Apulia. Wzdłuż wybrzeża Adriatyku. Polignano a Mare i Brindisi

4 – 5 czerwca 2018

 

Polignano a Mare, perła apulijskiego wybrzeża i Brindisi, nieco zapomniane miasto z długą i bogatą historią są zupełnie inne i aż trudno uwierzyć, że dzieli je zaledwie 80 km.

Polignano to przepiękny kurort, w którym co prawda jest tłoczno od turystów, ale nie umniejsza to jego wielkiej urodzie. W zasadzie w Polignano można by spędzić cały urlop. Bo i plaże tu są i marina, i ciekawa linia brzegowa pełna grot, zatoczek i klifów, wzdłuż której można pływać łodzią czy nurkować, i przepiękna starówka pełna klimatycznych uliczek i knajpek, i w końcu ciekawe muzeum znanego artysty.

Natomiast my mamy Pasquale. Prosi, aby go nazywać Paco.

Paco wraz z synem prowadzą parking dla kamperów pod miastem. Paco jest kultowym obywatelem Polignano i zna wszystkich. Jeździ po mieście starym „holendrem”, promuje Polignano gdzie tylko się da i z każdym gościem robi sobie pamiątkowe zdjęcie w samochodzie, którym obwozi ludzi po Polignano i okolicy. Rozdaje też najbardziej obciachowe magnesy na lodówkę na świecie.

 

 

 

 

To nie wszystko!

Paco nie podwozi tak po prostu turystów do miasta, że do widzenia i nara. Nie, nie.

Paco funduje nam pełne objeżdżanie najważniejszych punktów widokowych i pokazuje atrakcje Polignano.

Ale to wciąż nie koniec.

Paco robi nam zdjęcia wszędzie, zmusza do pozowania. Paco robi nam tego popołudnia więcej zdjęć niż zrobiliśmy sobie przez ostatni rok w podróży. Nazywa to Pacotour 😉 Jednoosobowa agencja turystyczna, studio foto i potężna dawka optymizmu. Pasquale Benedetti.

 

 

 

 

 

Ale na serio, to wciąż nie koniec!

Paco zmusza Leszka do robienia mi romantycznych zdjęć na tle Polignano a Mare.

Dziękuję, pozdrawiam, pozamiatane.

 

 

 

A teraz spójrzmy wreszcie na Polignano.

Największą atrakcją miasta jest niewątpliwie wapienny klif, z którego, tuż nad wodą, wyrastają białe kostki domów, a woda wyżłobiła pod klifem głębokie groty. W jednej z takich grot zbudowano restaurację, do której wchodzi się dziurą w ziemi i stołuje na tarasie zbudowanym nad falującą w głębi jaskini wodą. O tej restauracji Paco mówi nam około 1000 razy, to i my tu o niej piszemy. Podkreśla jednocześnie, że kolacja tam kosztuje dużo i trzeba rezerwować stolik z kilkudniowym wyprzedzeniem. Jakoś nie wzbudza to w nas większej ekscytacji. Ale skoki Red Bull Cliff Diving organizowane w Polignano już bardziej. Pełno na youtube filmików z tego miejsca. Widok oszałamiający. Popularne są też filmiki śmiałków skaczących z balkonów domów na klifie w Polignano wprost w lazurową głębię.

Cała linia brzegowa Apulii pełna jest takich wapiennych klifów, grot i zatoczek. W samym Polignano takich miejsc jest kilka. Paco pokazuje nam niektóre.

 

 

 

Czubek trulli z Polignano

 

 

Pino Pascali to chyba najsłynniejszy, współczesny, włoski artysta, który żył krótko, lecz intensywnie. Jego dziwne rzeźby i instalacje z tkanin i sznurów żeglarskich można spotkać we wszystkich największych galeriach świata. Inspiruje się między innymi morzem i rybackimi klimatami, które zna ze swojego rodzinnego miasteczka, Polignano. Zaliczany jest do nurtu sztuki współczesnej o nazwie arte povera czyli wykorzystywania w sztuce materiałów surowych, podstawowych lub przemysłowych takich jak naturalne tkaniny, szmaty, filc, metal, szkło, kamienie, gazety, tektura itp.

