Apulia. Wzdłuż wybrzeża Adriatyku. Lecce i Otranto

6 – 7 czerwca 2018

 

Jest początek czerwca. Upały na południu zadomowiły się na dobre. Dla nas oznacza to zmianę trybu życia. W ciągu dnia praktycznie już nie zwiedzamy. Siedzimy w cieniu lub przemieszczamy się. Wychodzimy późnym popołudniem, gdy zaczyna wiać wieczorna bryza. Jeśli już nie mamy wyjścia, nasze spacery są powierzchowne, ograniczamy się do szybkiej przebieżki po mieście z przerwą na lody oczywiście.

Tak musieliśmy zrobić w Lecce. Wszystko przez to, że parking przeznaczony dla kamperów wydał nam się niebezpieczny. Oddalony od centrum, niestrzeżony, zaniedbany, zarośnięty krzakami, z zapchanym przez niefrasobliwych użytkowników zrzutem chemicznej toalety. Apulia czasem zachwyca, czasem nie. Na podobieństwo Lazurowego Wybrzeża stawia się tu na turystykę luksusową. Poza utartymi szlakami turystycznej riwiery nikt na turystów nie czeka, wyłazi brzydota i zaniedbanie. Ciekawe, że w ubogich regionach, na Sycylii czy w Kalabrii, takie kontrasty nie rzucają się w oczy.

Dlatego rezygnujemy z noclegu w Lecce i szukamy miejsc pod miastem. Pierwszy camping zaznaczony na park4night przy drodze SP364 okazuje się niewypałem. Dojeżdżamy na opustoszałe wioski pod miastem, gdzie wokół są tylko łąki i gaje oliwne. Kemping jest zamknięty i wygląda na zrujnowany. Nie znajdujemy żadnej informacji czy będzie otwarty czy już nie funkcjonuje. Kolejne podejście w okolicy Merine znów nietrafione. Tym razem po terenie kręcą się jacyś ludzie i tłumaczą, że jest jeszcze przed sezonem i dopiero trwają przygotowania. Wygląda na to, że na południu Włoch wiele kempingów otwiera się tylko na ścisły sezon czyli lipiec i sierpień. Najpewniej prowadzą je ludzie, dla których taki kemping stanowi uzupełnienie innego biznesu, który zamykają na czas wakacji i przenoszą się. Ma to sens. Lato na południu to trudny czas. Upał jest nie do zniesienia, życie toczy się innym rytmem.

Trzecie podejście jest udane. Parking dla kamperów niedaleko Lequile prowadzi właściciel sklepu i serwisu kamperów marki Hammer.

Rozkładamy się i rezygnujemy z wycieczki do Lecce. Na szukaniu noclegu straciliśmy dużo czasu, jesteśmy zmęczeni, a poza tym nie mamy już dziś transportu do Lecce, bo gospodarz organizuje wyjazdy tylko w godzinach przedpołudniowych. Nie żałujemy tego zbytnio. Parking jest bezpieczny dla kotów, bo otoczony wysokim murem, a cień dają stare oliwne drzewa. Koty mogą w spokoju pohasać.

 

 

 

 

Zamiast do Lecce udajemy na wieczorną przejażdżkę rowerową do pobliskiego Lequile. Jest tu trochę ładnie, trochę brzydko, ale na pewno pusto. Takie lekkie zadupie.

 

 

 

 

 

Nie mamy większych nadziei  na znalezienie fajnego miejsca na kolację. Ku naszemu zdziwieniu Cantina Don Carlo to ogromny lokal, który tuż po naszym przybyciu wypełnia się ludźmi po brzegi. Skąd oni się wzięli?? – pytamy kelnera. Z całej okolicy, a nawet z Lecce odpowiada. I tu widać różnicę w poziomie życia. Dziś jest środa, środek tygodnia. Prowincja na południu Włoch tak nie żyje. Stać ich na kolację poza domem tylko w weekend. Apulia tym zbliża się do północy.

Goście wyglądają szykownie. Czujemy się trochę z innej bajki w naszym luźnym, kamperowym outficie. Ale to tylko nasze odczucie, bo nikt nie zwraca na nas uwagi. Zajęci są gadaniem, wiadomo 😉

 

Nazajutrz, zwijamy graty i jedziemy do Lecce. U naszego gospodarza nabywamy jeszcze chemikalia kamperowe oraz 5 l apulijskiej oliwy z oliwek. Apulia to królestwo oliwy. Kupisz ją na każdym kroku, wszyscy sprzedają.

 

W Lecce parkujemy na zwykłym parkingu przy bramie starego miasta. Dziś upał jest mniejszy, bo wieje lekki wiatr od morza, co pozwala na w miarę miły spacer po centrum.

Lecce to niewielkie, osiemdziesięciotysięczne miasto z infrastrukturą metropolii. Na mapie widać  pierścień dwupasmowej obwodnicy i odchodzące od niej promieniście duże trasy we wszystkich kierunkach. Nie pojmujemy do dziś dlaczego zdecydowano się na tak rozbuchane inwestycje, podczas gdy inne zakątki Włoch tak bardzo proszą się o jakiekolwiek pieniądze.

