Apulia. Zmiana światów

4 – 12 czerwca 2018

 

Powoli żegnamy się z Włochami. Wjazd do Apulii z Basilicaty i Kalabrii to radykalna zmiana. Apulia bowiem ma się świetnie, jest tu dostatnio, czysto i ładnie. Odwykliśmy od takich Włoch spędzając półtorej miesiąca w podróży po Kampanii, Kalabrii, Sycylii i Basilicacie. Odczuwa to też portfel. Ceny powracają do zachodniego poziomu.

Jedno się nie zmienia. Dalej znajdujemy się na terenie dawnej Wielkiej Grecji. Apulia wraz z Kalabrią i Basilicatą aż do średniowiecza znajdowała się pod silnym wpływem kultury greckiej.

Jednak epizod „arabski”, czyli wygrana przez Hannibala II wojna punicka, pozostawił w Apulii silne ślady kultury arabskiej w postaci białych miasteczek z geometryczną zabudową. I w zasadzie wjazd do Apulii odczuwamy jakbyśmy znaleźli się po trosze w andaluzyjskich pueblos blancos, po trosze na Costa de La Luz, a po trosze w portugalskim regionie Algarve, gdzie ostre, południowe słońce razi w oczy odbijając się od białych zabudowań miasteczek.

Apulia, pięta i obcas buta, ma bardzo długą linię brzegową pełną cudnych miasteczek i skalistych, lazurowych zatok, ładnych plaż, niektórych zatłoczonych już na początku czerwca, ruchliwych portów i sennych rybackich marin. Można uniknąć tłumów i brzydoty trzymając się z daleka od Bari, ale to tu zjeżdżają, przypływają i przylatują wszystkie turystyczne transporty. Apulia bowiem trąci wielkim światem, orientem, pachnie dobrej jakości oliwą z oliwek, świeżymi owocami morza i niezłym winem. Upodobali ją sobie włoscy celebryci, oficjele i przedstawicieli innych elit, o których istnieniu wszyscy wiedzą, ale nikt tego głośno nie mówi.

Wnętrze Apulii ma równie wiele do zaoferowania, z zamkami Fryderyka II i trulli, budowlami, które na świecie występują tylko w Apulii, na czele.

Trulli to symbol regionu. Dlatego to właśnie trulli wygrały konkurs „jedna, najważniejsza atrakcja Apulii” w naszej poprzedniej podróży na południe Włoch. Tym razem już ich nie odwiedzamy. Bo trulli mają silną konkurencję i tym razem muszą oddać fartucha.

 

 

 

 

My i nasze azjatyckie odpowiedniki na tle jedynych w swoim rodzaju trulli w Alberobello w Apulii 😉

 

A teraz koty. Koty jechały tak:

 

 

Jak widać postawiliśmy na wybrzeże i tylko dwukrotnie gościliśmy lekko w głębi lądu: Lecce oraz Castel del Monte. Przyczyną takiego stanu rzeczy były w głównej mierze upały, które kotów nie lubią i zawsze męczą je okropnie.

 

I tak z Matery przybyliśmy do poleconego przez Włochów z Turynu cudnego kurortu Polignano a Mare na wybrzeżu Adriatyku, stamtąd kierując się na południe pojechaliśmy do Brindisi, miasta-portu o szalenie ciekawej historii, następnie gościło nas eleganckie, barokowe Lecce, z którego powróciliśmy na wybrzeże do Otranto, kolejnej po Polignano białej piękności, skąd udaliśmy się widokową drogą wzdłuż klifów na sam koniec obcasa, do Przylądka Santa Maria di Leuca, skąd oglądaliśmy Korfu albo nawet góry Albanii. Kontynuowaliśmy podróż wzdłuż wciąż pięknego, skalistego wybrzeże Apulii nad morzem Jońskim do krystalicznych, lazurowych wód jednej z najpopularniejszych włoskich riwier rozciągającej się między Leucą a Taranto, aby wreszcie zebrać siły na spokojnym kempingu gdzieś przy plaży w okolicach Taranto i stamtąd skierować się do Bari z przystankiem w Castel del Monte – niezwykłym zamku niezwykłego króla Fryderyka II oraz Trani, gdzie znajduje się wspaniała katedra.

A z Bari popłynęliśmy do Baru i coś bezpowrotnie minęło …

 

Pet na bruku w Polignano a Mare

 

Pet na bruku w Brindisi

 

Katedra w Lecce

 

Marina w Otranto

 

Koniec obcasa – Przylądek Santa Maria di Leuca

 

Włoskie Malediwy. Jakie Malediwy, takie kończyny.

 

Włoskie Malediwy ciąg dalszy

 

Plaża kempingu Sun Bay Lido Camping Village. Również prawie Sun Bay…

 

Castel del Monte. Tajemniczy ośmiokąt.

 

Ostatnia prawdziwa pizza w Trani  🙁

 

 

 

 

Ale po kolei.

Zacznijmy od Polignano, gdzie śmialiśmy tak, że dawno się już tak nie śmialiśmy 😉

 

c.d.n