Sycylia. Marsala i Mazara. Czy można się cieszyć ze złapania gumy?

12 – 13 maja 2018

 

Z Trapani do Marsali jest zaledwie 30 km. Jedziemy więc obejrzeć miasto bez zatrzymywania się na nocleg. Jeszcze dziś chcemy dojechać do Agrygentu położonego 150 km na południe od Trapani. Taki jest plan. Plan okazuje się chytry.

Marsala, kolejne miasto na szlaku tuńczyka i stolica wybornego białego wina, marsala.

 

 

Jednak my przybywamy tu nie po to by jeść czerwonego stwora, my chcemy być w miejscu, które w nowożytnej historii  Włoch jest miejscem jednym z najważniejszych.

W 1860 roku z Marsali wyruszyła Wyprawa tysiąca (Czerwonych koszul) pod dowództwem Giuseppe Garibaldiego przeciwko Franciszkowi II Burbonowi, królowi Obojga Sycylii ze stolicą w Neapolu. W ciągu zaledwie jednego roku Garibaldiemu udało się zdobyć Sycylię i całe południowe Włochy. Sam generał nie czuł się jednak królem i oddał władzę w ręce Vittorio Emanuele II, króla Sardynii. Po drodze do Neapolu wojska króla zdobyły również Państwo Kościelne istniejące na terenie środkowych Włoch ze stolicą w Rzymie. I tak w 1861 roku, w Neapolu, proklamowano Zjednoczone Królestwo Włoch.

Teraz już wiemy czemu większość głównych placów i ulic we Włoszech nosi imię Garibaldiego lub Vittorio Emanuele.

Jednak wszystko to byłoby niemożliwe gdyby nie inny wielki Włoch, którego nazwisko i pomniki również można spotkać na każdym rogu – Giuseppe Mazzini. On i jego zwolennicy działający na północy Włoch doprowadzili do szerokiego poparcia dla Wyprawy tysiąca i umożliwili jej przerzucenie z Genui do Marsali.

W Genui byliśmy, w Neapolu też, to jak moglibyśmy nie być w Marsali. Tym sposobem poznaliśmy historię zjednoczenia Włoch i jest nam z tego powodu miło 😉

 

Giuseppe Garibaldi

 

 

Wróćmy teraz do ulic Marsali. Starówka nie jest duża i głównie barokowa. Miasto znajduje się na terenie aktywnym sejsmicznie i kilkukrotne, silne trzęsienia ziemi niszczyły miasto.

A było co niszczyć. Marsala jest tak stara jak Palermo czy Syrakuzy, jego początki sięgają IV wieku p.n.e, a nazwę nadali mu Arabowie. Na terenie miasta znajdują się czynne wykopaliska, gdzie nieprzerwanie pracują archeolodzy.

Spacer po Marsali to czysta przyjemność, choć nie tak wielka jak po Trapani. Zajechać tu warto, choćby spróbować marsali czy zjeść tuńczyka, popatrzeć na spektakularne, barokowe elewacje kościołów i kamienic. Można też udać się na wykopaliska, ale jest to zdecydowanie kupa kamieni, tylko dla koneserów i znawców tematu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ruszamy w dalszą drogę. Przed nami 120 km drogi na kemping w Agrygencie. Jedziemy drogą SS115 biegnącą wzdłuż wybrzeża. Jest upalnie. Droga się dłuży. Po przejechaniu 30 km nagle słyszymy dziwny dźwięk syczenia i kierowca za nami zaczyna migać światłami, wyprzedza nas, otwiera szybę i w najlepszym włoskim stylu bogato gestykulując pokazuje na koło z tyłu. BUM! Krzyczy.

Pokazujemy OK i zjeżdżamy na pobocze. Złapaliśmy gumę.

 

 

 

Leszek próbuje podnieść kampera za pomocą jedynego lewarka, który jest na wyposażeniu. Ten malutki lewarek jest do zwykłego transita, a nie kampera. Kręci kręci, siłuje się bardzo. W końcu lewarek się ukręca, kamper opada z hukiem i koniec. Koło dalej tkwi na swoim miejscu, jak również koło zapasowe, które znajduje się pod samochodem. Zjeżdżamy za bramę wjazdową do serwisu Forda (zamkniętego), bo trochę przeszkadzamy na drodze, i myślimy co dalej zrobić.