Lecce to miasto baroku i to baroku unikalnego tylko dla tego miasta. Dlatego wielbiciele architektury będą w Lecce szczęśliwi. Budowle charakteryzują się bogatą ornamentyką i typowym dla Lecce budulcem, jasnym piaskowcem nazywanym „pietra di Lecce”, który utwardza się z czasem umożliwiając początkową, łatwą obróbkę. Miasto jest bogate nie tylko barokiem, ale również mieszkańcami. Że jest tu pieniądz widać gołym okiem. Dostrzegamy miejskie życie w stylu Holandii czy Niemiec. Dużo rowerzystów na eleganckich rowerach z koszami, mnóstwo modnych knajpek i restauracji, czystość. My wiemy już, że to lekka fasadka, bo pobujaliśmy się trochę poza centrum i widzimy, że nie wszędzie jest tu ĄĘ.

Ale trzymajmy się starówki. Znajdziemy tu piękne kościoły, starożytny amfiteatr, jak również zamek z XII – XVI w.

Starówka jest mała. Zwiedzanie jej zajmie kilka godzin, ale jeśli ktoś chce odwiedzać liczne muzea, potrzeba dwa dni. Warto jednak wiedzieć, że Apulia ogólnie jest dość droga. Moc zabytków takich samych, a wielokrotnie ciekawszych i tańszych znajdziemy na Sycylii czy w Kalabrii. Jeśli więc ktoś ma wybór i waha się który region wybrać, my całym sercem polecamy Sycylię czy Kalabrię. To taka mała dygresja.

Wróćmy w ulice Lecce.

 

Wchodzimy Porta Napoli:

 

 

Kościół Santa Maria della Porta:

 

Palazzo Guarini:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Katedra w Lecce:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ruiny rzymskiego amfiteatru

 

 

Bazylika Santa Croce (bogato zdobiona fasada w remoncie)

 

Kościół Santa Maria della Providenza

 

Poza bramami starego miasta znajdujemy piękne przykłady powojennego modernizmu, ale tym nikt się tu widać jeszcze nie interesuje…

 

 

 

Wskakujemy do nagrzanego jak piekarnik auta z kotami w środku i czym prędzej odjeżdżamy, bo to najszybszy sposób schłodzenia go w środku.

Docieramy najkrótszą drogą na wybrzeże, do San Cataldo, i stąd ciągle trzymając się najbliżej wody jedziemy dalej na południe, do Otranto. Odcinek wybrzeża między San Cataldo i Otranto obfituje w piękne miejsca.

Co kilka kilometrów stoi warowna wieża. Całe wybrzeże Apulii roi się od nich. Dziś są zabytkami i punktami orientacyjnymi i można je po prostu zbierać, taka zabawa. Każda ma inną nazwę. Torre z reguły stoją w miejscach ciekawych, przy jakiejś grocie, klifie czy uroczej zatoczce.

Wzdłuż drogi ciągną się również kąpieliska, piaszczyste lub kamieniste. Teren tu jest płaski, i tylko będąc nad brzegiem morza widać, że znajdujemy się na wystającym z wody skalnym płaskowyżu, który wznosi się pagórkami na środku obcasa.

Późnym popołudniem docieramy do Otranto. Tu spotykają się wody Morza Adriatyckiego i Morza Jońskiego. Stąd do Albanii jest zaledwie 50 km. To najdalej na wschód wysunięte miasto Włoch.

Na starówkę docieramy wieczorem, spacerkiem z położonego na obrzeżach miasta kempingu.

Otranto, podobnie jak Polignano a Mare, zachwyca nas od pierwszego wejrzenia. To kolejne, wypełnione arabskim orientem, białe miasteczko.  Oglądamy je w żółtym świetle ulicznych latarni i świateł mariny. Nad niewielkim Otranto góruje imponujący, doskonale zachowany normański zamek, z którego wież roztacza się widok na dużą marinę i zapewne na albańskie góry, czego niestety nie widzimy, a jedynie czarną głębię wody.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Otranto decydujemy się na kolację w sercu starego miasta, bo nie ma tu wielkiego wyboru. Cóż, ceny w górę o 30% w stosunku do tych, które znamy z Kalabrii czy Sycylii, czy nawet z Hiszpanii. Dla kogoś, kto jest tu na wakacjach nie ma to większego znaczenia, ale dla kotów w drodze od roku tak. Bo owoców morza to już najedliśmy się po kokardę, a za cenę, którą płacimy w Apulii w takiej dajmy na to Sewilli dostajesz coś bardzo wyszukanego i z pasją w oku kelnera.

Pod tym względem Apulia jawi nam się bardziej jak Costa del Sol, gdzie zanim pójdziesz na kolację studiujesz mapę i wszelkie TripAdvisory w poszukiwaniu autentycznego miejsca do posmakowania lokalnej kuchni.

I jak się niedługo przekonamy, najlepsze jedzenie w podróży mamy już za sobą 🙁

 

Dobranoc.

 

 

c.d.n.

K