Apulia. Wybrzeże Morza Jońskiego. Z Santa Maria di Leuca do Tarentu

8 – 10 czerwca 2018

 

Za Otranto zaczyna się piękny odcinek apulijskiego wybrzeża. Wiatr dziś nie rozpieszcza. Morze jest rozfalowane, woda z łoskotem rozbija się o przybrzeżne skały. Powietrze przesycone jest zdrową, morską wilgocią. Jedziemy na koniec obcasa ciekawi jak tam jest. Zawsze się nad tym zastanawiałam patrząc na mapę Włoch. Dziś się wreszcie tego dowiem.

Po drodze zatrzymujemy się kilkukrotnie, aby pooddychać i popatrzeć na niespokojne Morze Jońskie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdy dojeżdżamy do przylądka Santa Maria di Leuca jest już całkiem pochmurno, a podnoszona przez wiatr woda morska tworzy efekt halo.

 

 

 

 

 

Jesteśmy na koniuszku obcasa. Leuca to miejsce magiczne. Ta magia pochodzi głównie z faktu, że jest to koniec, ostateczność.

Na wysokości 102 m n.p.m. stoi jedna z dwóch najważniejszych, włoskich latarni morskich (druga w Genui) i jest to najwyższy punkt Salento czyli części Apulii będącej obcasem. Obok latarni znajduje się ważne sanktuarium poświęcone Matce Boskiej, która miała uratować kilka statków przed sztormem. Sanktuarium połączone z portem spektakularnymi schodami stoi na miejscu rzymskiej świątyni Minervy. Początkowo stał tu krzyż upamiętniający podróż św. Piotra do Włoch. Sanktuarium jest jednocześnie fortyfikacją broniącą niegdyś tę część wybrzeża przed częstymi wizytami piratów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Oprócz wzgórza i sanktuarium Leuca to kurort oraz potężna marina i port rybacki. Początek czerwca może jeszcze przynieść sztormową pogodę, więc tłumów nie ma, ale jest już całkiem sporo gości. Nie ma tu rozbuchanej infrastruktury turystycznej, są za to eleganckie XIX-wieczne wille, jakich spodziewasz się bardziej w Katalonii niż tu. Zaprojektował je jeden architekt, a wszystkie domy należały do jednego przedsiębiorcy, który zakochał się w tym końcu świata i kupił tu kawał terenu. Dziś każda willa to mały, prywatny hotel.

 

 

 

 

 

 

Spacerujemy i znajdujemy fajne zakamarki. Stare miesza się tu z nowoczesnym.

 

 

 

Najlepsze recenzje na jedzenie w Leuce ma mała osiedlowa pizzeria Da Leo z pizzą na wynos. Idziemy tam, bo nie chcemy jeść zwykłych muli w sosie własnym za milion dolarów.

Strzał w dziesiątkę. Do końca pobytu we Włoszech, a zostało całe 4 dni, postanawiamy jeść pizzę!

 

 

Na deser garść zielonych fig – gigantów. Od Polignano a Mare jemy je na okrągło.

 

 

Spacerkiem wracamy na kemping położony na wzgórzu nad mariną.

 

 

 

 

Poranek wita nas pogodą żyletką. Słońce praży od rana. Jest radość.

 

 

 

 

Plan na ten cudny dzień to jechać na kemping pod Taranto, a po drodze walnąć się na dwie godzinki na plaży i trochę popływać.

Trasa biegnąca wzdłuż morza z Santa Maria di Leuca do Taranto to czysta przyjemność podróżowania. Mija się urocze zatoczki skalistego wybrzeża, piaszczyste plaże i małe miasteczka. Nie dziwne że to jedna z najpopularniejszych włoskich riwier. Jeszcze nie ma tłumów, choć w porównaniu z plażami Kalabrii to jednak tłumy 😉

Ale za to jest tu niezła infrastruktura turystyczna, dużo barów, leżaki i parasole, miękki piasek, lazurowa woda. To czego chcieć więcej.

Leżeć, pachnieć, pływać, czytać.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jest gorąco i będzie tak dalej. Nie chcemy już nic zwiedzać, chcemy się zaszyć na chwilę, odpoczywać przed czekającą nas nocą na promie, kontemplować ukochane Włochy, żegnać się z nimi powoli.

Dlatego na dwa dni stajemy na niewielkim kempingu przed Taranto, gdzie nasz kamper może stać całkowicie w cieniu lasku, a my możemy łapać włoskie słońce na plaży. Tak spędzimy ostatni weekend we Włoszech.

 

 

 

 

 

 

 

 

W kempingowej restauracji, zgodnie z postanowieniem, żywimy się pizzą.

Próbujemy pizze pugliese czyli, jak się okazuje, z cebulą. Pychota.

 

 

 

W poniedziałek opuszczamy spokojny Sun Bay Lido Camping Village w Lido Bruno jak i całe Salento, mijamy Tarent (do zobaczenia innym razem) i jedziemy w głąb Apulii odwiedzić niezwykły zamek Fryderyka II.

 

c.d.n.

K