Jesteśmy tuż przez miasteczkiem Mazara del Vallo, jest sobotnie popołudnie i wszystko właśnie się zamyka na weekend.

Leszek wsiada na rower i jedzie na stację benzynową. Na stacji takie same małe lewarki jak nasz. Pracownicy dzwonią do kilku zakładów wulkanizacji, ale nigdzie nikt nie odbiera. Czyżbyśmy mieli spędzić dwie doby przy serwisie Forda czekając, aż w poniedziałek otworzą się wulkanizacje? Nieciekawie.

Na stację podjeżdża dwóch robotników w jakimś wehikule z budowy. Chwilę gadają z pracownikiem stacji po czym deklarują pomóc. Jadą więc z Leszkiem do kampera. Mają co prawda taki sam gówniany lewarek jak nasz, ale może coś zaradzą we dwóch.

Pocą się i siłują dobre pół godziny po czym poddają się, a uśmiech i dobry humor ich nie opuszcza.

 

 

 

Jeden z nich leci do Forda i zagaduje ze stróżem czy mają tam w serwisie lepszy lewarek. Nie mają, bo to nie serwis tylko salon sprzedaży. Dziwne trochę, ale trudno. Przepraszając nas bardzo, że nie mogą pomóc, odjeżdżają, a Leszek znów wsiada na rower i jedzie pukać do drzwi wszystkich zakładów wulkanizacji w okolicy.

W czasie wycieczki Leszka, przybiega stróż z Forda i tłumaczy, że za godzinę przyjedzie jego kolega, który ma zakład wulkanizacji w Mazara del Vallo i podniesie kampera. Hurra! Super, dzięki!

Wreszcie przyjeżdża nasz wybawca. Wysiada dwóch panów, podnoszą kampera na pneumatycznym lewarku, zmieniają oponę na zapasową. Cała akcja trwa 10 min.

Panowie zabierają popsute koło i umawiamy się na poniedziałek na odbiór.

Kolejna półlitrówka z Polski i słoik ogórków kiszonych znajduje właściciela.

 

W Mazara del Vallo jest kemping. Mamy dwa dni luzu i nowe miasteczko do poznania.

I jacy bylibyśmy bezbrzeżnie głupi, a nasza podróż uboga, gdybyśmy minęli Mazara i pojechali dalej do Agrygentu. Mazara to jest sztos i nie można ominąć tego miasteczka będąc na Sycylii! Jak mogliśmy popełnić taki błąd??

Mazara del Vallo to najbardziej arabskie z Sycylijskich miast. Uliczki, budynki, ceramika, perskie dywany w kościele tworzą niepowtarzalną, arabską aurę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Co więcej, na kempingu, który zwie się Sporting Club Village, działa restauracja La Quarara, która co wieczór wypełnia się gawiedzią, bo serwuje przepyszną pizzę, która znika w naszych brzuchach w oka mgnieniu.

 

 

Jak my kochamy Włochy!

 

Mazara del Vallo to niewątpliwie jedno z piękniejszych sycylijskich miasteczek. Dzięki ci opono, że pękłaś. Wiedziałaś gdzie, wiedziałaś co robić!

 

W dzień wyjazdu podjeżdżamy w umówione miejsce. Pan już na nas czeka z naprawionym kołem. Leszek pyta, czy ma takie pneumatyczne lewarki, jakiego użył do podniesienia kampera. On nie ma, ale jak poczekamy 15 minut, to kolega, który ma sklep przywiezie tu. Czekamy więc, przyjeżdża uśmiechnięty od ucha do ucha kolega z lewarkiem. Kończymy interesy.

Koło ląduje pod kamperem jako zapasowe, lewarek siup do bagażnika i żegnamy się wszyscy serdecznie.

Prawie każdy napotkany przez nas na trasie Włoch był w Krakowie, Oświęcimiu i Wadowicach. Ci panowie, prowadzący na Sycylii biznesy oponiarskie i metalowe, czy jak tam się zwie sprzedawca lewarków do ciężarówek, też byli.

Zawsze nas to zaskakuje i jest nam bardzo miło.

 

Przed nami Agrygent. Czy tym razem uda się tam dojechać?

 

K