Kalabria. Czarujące Gerace i puste plaże

27 – 29 maja 2018

 

Prom z Sycylii przypływa do Villa San Giovanni. Stąd kierujemy drogą E90 na południe. Droga okala wybrzeże Kalabrii od strony Morza Jońskiego i kończy się dopiero w środku Apulii, na obcasie. I gdyby pojechać tylko tą drogą, nie zobaczy się Kalabrii, nie zobaczy się prawie nic oprócz wysuszonej roślinności i brzydkich budynków, zza których będzie wyłaniać się morze.

Tak zrobić nie wolno.

Naszym dzisiejszym celem, a mamy słoneczną niedzielę, jest zjeść dobry obiad, a następnie walnąć się gdzieś na plaży i nie robić nic. No może wejść na orzeźwiającą kąpiel w morzu, bo woda o tej porze nie jest jeszcze całkiem ciepła 😉

Sprawa komplikuje się, gdy szukamy po drodze restauracji. Każda zajęta jest na jakąś imprezę. Wokół knajp parkuje mnóstwo samochodów, a goście są wystrojeni w garnitury i zwiewne suknie. Mijamy tak trzy lokale. Przy kolejnym nie widzimy gajerów, więc parkujemy krowę na poboczu i idziemy sprawdzić. Cholera, też przyjęcie, tylko trochę mniejsze, na cześć wujko-dziadko-stryjka siostry mamy. Wychodzi do nas szefowa i mówi, że no problemo, przygotują stolik, tylko trzeba chwilę poczekać. Super, czekamy.

Chwila okazała się pół-godziną, ale opłacało się czekać. Włoch nie zniża poziomu z powodu jakiegoś wujko-stryjka. Zjadamy pyszny obiad, do tego domowe wino, nikt się nas nawet nie pyta czy chcemy, wliczone w cenę posiłku. Tzn. ja piję to wino, dziś niedziela, więc Leszek prowadzi 😉

 

 

Obserwujemy przyjęcie. Zupełnie niczym nie różni się od naszego. Ludzie siedzą za stołami, rozmawiają, dzieciaki biegają wokół. Na zewnątrz jest palarnia i tam, jak zwykle, toczy się równoległe życie imprezy, prowadzone są debaty o rzeczach wielkich. Na stołach jakieś zdechłe sałatki i przystawki. Jedyna różnica, że nie ma wódki. Za to winka nikt sobie nie żałuje. Gdyby nie język, powiedziałabym, że jestem w Polsce 🙂

Nasz obiad jest wyjątkowo slow, ale zupełnie nas to nie denerwuje. Obserwowanie życia włoskiej prowincji jest bardzo przyjemne.

Płacimy przy kasie. To częste we włoskich knajpach. Nie trzeba tracić czasu na czekanie na rachunek, potem resztę. Kończysz posiłek i ty decydujesz, kiedy wstajesz od stołu. Możesz sobie równie dobrze siedzieć bez zamawiania już do zamknięcia, nikt cię nie wygoni. Stół jest twój na czas kolacji czy obiadu, kropka.

Zrobiło się późno, nasz niedzielny obiad zajął dobre 2 godziny.

Wzdłuż drogi E90 spotykamy dużo kempingów, jednak większość z nich jest jeszcze zamknięta lub po prostu nieczynna. Nie wiemy o co chodzi. Kryzys? Brak kasy na ulepszenia? Widać, że popadają w ruinę. Dziwne, w czasach, gdy turystyka kwitnie, a ceny wczasów w biurach podróży z roku na rok coraz droższe. Kalabryjskie, piaszczyste plaże mogłyby gościć tłumy, na wzór hiszpańskich kąpielisk. Klimat ten sam, wyborna kuchnia, zabytków nie brakuje. Nie pojmujemy tego.

Z drugiej strony jest plus. Plaże są puste, jest spokój. Plażują miejscowi, turystów mało. Może w szczycie sezonu sytuacja się nieco zmienia.

Jedziemy do Bianco, tam jest darmowy plac kamperowy z możliwością wymiany wody. Po drodze mijamy stanowiska archeologiczne w Bova Marina, ruiny rzymskich willi w Casignanie i pomniejsze wykopaliska, których w Kalabrii pełno. Dla miłośników archeologii będzie to raj.

