Sycylia. Z winnicy Gigliotto przez Caltagirone do Punta Secca.

18 – 19 maja 2018

 

Z Piazza Amerina, gdzie gotowaliśmy w kamperze w środku miasta, jedziemy do miejsca, gdzie mamy zamiar zostać na noc. To zaledwie 7 km. Przejechanie tego dystansu zajmuje nam ponad pół godziny. Na mapie nie widać bowiem stanu drogi. A ta okazuje resztką drogi wąską na szerokość kampera, z ostrymi podjazdami, brakiem mijanek, głębokimi dziurami, która jest raczej drogą dojazdową do gospodarstw i pól niż jakąkolwiek drogą dla zwykłych aut, nie mówiąc już o kamperze. Przy takiej drodze znajduje się Agricasale Agriturismo.

Każdy, komu uda się tu dojechać musi bardzo się cieszyć, że to już koniec. My się cieszymy. A cieszymy się jeszcze bardziej, gdy wysiadamy na polanie, wśród wysokich, starych drzew, które właśnie pylą i wszystko pokrywa warstwa białego puchu. Oddychamy pełną piersią, ale szybko nasze oddechy robią się krótsze, bo w miejscu, do którego tak mozolnie doczłapaliśmy nie ma zasięgu telefonii komórkowej. Sprawdzamy wi-fi. Uff, jest. Leszek biegnie szukać ludzi i hasła, aby sprawdzić czy może na tym wi-fi pracować. Gospodarz dziwi się, że najpierw pytamy o sieć. Ja pracuję, tłumaczy stary kot Leszek. Pracujesz na wakacjach?? Znów dziwi się Sycylijczyk. Ja nie jestem na wakacjach, ja tu mieszkam 🙂

Sieć okazuje się całkiem dobra. Jednak po chwili Leszek uświadamia sobie, że sam internet nie wystarczy, bo żeby zalogować się do firmy potrzebuje SMS-a! Niech to szlag!

Biega po terenie jak wariat z telefonem w górze i łapie pole. Facet tłumaczy, że nie ma szans. Zasięgu nie ma tak całkiem, a to miejsce jest właśnie z tego znane i po to przyjeżdżają tu ludzie. Żeby nie mieć zasięgu. Dla Włochów to wyzwanie. Nie rozstają się telefonem. Gadają bez ustanku. Tu robią sobie odwyk.

Dla nas to dyskwalifikacja. A już tak się cieszyliśmy tym ukrytym pustkowiem. Oprócz nas nie ma tu nikogo, cisza, zieleń, śpiew ptaków, a na kolację obiecano nam lokalne specjały. Kucharz pracuje codziennie i jeśli są goście, będzie gotował. Kochamy Włochy! Kochamy Sycylię!

Nie kochamy włoskich dróg, a w zasadzie tego, że ktoś to coś uznaje jeszcze za drogę. Musimy jednak po tym wrócić, nie ma że boli. Toczymy się więc cierpliwie, jak to koty i realizujemy plan B. Kolejnym miejscem w okolicy jest następne agriturismo położone 17 km stąd przy drodze do Caltagirone. Czyli wygodnie.

Zajeżdżamy i gęby nam się cieszą od ucha do ucha. Agriturismo Gigliotto to winnica i producent wina. Jakże nam miło, że w poprzednim miejscu nie było zasięgu. Na terenie ładnego, zadbanego gospodarstwa, znajduje się hotelik, restauracja, basen, piękne widoki i roślinność i kilka miejsc dla kamperów. Cud miód.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wina są średnie, jedzenie w restauracji też, choć z produktów wyhodowanych na farmie, kelner ma braki w uzębieniu. Coś nie gra w tym miejscu.  Ludzie są spięci, nie uśmiechają się. Trąci snobizmem, nie jest autentycznie. Wielkim atutem tego miejsca jest jego położenie na malowniczych wzgórzach z pięknymi widokami. Tak prawie fajnie w naszej skali. To duża firma, może już po prostu zgubiła swoją duszę i serce. Życzymy im sukcesów, bo to unikalne miejsce, jak na Sycylię. Bardziej toskańskie niż południowe. Trzymamy kciuki.

 

 

 

 

 

Nazajutrz odjeżdżamy zaopatrzeni w sześciopaczek. To jest zawsze miłe 😉

Po drodze mijamy niezwykłe miasteczko San Michele di Ganzaria, w którym bardzo chcemy zaparkować i obejrzeć to cudo uczepione wzgórz, ale jest ono malutkie, ciasne, nie ma parkingu, gdzie można zostawić krowę. Wygląda przepięknie. Domy z kamienia, brukowane uliczki, pelargonie, otoczone winnicami. Taka szkoda.