Nie zawsze arte povera spotyka się z moją sympatią, ale w przypadku tego artysty wykonanie jest doskonałe. Najbardziej kojarzę jego gigantyczne plecionki z lin wyrzuconych przez morze ze statków.

Niestety, dziś i jutro muzeum poświęcone jego twórczości jest zamknięte.

 

 

 

 

 

 

 

 

Kolejny, słynny na cały świat obywatel Polignano, Domenico Modugno, był piosenkarzem, kompozytorem i aktorem. Znamy go z piosenki Volare. To niekwestionowany ojciec włoskiej muzyki rozrywkowej i wielokrotny zwycięzca festiwalu w San Remo.

W Polignano ma swój pomnik. Ładny czy brzydki? 😉

Pascal, w każdym razie, uwielbia ten pomnik.

 

 

A to najczęściej fotografowane miejsce w Polignano. Plaża pod mostem i widok na domy na klifie w niewielkiej zatoce. Kiedyś nie była to ani plaża, ani zatoka tylko ujście rzeki. Dziś zostało w pełni zagospodarowane, wyschnięte koryto i most pamiętający Rzymian, z którego robi się to zdjęcie.

 

 

Szukamy knajpki poleconej przez Paco.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niestety, w tej restauracji zabrakło dla nas miejsc. Znajdujemy inną z dala od centrum. Nie jest zbyt droga, ale ma dobre opinie i, jak się okazuje, właściciel to najśmieszniejszy człowiek chodzący po ziemi 🙂

Jest mieszanką hippisa z rockmanem i w takim stylu prowadzi knajpę. Gdy pytam jak nazywają się te duże zielone owoce przypominające kształtem figi, którymi częstuje gości za darmo:

 

 

… odpowiada: to jest Filippo, to Alessandro, a to Anna 🙂

 

Pokazuje nam również jak ich zjeść. Trzeba złapać za czubek i obedrzeć ze skóry. Tego smaku nie zapomnę, choć jest mi trochę przykro, że zjadłam całą trójkę tak od razu, bez zastanowienia i jeszcze się oblizałam.

 

 

Wracamy w uliczki starówki i gubimy się na dobre. Polignano ma cudowny klimat. Trochę arabski, trochę grecki, trochę chorwacki. W sezonie musi być tu konkretny tłum, bo już na początku czerwca jest dla nas ciut zbyt tłoczno…

Znajdujemy jednak piękne, puste kadry, jeszcze się da.

Robię nieskończoną ilość zdjęć białości, którą kocham jakąś ślepą miłością. Schodom, wyślizganemu brukowi,  budynkom, drzwiom, bramom, różnym zakamarkom, balkonom, a nawet ławkom na tle ściany.

 

 

 

 

 

 

 

Część tych drzwi nie jest pomazana. Napisano na niej wiersz. To kolejny, lokalny artysta – poeta, który w formie ulicznej sztuki pozostawia ślady swojej twórczości. Podoba nam się ten pomysł, szkoda, że nie rozumiemy wierszy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z Polignano kierujemy się na południe trzymając się wąskiej drogi wzdłuż brzegu. Jest to piękna trasa biegnąca to przez łąki, to wioski, a w głębi lądu wznoszą się niewysokie góry z miastami wspinającymi się na ich zbocza.

 

Kolejny przystanek, Brindisi, to miasto o długiej historii. Założony przez Greków port do dziś odgrywa ważną funkcję handlową i to jemu Apulia zawdzięcza to, czym jest i czym się wyróżnia. Silne handlowe i biznesowe tradycje powodują, że Apulia to region prężnie się rozwijający, bogaty i pozostawiający w tyle swoje południowe siostry, Basilicatę i Kalabrię.

Parkujemy na miejscach dla kamperów wydzielonych z dużego parkingu przy porcie. Niestety, mieszkańcy mają gdzieś kamperowców. Większość miejsc zajmują zwykłe osobówki, a jeden największy mistrz zaparkował na miejscu wymiany wody. Sąsiad, Niemiec, pozostawia mu za wycieraczką list z ciepłymi pozdrowieniami.

 

O ile port w Brindisi i jego okolice robią na nas duże wrażenie, o tyle starówka nie powala. Brindisi nie jest zbyt turystycznym miastem. Chyba pozostaje w cieniu innych urodziwych miast Apulii. Znajdujemy tu jednak perełki ukryte wśród nieciekawych budynków, w tym jedną petardę.

