tym, co można robić w okolicy, jak się tam dostać, gdzie zjeść, gdzie wypić, gdzie zrobić zakupy, gdzie najlepsze owoce, a gdzie sery. Na większości kempingów działa obwoźny sklep z podstawowymi produktami, a współpracujący taksówkarz wozi w fajne miejsca. Taksówkarz to dużo powiedziane. To właściciel samochodu, który zdecydował się dorobić i wozić turystów. Tano z żoną mają gospodarstwo rolne. On dodatkowo wozi turystów. Jeśli myślisz, że w takim środku transportu będzie czysto, od razu pozbądź się takich głupich oczekiwań. Będzie tam bardzo brudno i nie będzie klimatyzacji. To luksus, na który większości nie stać. Samochód, którym pojedziesz to najprawdopodobniej Fiat Panda, stara Panda, żeby było jasne. Najpopularniejsze są takie z napędem 4×4.

Generalnie, do recepcji kempingu możesz się udać z każdym problemem i możesz być pewien, że nigdy nie usłyszysz: „nie wiem, nie znam, nie mogę ci pomóc”.  Na pomoc możesz liczyć zawsze.

Wdaję się w dłuższą pogawędkę z właścicielem kempingu, który dobrze mówi po angielsku i jest bardzo ciekawy Polski i Polaków. Był w Polsce na targach turystycznych, gdzie wraz z innymi właścicielami kempingów promowali Sicilia Camping Tour – sieć kempingów zlokalizowanych wokół wyspy. Niestety obecność na targach nie dała rezultatów, bo Polacy nie przyjeżdżają. Jesteśmy pierwsi od jego powrotu z Polski. czyli od 8 miesięcy. My akurat o targach i sieci kempingów nie słyszeliśmy. Pyta się: czemu Polacy nie przyjeżdżają na jego kemping?

Trudne pytanie. Im dłużej się nad nim zastanawiam, tym trudniej znaleźć mi jedną odpowiedź. Myślę, że nie przyjeżdżają też Słowacy, Estończycy, Litwini, Łotysze, Rumuni, dla których zakup kampera jest tak samo nierealny jak zakup helikoptera. Brak u nas takiej kultury podróżowania, brak bogatych emerytów, którzy szczególnie upodobali sobie ten rodzaj wypoczynku. Jedna wycieczka do Polski na dwudniowe targi raczej sprawy nie załatwi.

Obiecałam mu, że za kilka lat zobaczy więcej polskich rejestracji, bo Polacy to naród z ikrą, szukają nowych form wypoczynku i jak już się znudzą all inclusive, zapragną niezależności i wolności w podróżowaniu.

Wróćmy na Sycylię.

Tano podwozi nas do miasteczka, które spektakularnie kusi nas ze szczytu wzgórza. To San Marco d’Alunzio. Wjeżdżamy serpentyną. Tano zostawia nas w miejscu, gdzie kończy się normalna asfaltówka, a zaczynają wąskie brukowane uliczki wspinające się pod górę, na szczyt. Idziemy między domami. Na każdych praktycznie schodach stoją donice z kwiatami. Wioska tonie w zieleni pielęgnowanej przez mieszkańców. Budynki są bardzo skromne, niektóre stare, z kamienia. Dużo jest nowych, nieotynkowanych plomb z pustaków, które wyglądają jak w budowie, ale okazuje się, że życie toczy się w nich na całego. Kwiaty świadczą o radości życia, o chęci cieszenia się nim. Nie można mówić o rezygnacji, apatii. Ludzie wyglądają przez okna lub stoją przed drzwiami, uśmiechają się do nas, kłaniają się, jakaś pani pokazuje na ceramiczny kafelek z symbolem słonecznika wytłoczonym na nim, pokazuje, żebym zrobiła mu zdjęcie. Bello, mówi. Jesteśmy jedynymi turystami spacerującymi w labiryncie uliczek. Widoki ze wzgórza, morze, słońce, góry zapierają dech w piersiach. Dolce vita.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fiat Panda 4×4 – podstawowy samochód Sycylii

