Czarnogóra. Szlakiem wybrzeża z Baru do Budvy

13 czerwca 2018

 

Puchatek z Tygryskiem przypływają promem z Bari do Baru. Kubusiu, wolisz brykać w prawo do Grecji, czy skręcić w lewo i jechać już do domu? – pyta Tygrysek. Wolę jechać w lewo do domu, Tygrysku – odpowiedział Puchatek. Pojechali więc w lewo i mieli po drodze dużo przygód, a wraz z nimi Czarny i Skarpeta.

Czarnogórę „robimy” w trzy dni. Jest to mały kraj, z krótką linią brzegową. Jesteśmy bez przewodnika, planów, mamy internet, mapę i drogę. Wiemy, że trzeba objechać Fiord Kotorski, absolutnie nic nie skracać, nie odjeżdżać w góry, trzymać się brzegu. Wiemy też, że warto zobaczyć starówkę Budvy. I tyle wiemy. Reszta przyjdzie sama, albo i nie.

Nasz trzydniowy przejazd pozostawi taki oto ślad:

 

Na noclegi staniemy w Budvie i nad Zatoką Kotorską i nim się obejrzymy wjedziemy do Chorwacji.

Generalnie mamy focha. Straciliśmy Włochy, skończyła się kawa, pizza, zniknęły uśmiechy z ludzkich twarzy i wszechobecny luz. Kierowcy zachowują się nerwowo, niecierpliwie, widzieliśmy już kilku sinych żuli, a jesteśmy dopiero godzinę na Bałkanach. Potrzebujemy chwilę, żeby przyzwyczaić się do bycia Słowianami wśród Słowian. Wyjechaliśmy też z Unii Europejskiej. Po zjechaniu z promu chmurni panowie i chmurne panie sprawdzają nasze paszporty i paszporty kotów, zaglądają nam do domu. Fuj.

Musimy jeszcze dokupić zieloną kartę na Czarnogórę i możemy jechać. Tam, w tym okienku możecie kupić, pokazuje mundurowy.

Szukamy najbliższego parkingu i stajemy na śniadanie i kawę. Jesteśmy zmęczeni, spało się źle, niewygodne łóżka w kajucie, koty wariowały, próbowały zrobić podkop pod drzwiami. Leżymy i czekamy, aż kawa zadziała i przywróci w nas życie. Dobrze mieć dom ze sobą.

Patrzymy na budowlę za oknem. Patrz Lesiu, cerkiew, ale krzyż normalny…

Od tego spostrzeżenia zaczyna się nasza piękna podróż z historią Bałkanów.

 

 

Bar to ważne dla Czarnogóry miasto. Jest najważniejszym portem tego kraju, a w przeszłości był największym portem Jugosławii. Podobieństwo nazwy do włoskiego Bari nie jest przypadkowe. Przybyli tu Rzymianie nadali miastu nazwę Antibarum, ze względu na położenie po przeciwległej od Bari stronie Adriatyku. Z czasem zaczęto używać nazwy skróconej – Bar. Najstarsze zabytki Baru pochodzą tym samym z czasów rzymskich. Dla ścisłości, to nie zabytki tylko pozostałości budowli. Wiosną 1979 roku trzęsienie ziemi zrównało starówkę Baru z ziemią niszcząc bezcenną, najstarszą w Europie zabudowę warownego miasta.

Współczesna Czarnogóra jako odrębne państwo istnieje dopiero 11 lat. Wcześniej, od rozpadu Jugosławii w 1992 r., stanowiła państwo wraz z Serbią. Czarnogórcy to naród blisko spokrewniony kulturowo z Serbami. Łączy ich wspólna religia, czyli serbska odmiana prawosławia i język (większość Czarnogórców mówi po serbsku). Dzisiejszy podział państw na Bałkanach wynika z osadnictwa wczesnych plemion słowiańskich, które przywędrowały na ciepły półwysep z północy w VI w. Tereny dzisiejszej Czarnogóry zamieszkiwali Dukljanie i stworzyli tu państwo zależne od Bizancjum.

Bałkany pozostawały długo pod wpływem wschodniego obrządku, a później prawosławia, a jedynie Chorwacja, która, z racji przynależności do Księstwa Weneckiego, jest dziś głównie katolicka. Ale to oczywiście nie koniec religijnego miszmaszu, jaki jest przyczyną wszystkich bałkańskich kłopotów. Trzecią potężną religię, islam, przynieśli na Bałkany Turcy Osmańscy w XV wieku i z powodzeniem krzewili ją aż do końca XIX wieku, do ich ostatecznego wypędzenia.