Ale po kolei.

Pierwsze kroki kierujemy do portu. Właśnie otwierają się regaty przez Adriatyk i panuje tu nie lada zgiełk. Na słynnych schodach Wergiliusza będących zakończeniem antycznej Via Appia, militarnej drogi rzymskiej, siedzą ludzie i czekają na oficjalną część otwarcia regat. Zaczepiam jakiegoś uczestnika, który uradowany moim zainteresowaniem, wyrzuca z siebie wszelkie żale na temat organizacji. Podobno miało się zacząć pół godziny temu, ale nikt tu nie wygląda, jakby do czegoś się spieszył, narzeka. Stoją i gadają i nic się nie dzieje. Cholerni Włosi, wykrzykuje. Chcę już płynąć, a nie siedzieć tu i gapić w telebim, kontynuuje. Ech bracie, wyluzuj, myślimy, co się tak spinasz?? Też sobie pogadaj z kimś fajnym. Jesteś na południu Włoch 🙂

 

 

 

 

 

Na szczycie schodów Wergiliusza stały niegdyś dwie kolumny, które ułatwiały statkom manewry portowe. Dziś stoi jedna i pozostałości drugiej.

 

 

 

Zaraz za schodami wchodzi się w bramę starego miasta, która prowadzi na rozległy plac katedralny.

Katedra z XI wieku dawno już nie przypomina oryginału, ale cały plac ma swój klimat. Uwielbiam wyglancowany bruk z białego kamienia charakterystyczny dla miast wybrzeża Adriatyku.

 

 

 

Idziemy pustymi ulicami starówki. Chyba wszyscy otwierają regaty.

 

 

Kawałek dalej idąc Via Giovanni Tarantini natrafiamy na prawdziwe cudo architektury romańskiej, przed którym chcę klęczeć, Tempio di San Giovanni al Sepolcro. Jest to budowla o bardzo nietypowym kształcie, bo okrągła. Wnętrze zachwyca swoimi proporcjami i pozostałościami malowideł ściennych. Piękne są również detale ozdabiające drzwi wejściowe. Kościółek otacza iście tajemniczy ogród.

A można pominąć to miejsce, bo ukryte jest miedzy nijakimi budynkami. To byłaby strata.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pocieszeni tą niespodziewaną atrakcją wędrujemy dalej spokojnymi ulicami Brindisi. Chwilę później, w równie nieciekawej scenerii wyrasta kolejne średniowieczne cudo, Chiesa San Benedetto. Nie no, teraz już naprawdę doceniam Brindisi.

 

 

 

 

 

Wchodzimy do wnętrza, oglądamy piękne, surowe mury i kolumny.

 

 

Nagle do naszych uszu dochodzi dźwięk oklasków. Idziemy za nim i docieramy do starutkich krużganków wypełnionych ludźmi. To jakieś dziecięce występy. Dzieci coś przedstawiają, a rodzice gromko wiwatują. Że to kościół? To co. Dzieci są ważne.

 

 

Po cichu wycofujemy się i kontynuujemy kręcenie po starówce.

 

 

 

 

 

 

Zachodzimy na kolację do skromnej jadłodajni, gdzie próbujemy tradycyjnego apulijskiego dania, muli z ziemniakami i ryżem.

Kuchnia Apulii, podobnie jak Basilicaty to kuchnia wiejska. Dużo w niej zbóż, ziaren i ziemniaków i oczywiście ryb i owoców morza również. Popularne są potrawy jednogarnkowe, gęste zupy, gulasze, takie jak to:

 

 

Wracając do kampera zachodzimy obejrzeć kolejne cudeńko, które widzimy wcześniej z parkingu.

 

 

 

O poranku biegnę obejrzeć je ponownie w nadziei na zajrzenie do wnętrza. Niestety, drzwi zamknięte jak wczoraj i ani żywego ducha czy informacji o godzinach otwarcia. Przykrość. A taka wielka piękność.

 

 

 

Częściowo zachwyceni, częściowo rozczarowani opuszczamy starożytne Brindisi i wyruszamy dalej na południe, gdzie czeka na nas perła i oczko w głowie Apulii – eleganckie i w pełni europejskie Lecce.

 

c.d.n.

K