W zakamarkach uliczek znajdujemy bar. Mamy ochotę na zimne piwo. W barze gwarno jak w ulu. Żaden stolik nie jest zajęty, wszyscy stoją i gadają jeden przez drugiego. Chyba nikt tu nie jest sobie obcy. Barman, widząc nasze zakłopotanie w wyborze miejsca, reaguje natychmiast, wybiega zza baru, otacza nas ramieniem i prowadzi na taras ze stolikami, skąd roztacza się piękny widok. To nic, że stoliki i krzesła pokrywa centymetrowa warstwa kurzu, wykonuje szeroki gest ręką: wszystko dla was, wybierajcie 🙂

 

 

 

 

Na szczycie wzgórza stoją ruiny normańskiego zamku.

 

 

 

Normanowie to potomkowie Wikingów zasymilowani z Francuzami, waleczni rycerze, którzy w X wieku sięgnęli po najwyższe szczeble władzy na południu Włoch, a w końcu na Sycylii wypędzając z wyspy Arabów. Sycylijczycy pielęgnują i szanują pamięć po tych walecznych władcach. Mowa głównie o wielkich braciach: Guisardzie i Rogerze. Mimo stosunkowo krótkiego panowania na wyspie zostawili po sobie sporo podziwianych dziś budowli, z których Sycylijczycy są bardzo dumni.

Zamek w San Marco nie przetrwał próby czasu, ale nawet ruiny z pięknego kamienia, z otworami okiennymi w stylu gotyckim robią wrażenie.

Spacerkiem schodzimy ze wzgórza na jedyne rondo, które jest miejscem spotkań mieszkańców. W ogródku baru wszystkie stoliki są zajęte. Mężczyźni grają w gry planszowe i sączą piwo ze szklaneczek. Kobiet nie stwierdzono. Niedziela.

Jemy wspaniały posiłek. Restaurację Fornace, w zasadzie jedyną restauracje, która nie jest barem z piwem, polecił właściciel kempingu. Na dodatek mamy zadanie: zostawić w restauracji ulotki kempingu i wziąć ofertę restauracji na warsztaty lokalnej kuchni dla gości kempingu. Przychodzi do nas sam kucharz i bez zająknięcia jak z kałasznikowa tłumaczy po włosku szczegóły oferty. Wie, że jesteśmy obcokrajowcami. Przecież włoski rozumie każdy, prawda? Nie ustaliliśmy też, że będziemy pośrednikami w przekazywaniu informacji o tej ofercie. W ogóle nie wiemy o co chodzi. Nie ważne. Trzeba powiedzieć, wytłumaczyć, pokazać. Śmiejemy się i dobrze bawimy. Kucharz zupełnie nie zrażony, zostawia wydruki, kłania się i tłumaczy, że niestety musi lecieć do kuchni. Och, to nic, trudno, mamy nadzieję, że posiłek będzie smaczny. Kucharz całuje palce. Będzie wyborny! Wszystko robimy na miejscu!

Był pyszny. Zapiekane gniocchi z pomidorami i bakłażanem, caponata z bakłażana lekko słodka, lokalne wino. Rajska prostota.

 

To był dobry dzień.

 

W Agricampeggio Alessandra zostajemy kilka dni. Jest tu wyjątkowo spokojnie i relaksująco. Upał jeszcze nie daje się we znaki, choć codziennie jest słońce.

Decydujemy się posiedzieć trochę na plaży. Gdy udaje nam się ustawić krzesła na kamieniach i zasiąść wygodnie z gazetką, przybiega młody chłopak o ogorzałej twarzy i coś mówi chyba po sycylijsku, bo nie rozumiemy ani słowa. Wzruszamy ramionami, ale on niestrudzony biegnie do sąsiadów, coś im tłumaczy. Podchodzi plażowicz i tłumaczy, że pasterze chcą przeprowadzić stado krów przez plażę i przybiegł spytać czy nie będzie to problem. Dla nas nie ma problemu. A więc przyszły krowy na plażę. Zaczęły nieźle brykać, jedna nawet wbiegła do wody. Ewidentnie bardzo im się ten spacer podobał.