I teraz bądź mądry i pisz wiersze. Bałkański kocioł może i nie buzuje, ale na pewno dalej jest kotłem. Temperatura pod kotłem jest niby kontrolowana, ale będąc tam nie unikniesz wrażeniu, że coś w tym kotle ciągle pyka, lekko bulgoce.

Pejzaż bałkański to monumentalne, dzikie góry, cudnie poszarpana linia brzegowa pełna wysp, zatok i marin, kamienne miasta wspinające się na wzgórza, kopuły cerkwi, wieże kościołów i smukłe minarety, po jednej stronie drogi domy muzułmanów, po drugiej prawosławnych, opuszczone, zawalone w czasie wojny wioski i piękne, wymuskane, nowe osady. Rwące rzeki, kaniony, wodospady, pastwiska, niedostępne dla wędrowców, ciągle nierozminowane bezdroża. To krajobraz po ostatniej, stoczonej w Europie wojnie. Wojnie, którą pamięta większość żyjących tam ludzi, a mierzący do siebie z karabinów 18 lat temu sąsiedzi dziś spotykają się w sklepie. Trudna przeszłość, trudne dziś, trudne jutro. Dla nas wór fascynujących informacji, doświadczeń, spotkań.

Zaczynajmy.

 

Bar składa się z części nowej i Starego Baru na wzgórzu nad miastem.

Nowy Bar nie prezentuje się zbyt sensownie. Ot, nowoczesna, przypadkowa architektura codzienna. Szerokie ulice, tu szkoła, tam, sklep, tu kościół, tam magazyn, las reklam i billboardów. Czarnogóra od ośmiu lat ma status kandydata do UE. Spełniła jak do tej pory tylko dwa rozdziały z 27. Daleka więc przed nią droga. Pierwsze chwile na ulicach Czarnogóry przynoszą refleksję. Gdzie byłaby dziś Polska, gdyby nie UE i idące wraz nią przykłady nowoczesnej organizacji i porządku. Zabudowa bez ładu i składu, wszechobecne reklamy, gdzie się da. Wrażenie chaosu, nieporządku, człowiek od razu czuje się zmęczony.

Ukojenie przynosi Stary Bar. Wjeżdżamy krętą, wąską ulicą na duży parking, skąd dalej idzie się już na piechotę.

 

 

Do bram starego miasta prowadzi brukowana, stroma uliczka, przy której, piętrowo, jeden nad drugim otwierają się restauracyjne ogródki. Zaczepia nas jakiś człowiek i po polsku zaprasza na zupę, czym natychmiast zmiękcza moje serce. Obiecujemy, że wrócimy na tę zupę, tylko najpierw zwiedzimy Stary Bar.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W końcu wkraczamy do Starego Baru.

Faktycznie, są to głównie ruiny. z nielicznymi zachowanymi lub już odbudowanymi obiektami. Serce pęka na myśl, że te wszystkie zniszczenia spowodowało niedawne trzęsienie ziemi, do czasu którego mieszkali tu ludzie.  Trwa powolna odbudowa zniszczeń, ale nie widać jednak szeroko zakrojonych prac.

Trzeba pracować wyobraźnią i podziwiać widoki. To musiało być piękne, spektakularnie położone miasto. Budynki postawiono niemalże na grani

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wracamy na zupę. Myślałam o niej cały czas. Zupy to chyba jedyna rzecz, za którą tęskniłam przez ostatni rok. Zupy to słowiańskie dobrodziejstwo. Zupa rozgrzewa, pożywia, łagodzi obyczaje, jednoczy, leczy, pociesza. Tak działa ta zupa.

 

 

No! Teraz mogę jechać dalej.

 

Wskakujemy do kampera i jedziemy do Budvy. Park4night mówi, że jest tam wygodny kemping w środku miasta. Zobaczymy.