Musimy jechać dalej. Po kilkunastu kilometrach jazdy drogą SS124 wijącą się wśród gór i winnic parkujemy w Caltagirone.

Starówka Caltagirone wraz z siedmioma innymi miastami leżącymi w dolinie Noto została wpisana na listę UNESCO. Chroniona jest unikalna, późnobarokowa architektura. Zabudowa powstała po trzęsieniu ziemi, które spustoszyło południowo-wschodnią Sycylię pod koniec XVII wieku.

Oprócz Caltagirone odwiedzamy jeszcze Modicę i Catanię i to już całkiem wystarczy, bo można się tym barokiem zmęczyć. Oprócz tych trzech na liście znajdują się: Noto, Ragusa, Scicli, Palazzolo, Millitello in Val di Catania.

Jeśli dodać do tego Syrakuzy z równie piękną zabudową, które widzieliśmy już w poprzedniej podróży, możemy powiedzieć, że późnym barokiem zostaliśmy wypełnieni na czas długi 😉

Spójrzmy więc na Caltagirone. Miasto słynie ze schodów wiodących do sanktuarium na szczycie. Schody te przystrajane są kobiercami kwiatów tworzącymi obrazy i napisy widoczne z daleka. Oprócz schodów w Caltagirone jak i innych miastach w tym regionie produkuje się piękną, kolorową ceramikę, tak charakterystyczną dla Sycylii.

Znów nie planujemy noclegu w tym miejscu. Urządzamy sobie pieszą wycieczkę po starówce, wspinając się i schodząc w dół uliczkami i schodami, co raz napotykając piękny kościół, kamienicę czy uroczy zaułek.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

To jest ławka w parku wykonana z kamienia

 

 

 

 

W Caltagirone robimy rekordową ilość zdjęć. Jest dobre światło i to miasto jest takie fotogeniczne!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Znajdujemy pyszną restaurację. Serwuje lokalne potrawy z nowoczesnym pazurem. Wszystko bardzo nam smakuje, a ponieważ jesteśmy jedynymi gośćmi lokalu, obsługa może z nudów, a może z radości dogadza nam jak królom. Pytają o każdą potrawę i czy wino pasuje, i czy muzyka pasuje nam do posiłku. Cudowni ludzie. Zadowoleni dziękujemy kelnerowi i przechodząc kucharkom, które stoją w drzwiach kuchni, zostawiamy godziwy napiwek. Gospodarz wybiega za nami i krzyczy, że wszyscy dziękują. To jest bardzo dobrze, jak wszyscy są zadowoleni 🙂

 

Wariacja na temat caponaty, tradycyjnego dania z bakłażanów. Dodano czekoladę. Niebo w gębie!

 

Carbonara posypana suszonym mięsem, chrupkim jak chipsy.

 

Tradycyjne gniocchi w sosie pomidorowym. Tajemnica smaku tkwi w serze, którym posypane jest danie.

 

Ristorante Al Saracino, Caltagirone. Bardzo, bardzo!

 

Pasibrzuchy ruszają w dalszą drogę. Dziś odpoczywamy nad morzem.

Punta Secca polecili nam przemili Szwajcarzy z Lucerny poznani w Palermo, a ponownie napotkani w Agrygencie. Połączyły nas rejestracje samochodowe. I oni i my mamy literki LU. Lucerna i Lublin. Tylko to łączyło nasze kampery. Oni podróżowali wozem wielkości autobusu, a ich telewizor był wielkości naszej przedniej szyby.

 

Z Caltagirone nawigacja prowadzi nas przez Gelę, przemysłowego miasta na wybrzeżu, a następnie bocznymi drogami wzdłuż morza aż do Punta Secca. Ten kawałek Sycylii mieszkańcy wyspy zapewne najchętniej ukryliby przed światem. To bardzo wysuszony skrawek ziemi, wykorzystywany dla celów rolniczych i przemysłowych. Znajduje się tu gigantyczna elektrownia, a następnie jak okiem sięgnąć szklarnie wokół których jest niewyobrażalny bałagan i śmietnisko.

Ale taka właśnie jest Sycylia i całe południe Włoch. Brzydko, brzydko, nagle bach, schowana przed światem za połaciami szklarni urocza rybacka wioska.

Zatrzymujemy się w agroturystyce na terenie szklarni. Worki otaczają to miejsce dookoła. Wieje silny wiatr, więc wokół nas walają się kawałki pourywanej folii.

Sytuację ratuje wyjątkowo ładna plaża z jasnym piaskiem i sama wioska.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jutro jedziemy dalej z późnym barokiem. Dziś jest spokój, błoga cisza i szumi morze…

 

Stay tuned.

 

K