Sycylia. Tureckie Schody i Dolina Świątyń.

14 – 16 maja 2018

 

Z Mazara jedziemy w kierunku Agrygentu, gdzie czeka na nas Dolina Świątyń. Po drodze chcemy obejrzeć ciekawą atrakcję przyrodniczą. Scala dei Turchi to biały klif wapienny tworzący gigantyczne schody z wody do nieba. Parking dla kamperów mieści się tuż obok. Parkujemy z myślą o chwilowym pobycie i ruszeniu dalej w drogę. Gdy jednak oglądamy widok, jaki rozpościera się z naszego miejsca, plan zmienia się natychmiast. Chcemy tu zostać i móc zobaczyć ten widok o poranku.

 

 

 

 

 

 

Idziemy obejrzeć słynne Tureckie Schody, których nazwa nawiązuje do tureckich piratów, którzy zwykli się chronić w tym miejscu przed sztormami.

Jest to miejsce piękne, biały klif lśni w promieniach popołudniowego słońca. Jest jednak małe ale. Włoch odgrodził dostęp do Schodów za pomocą ordynarnych zasieków, powywieszał wielkie tablice z wykrzyknikami i zadowolony. Nie zorganizowano w zamian żadnego rozsądnego miejsca widokowego, z którego można by obejrzeć ten cud natury nie patrząc przez kraty.

Na dodatek ludzie olewają ten zakaz i wydeptali już ścieżkę wokół ogrodzenia przez wydmę, która to uległa już poważnemu zniszczeniu. Widok dość smutny. Ludzie w najlepsze wspinają się na białą skałę ignorując ostrzeżenia przed osuwiskami. My jesteśmy grzeczni turyści. Nie wolno to nie wolno. Patrzymy na białe cudo z całkiem ładnej, piaszczystej plaży, na której opalają się jeszcze popołudniowi plażowicze. Całkiem ładne miejsce. Gdyby nie to ogrodzenie…

 

 

 

 

 

 

 

 

Idziemy drogą nad klifem na jego drugą stronę, gdzie znajduje się punkt widokowy i oglądamy Schody od strony słonecznej.

 

 

 

 

I to tyle. Miejsce kosztuje godzinę życia. Chyba, że ktoś przyjedzie tu plażować. Poza plażą i Schodami nie ma tu nic, żadnego miasteczka, miejsca do pospacerowania. Plaża, bar, droga i parking. Koniec.

My jednak mamy swój widok i swój szum morza, który kołysze nas do snu.

 

 

Nazajutrz jedziemy już do Agrigento. To bardzo blisko. Camping Valle dei Templi znajdujemy bez problemu. To spory, wygodny kemping o dość wysokim standardzie. Odpoczniemy tu dwa, trzy dni, zrobimy sprzątanie, pranie. Taki przystanek techniczny.

Tutaj pierwszy raz w naszej podróży, czyli od 11 miesięcy, spotykamy Polaków. Wpadamy w niekończącą się rozmowę po polsku (hurra), a na drugi dzień boli nas głowa. Ach, te polskie tradycje.

Po południu ruszam wreszcie do Doliny Świątyń. Podjeżdżam rowerem. To 2 km pod lekką górkę. Rower przypinam do płotu, bo stojaków na rowery nie ma. Infrastruktura turystyczna na Sycylii nie jest super rozwinięta. Za to na budy z durnymi pamiątkami możesz liczyć zawsze i wszędzie.

Z racji samopoczucia, park archeologiczny zwiedzam nie bez lekkiego zblazowania. Doryckie świątynie, ruiny dawnego, greckiego miasta robią umiarkowane wrażenie. Nie różnią się zbyt od tego, co już widzieliśmy w Paestum. Jednak to, co wyróżnia Dolinę Świątyń, to wspaniała, śródziemnomorska roślinność oraz położenie. Piękne kwiaty, stare drzewa oliwne, palmy, sukulenty, spośród nich wyrastają starożytne budowle, a to wszystko na tle uczepionego skały Agrygentu i otaczających dolinę gór. Wrażenia wizualne niezapomniane.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Porzucamy plan zwiedzania miasta Agrigento. Leszek w dzień pracuje, a popołudniu nie wyrobilibyśmy się na ostatni autobus wracający z miasta na kemping. W zamian jedziemy na przejażdżkę do wioski San Leone, obok której znajduje się nasz kemping. Znajdujemy piaszczystą plażę i fajną restaurację na niej serwującą owoce morza. Nie jest zła ta zamiana. Czasem trzeba odpocząć od zwiedzania.

 

 

 

 

 

 

 

W Agrygencie oprócz nas odpoczywają też koty. Wszystko za sprawą feromonów. Przed naszym kamperem zadomawia się bowiem pewna urocza kotka, która roztacza chyba jakieś eliksiry pozytywnej energii, bo koty jak nie śpią do góry brzuchem, to chcą, aby je głaskać i przytulać. Kotka spędza u nas dzień i noc. Śpi na krześle lub na wycieraczce. Na nasz widok reaguje pozycją na plecach z nogami do góry.

 

 

 

 

 

 

Z wielkim żalem żegnamy się z tym niecodziennym gościem. Nazywamy ją Rudziczka. Nasza Rudziczka z Agrygentu. Ciekawe, co się z nią teraz dzieje?

 

Żegnamy się też z wybrzeżem. Czas pobuszować trochę w głębi wyspy. Jedziemy do Enny.

 

K