Wybrzeże Czarnogóry to kontynuacja Chorwackich klimatów i fragment widokowej drogi ciągnącej się wzdłuż całego, bałkańskiego wybrzeża Adriatyku. Droga nazywa się Jadranska Magistrala (Magistrala Adriatycka) i dostarcza niezapomnianych, wizualnych wrażeń. Na wybrzeżu Czarnogóry mniej jest wysp, ale za to góry mocno zbliżają się ku wodzie tworząc wspaniałe pejzaże. Jedziemy i napawamy się widokami. Nasze zainteresowanie wzbudzają liczne drogowskazy do klasztorów. Minąwszy kilka w końcu ciekawość wygrywa i postanawiamy skręcić. Tak odkrywamy wielką atrakcję Czarnogóry, po którą będziemy chcieli do tego kraju wrócić – średniowieczne klasztory, które z zewnątrz wyglądają jak romańskie kościółki, ale w środku znajdujesz ikonostas, a na ścianach malowidła greckokatolickich świętych. Jesteśmy zachwyceni.

 

Petrovac na Moru

 

Monaster Rezevici

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Okolice Budvy to jeden wielki kurort. Czarnogórska riwiera rozrasta się w zastraszającym tempie i trudno tu mówić o jakimś planowaniu. Hotele, pensjonaty jeden na drugim, ciasnota, dzikie parkingi, kurz, tumult. Dla nas to masakra na miarę Władysławowa! Co ci Czarnogórcy wyczyniają?? Za kilka lat nie będzie tu nic, jak tylko beton, kurz, makabryczne, tanie, byle jakie atrakcje dla turystów typu dmuchane zamki, jazgotliwe automaty do gry, zakurzone trampoliny. Brrr. Na szczęście to tylko kawałek pięknego wybrzeża, gdzie ukształtowanie terenu pozwala na łatwą zabudowę.

 

 

Poza malutkim, choć uroczym starym miastem Budva to jazgotliwe Władysławowo z kamienistą, wąską, zatłoczoną plażą. Nie jedźcie tam na dłuższy pobyt bo skończycie w wariatkowie!

 

 

 

 

 

 

Honor tego kurortu ratuje średniowieczna, doskonale zachowana i utrzymana starówka.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Siadamy odpocząć w jednej z knajpek ukrytych w zakamarkach starego miasta. I oczom nie wierzymy. Cena Aperol Spritz 10 EUR czy 7 EUR za małe piwo wydaje nam się bardziej odpowiednia dla paryskiego Ritza niż dla kraju – kandydata do EU. To, że w Czarnogórze jest Euro wiedzieliśmy wcześniej i nawet się cieszyliśmy, że nie musimy zmieniać waluty. Nie wiedzieliśmy jednak, że będziemy musieli płacić dwa razy więcej za ulubionego, pomarańczowego drinka. Oznaczać to może tylko jedno, jesteśmy zbyt blisko Chorwacji, mistrzyni w turystycznym ździerstwie. Od tej pory wieczorne winko tylko w kamperze, a na jedzenie do rodzinnych jadłodajni, których jest sporo, tylko poza turystycznymi szlakami. Starych kotów nie przechytrzysz 😉

Dziś wybieramy taką właśnie knajpkę. Znajduje się na dolnej kondygnacji zwykłej willi, a nazywa enigmatycznie L&M. Prowadzi ją sympatyczne małżeństwo. Knajpa pełna Czarnogórców, turystów zero. Znak, że jesteśmy w dobrym miejscu.

Jedzenie jest pyszne. Próbujemy mięs z grilla, sałatki szopskiej, lokalnego sera z oliwkami własnej roboty i pomidorami z krzaka. Do tego domowe wino. I normalne ceny. I od razu lepiej człowiekowi, że nie dał się w konia zrobić 🙂

 

 

Po posiłku espresso. Oczywiście z kieliszkiem wody. Co kraj to obyczaj 😉

 

 

Wracamy na kemping, który okazał się faktycznie całkiem sensowny, poza dojazdem zastawionym całkowicie przez parkujące wzdłuż wąskiej, osiedlowej drogi osobówki. Co my musieliśmy wyczyniać, żeby nie przerysować żadnego auta. Bracia Słowianie wykazali się tu wielką kreatywnością. Z moją asystą Leszek na milimetry przecisnął się między przeszkodami.

Chyba stworzę listę najbardziej wk….ących kamperowca rzeczy.

 

Tak nam minął pierwszy dzień na Bałkanach. Uroczy dzień, jak każdy w naszej podróży 🙂

 

c.d.n.

 

K