Wreszcie docieramy do Bianco, znajdujemy plac i parkujemy. Lokalizacja idealna. W obie strony ciągnie się pusta, piaszczysta plaża. Ludzi prawie wcale. Wszechobecny spokój i cisza.

 

 

 

Nazajutrz jedziemy do Gerace. To jedno z wielu zabytkowych miasteczek leżących na terenie Parku Narodowego Aspromonte. Uchodzi za miss urody, a dla nas jest jeszcze istotne, że wiedzie do niego droga możliwa do przejechania dla kampera. Aspromonte to pasmo gór biegnących przez środek Kalabrii. Drogi w tych górach nie są łatwe, to ciągle region zaniedbany, zapomniany. Wielką atrakcją gór Kalabrii są opuszczone wioski-widma ukryte w trudno dostępnych zakamarkach dziczy. Dojazd do nich jest niemożliwy dla naszego kampera. Kiedyś na pewno tam wrócimy lepszym pojazdem.

Tymczasem wspinamy się coraz wyżej, a widoki są coraz piękniejsze, pojawia się roślinność, robi się zielono. Drogi wiodą wzdłuż pustych teraz, szerokich koryt górskich strumieni. Niezapomniane pejzaże.

 

 

Gerace położone jest na szczycie wzgórza, 500 m nad poziomem morza. Nad miastem górują ruiny normańskiego zamku, a poniżej rozciąga się doskonale zachowana, średniowieczna starówka. W zasadzie starówka to całe miasto, nie ma tu praktycznie nowej części. Aby załatwić cokolwiek mieszkańcy jadą w dół, na wybrzeże.

Gerace zachwyca. Bezwarunkowo.

To jedno z piękniejszych, włoskich miasteczek jakie widziałam. Nie żartuję. Jest tak pięknie stare, ciche, spokojne, że nie sposób się nie zachwycić, jestem pewna, że złamie największych twardzieli. To miasto – historia. Znajdują się tu bezcenne zabytki takie jak normańska katedra z XI wieku czy kościółek San Giovanello z IX wieku, na którego widok łzy stanęły mi w oczach. Niezwykle rzadko widzi się tak dobrze zachowane budynki przedromańskie jak ta skromna kaplica w Gerace.

Ale po kolei.

Najpierw parkujemy na sporym parkingu u stóp miasteczka. Według park4night to jedyne miejsce, gdzie można stanąć kamperem. Gotujemy, odpoczywamy chwilę. Idę do sklepiku z pamiątkami dowiedzieć się czy jest możliwy transport na górę, bo widziałam ciuchcię dla turystów odjeżdżającą stąd jakiś czas temu. Pani w sklepie śmieje się, że to tylko atrakcja dla grup zorganizowanych, pojazd nie kursuje stale. Ale zachęca nas do pojechania na sam szczyt wzgórza, pod zamek, gdzie jest duży parking i tam kamper na pewno się zmieści.

Dziwię się, że park4night o tym milczy, ale ok, jedziemy. Faktycznie, jest parking, faktycznie spory i bez problemu parkujemy. Leszek zostaje, a ja idę na podbój Gerace.

Widok z parkingu na zamek i okolicę to jest coś.

 

 

 

 

 

Wchodzę w uliczki starówki i natychmiast ginę na dobre 2 godziny.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Normańska katedra powstała na miejscu starszej świątyni. W latach 50, w czasie renowacji odkryto w niszy ściennej pogański ołtarz z kamienia z początków osadnictwa w Gerace czyli około X – IX wieku przed naszą erą.

Katedra zachwyca swoim charakterystycznym kształtem i prostym wnętrzem.

 

 

 

 

 

 

Pogański ołtarz

 

 

 

 

 

Kolejne perły Gerace znajduję na Piazza Tre Chiese. Znajdują się tu trzy kościoły, z których dwa wywołują u mnie drgawki ekscytacji.

Gdy wchodzi się na plac od strony katedry oczom gościa ukazuje się widok niezwykły. To grekokatolicki kościółek San Giovanello.

 

 

 

 

 

Budowla jest unikalnym przykładem architektury bizantyjsko-normańskiej.