Krowy na plaży? Proszę bardzo – na Sycylii.

 

 

 

 

Miło pożegnaliśmy naszych gospodarzy.

Jeszcze tylko wizyta na poczcie celem wysłania PIT-a. Nie wiem, jak dogaduję się z panią, ale ona rozumie o co mi chodzi i proponuje międzynarodowy list za potwierdzeniem odbioru. Da się?

I jedziemy dalej.

Trzymamy się ciągle malowniczej SS113, zatrzymujemy się w zatoczce na podziwianie widoków. Zatoczki przy drodze na Sycylii to coś pięknego. Trzeba uważać, żeby się nie zakochać 😉

 

 

 

 

A teraz kadry bez śmieci:

 

 

 

 

 

Jedziemy zaledwie 77 km i parkujemy w porcie w Cefalu. Nie jest to parking z przeznaczeniem dla kamperów, ale jest tu dużo miejsca, ładne widoki i co ważne, barek z toaletą, z której może skorzystać każdy. Znajduje się też rzut beretem od starówki. Idealne miejsce na nocleg.

 

 

 

 

 

 

 

Cefalu to pięknie położone miasto. Góruje nad nim skała Rocca z piękną latarnią morską.

 

 

Spacer z portu do miasteczka wiedzie wzdłuż normańskich murów obronnych, które chroniły miasto przed atakiem z morza.

 

 

 

 

 

Najważniejsza w Cefalu jest katedra. Wyjątkowej urody budowla powstała w XIII wieku za panowania normańskiego króla Rogera II. Normanowie budowali z przytupem i dobrym gustem i katedra jest tego najlepszym dowodem. Cefalu nosi też ślady dawnego osadnictwa greckiego i rzymskiego. Jednak turyści przyjeżdżają tu głównie po prostu pobyć. To wyjątkowo klimatyczne miasteczko z wąskimi uliczkami, pięknymi domami, kościołami, murami z kamienia, piaszczystą plażą, kafejkami i restauracjami na świeżym powietrzu.

Moją uwagę zwróciła jeszcze jedna budowla – nowoczesny ratusz, który wkomponowano w plac katedralny tak, aby nie stanowił konkurencji dla katedry. Wrażliwe oko zauważy jednak lekkość i urok tego projektu. Dla mnie to najpiękniejszy budynek w Cefalu!

Oto plac katedralny – serce miasta.

 

 

 

I ratusz naprzeciwko katedry:

 

 

 

 

Czyż nie piękny?

Wejdźmy do katedry.

 

 

Wnętrze zachwyca raz prostotą, dwa piękną mozaiką w bogato zdobionym, odróżniającym się od reszty kościoła, prezbiterium.

 

 

 

 

 

Spacerujemy ciut zbytnio, jak na nasze standardy, zatłoczonymi uliczkami. Jednak za chwilę znajdziemy tego przyczynę …

 

 

 

 

Okazuje się, że w Cefalu trwa festiwal piwa. Tak, we Włoszech, tak, na Sycylii. Natychmiast wykupujemy żetony, które wymienimy na złoty trunek.

 

 

 

 

 

Gdy już opiliśmy się piwska, szukamy ToiToi. Nigdzie nie widzimy. Idziemy do informacji dowiedzieć się, gdzie znajdują się toalety. Bardzo przykro, ale nie ma. What?? Nie ma toalet na festiwalu piwa?? No nie ma, tylko publiczna koło katedry albo proszę zapytać w jakiejś restauracji, może pozwolą.

Ta daam! Witamy we Włoszech, witamy w UE, witamy na Sycylii 🙂

 

O zmierzchu człapiemy do naszej mariny. Cefalu wygląda pięknie, choć lekko nas zawiodło…

 

 

 

 

 

Rano ruszamy w dalszą drogę wzdłuż wybrzeża.

Ostatni raz oglądamy oddalające się Cefalu przyczepione do wielkiej skały.

 

 

Przed nami Palermo.

Czekamy na to spotkanie…

 

K