Niestety nie obejrzę cuda wewnątrz. Udostępniony jest do zwiedzania dwa razy w tygodniu i nie jest to dziś. Smuteczek.

 

Kolejnym cudem przy Piazza Tre Chiese jest Chiesa San Francesco, który z kolei zachwyca czyściutkim gotyckim XIII-wiecznym stylem, a w skromnym wnętrzu barokowym ołtarzem z marmuru.

 

 

 

 

W Gerace jest więcej kościołów niż domów mieszkalnym. Zwane jest miastem 100 kościołów, a w szczycie rozwoju miasta było ich aż 128.

Większość z nich jest nieużywanych do celów religijnych, służą np. jako sale wykładowe…

Czyż nie piękne okoliczności na prelekcję? Ot, salka z XII wieku 🙂

 

 

 

 

Kolejnym cudem normańskiej architektury sakralnej w Gerace jest Chiesa Santa Maria del Mastro z XI wieku. Kościół położony jest nieco niżej, na obrzeżach starówki. Oglądam go z góry, bo już nie mam czasu na wycieczkę do niego. Jest piękny!

 

 

Czas wracać na zamkowe wzgórze i odjeżdżać z Gerace.

Wskakuję do kampera, zawracam i ku mojemu zdziwieniu droga, którą przyjechaliśmy jest jednokierunkowa i żadnej wzmianki, że nie dotyczy kamperów. To nie jest śmieszne, bo oznacza, że droga wyjazdowa wiedzie przez wąskie uliczki starówki. Czyli że na przykład muszę zmieścić się w tą bramę przy katedrze:

 

 

Nie to będzie jednak najgorsze, tylko wystające balkony. A nasza krowa ma 3,1 m i pierwsze doświadczenia z wystającymi daszkami za sobą.

No to ruszam w mój survival. Nie mam pojęcia jak udało się przejechać bez zarysowań. Pomagali nam wszyscy, których mijaliśmy w uliczkach. Czasem skręcałam na kilka razy.

Ale nie ma tego złego. Leszek przynajmniej miał w ten sposób szansę zobaczyć choć kawałek tego cudownego miasteczka i najważniejsze zabytki: katedrę i kościoły przy Piazza Tre Chiese.

Droga na wybrzeże upłynęła nam na śmianiu się z tej niedorzecznej sytuacji i zastanawianiu się co Włoch miał na myśli, że każe jeździć kamperami po średniowiecznych uliczkach Gerace przystosowanych dla osób konno, ewentualnie małych, włoskich samochodów 🙂

 

Na nocleg wybieramy Camping Koku i modlimy się, żeby był czynny. Ku naszemu zaskoczeniu jest czynny, przyjechały inne kampery i jak się później okazuje, w namiocie obok mieszkają Polacy 🙂

Kemping prowadzi przesympatyczny, młody człowiek, który codziennie wita nas głośnym „Buongiorno! Tutto bene?”. Na dodatek jest to wyjątkowo zadbane, jak na kalabryjskie standardy miejsce. Każdy ma swoją oddzielną łazienkę zamykaną na klucz. Jest też pralnia i kuchnia. Ale najważniejszy jest widok z naszego miejsca…

 

 

 

 

Zostajemy tu dwie noce i ładujemy akumulatory. W okolicy nie ma nic, oprócz jednej restauracji, która akurat jest nieczynna, bo działa od czwartku do soboty. A więc napawamy się słodkim życiem. Praca w takim miejscu to czysta przyjemność.

Codziennie raniutko nasi sąsiedzi z kamperów i nawet Polacy z namiotu udają się na plażę i uprawiają tai chi, następnie pływają w morzu i dopiero po tych porannych czynnościach jedzą śniadanie.

Nasz najbliższy sąsiad codziennie po obiedzie pielęgnuje tradycję sjesty i zapada w głęboką, popołudniową drzemkę. Słyszy to cały kemping 😉

Dolce vita.

 

 

 

Jutro przed nami kolejne, kalabryjskie miasteczko na wzgórzu ze wspaniałymi zabytkami – Stilo. Czy zachwyci mnie tak jak Gerace?

 

K