Dubrownik. Lepiej późno niż wcale.

15 – 19 czerwca 2018

 

Dubrownik ciągle nie był na naszej drodze. Wielokrotnie nie mogliśmy się spotkać. W podróży kotów był to więc jeden z punktów oczywistych. Czy zaspokoi nasze wielkie oczekiwania?

 

Zanim jednak zobaczymy Dubrownik zjeżdżamy z Magistrali w poszukiwaniu obiadu. Dzięki pustym brzuchom odkrywamy Konavle.

Konavle to zielona, rozległa dolina leżąca pomiędzy morzem, górami Bośni i Hercegowiny i granicą z Czarnogórą. Rzymianie zbudowali tu sieć kanałów zasilających akwedukt biegnący do miasta Epidaurum. W kilku miejscach zachowały się jego ruiny. Strumienie, kanały, bujna roślinność, winnice i ogródki, potężne góry na horyzoncie tworzą przepiękny pejzaż. Na terenie rezerwatu przyrody Konavoski Dvori, przy krystalicznie czystym strumieniu Ljuta znajdujemy winnicę z restauracją, Konoba Vinica Monkovic.

Stoliki ustawiono na pomoście nad płynącą wodą. Latem idealne miejsce na chłodzący wypoczynek i degustację lokalnego wina. W okolicy znajduje się kilka innych winnic. Widzimy przejeżdżających rowerzystów. Miejscówka cudowna.

 

 

 

 

 

 

 

Pokrzepieni, ochłodzeni ruszamy dalej. Nie wracamy na Magistralę, tylko jedziemy równoległą, lokalną drogą po przeciwległej stronie doliny mijając maleńkie wioski i napawając się widokami na winnice i góry. Przy drodze stoją budki, w których można nabyć lokalne warzywa, owoce, przetwory oraz domowe wyroby alkoholowe. Ceny chorwackie, niestety.

 

Widok na dolinę z wybrzeża

 

Wracamy na Magistralę w wiosce Zvekovica i zbliżamy się do Dubrownika.

 

 

 

 

 

Na początek szukamy parkingu blisko starego miasta. Szybko przekonujemy się, że kampery nie mają tu czego szukać. Mimo to przejażdżka wokół potężnych średniowiecznych murów to frajda.

 

 

 

Realizujemy plan B, czyli meldujemy się na kempingu Solitudo, jedynym kempingu w Dubrowniku i jedziemy autobusem do bram starego miasta.

Kemping w Dubrowniku jest spoko. Duży, duże miejsca, cień, blisko do piaszczystej plaży i centrum miasta. Można przybyć z namiotem, z przyczepką czy kemperem, ale mają też domki. Oferta warta rozważenia. Trzeba jednak wiedzieć, że Dubrownik to turystyczna machina, o czym za chwilę przyjdzie się nam przekonać. Jest tu mocno komercyjnie, ciężko o zaciszne zatoczki, a starówka w połowie czerwca czyli przed sezonowym szczytem jest już mocno zatłoczona.

Na kempingu wciąż jeszcze w miarę spokojnie, można odpocząć od zgiełku. Podoba nam się. Skarpecie nawet bardzo. Codziennie zalicza ucieczkę przez porwane przez siebie moskitiery, bo jest zbyt ciepło, aby zostawić zamknięte okna.

 

Niewinny Skarpeta

 

Dubrownik to perła architektury, miasto z bogatą historią, jedno z piękniejszych na wybrzeżach Adriatyku, spektakularnie położone, oblane lazurowymi wodami. Jednocześnie jest to przykład bezmyślnego, niekontrolowanego przemysłu turystycznego, który przytłacza, oszpeca, niszczy. Władze każdego bez wyjątku kurortu powinny udać się do Dubrownika, aby zobaczyć, w którym kierunku iść nie należy.

Ale po kolei.

Dubrownik swoją dzisiejszą i przeszłą potęgę zawdzięcza w głównej mierze  nietuzinkowym mieszkańcom. Miasto założone zostało w VII w. przez Rzymian uciekających tu przed najazdami Słowian z pobliskiego Cavtat, wówczas Epidaurum. Na małej wyspie oddzielonej od lądu bagnem założyli Ragusę. Rozpychający się na Bałkanach Słowianie i tak zaczęli osiedlać się na wzgórzach i półwyspie wokół Ragusy. Osadę swoją nazwali Dubrownik. Mieszkańcom obu miast udawało się żyć w zgodzie i z czasem bagnisty przesmyk zasypano. Dziś w tym miejscu przebiega Stradun, główny deptak starego miasta. Najpierw Ragusa, później Dubrownik rozdawały karty na Adriatyku, a w konkury z tym prężnym, handlowym portem mogła stawać jedynie Wenecja. Handlujący patrycjusze bogacili się i stawali potężnymi rodami kontrolującymi handel na morzu. Ciekawostką jest, że mały Dubrownik w XIV w. stał się państwem, Republiką Dubrownicką, rządzonym przez kupieckie rody, wówczas już całkowicie słowiańskim. Wyjątkowe zdolności dyplomatyczne polegające na lawirowaniu między Turcją a Wenecją oraz placówki dyplomatyczne rozsiane w całym basenie Morza Śródziemnego pozwalały rozwijać się i bogacić. Kryzys i powolna utrata znaczenia Dubrownika jako pośrednika w handlu przyszła wraz z odkryciem nowej drogi da Ameryki. Miasto podzieliło los wielu śródziemnomorskich potęg.

Jednak żyłka do biznesu i handlu płynie w żyłach Dubrowniczan. Miasto żyje dziś głównie z turystyki oraz z obsługi portu pasażerskiego i handlowego. Po bezsensownym zbombardowaniu przez Serbów i Czarnogórców w 1992 r. mieszkańcy w rekordowym tempie odbudowali zniszczenia, a zwiedzanie Dubrownika śladem spadających bomb jest obok szlaku Gry o tron najpopularniejszą turystyczną rozrywką. Biznes jest biznes.

Autobusy zatrzymują się na ruchliwym placu przy bramie Pile, głównej bramie starego miasta. Ludzka rzeka przepływa przez Dubrownik.

 

 

 

 

 

Brama prowadzi na Stradun, od której odchodzą w obie strony wąskie uliczki będące tak naprawdę schodami. Ten uporządkowany układ urbanistyczny miasto zawdzięcza Rzymianom, budynki pochodzą z czasów późniejszych, od XIII do XVI w.

Pierwszy dzień poświęcamy na spacer wypolerowanymi od stóp turystów uliczkami starego miasta, zachodzimy do kościołów, do mariny, wjeżdżamy wagonikiem na wzgórze nad miastem, odwiedzamy Muzeum Historii Dubrownika w Pałacu Rektorów i romańsko – gotycki Klasztor Franciszkanów. Powyższe informacje na temat Dubrownika pochodzą właśnie z tego muzeum. Znajdę tam całkiem śmieszne dzieła sztuki przedstawiające znamienitych mieszkańców miasta.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Brama Pile w czasie oblężenia Dubrownika, 1992 r.

 

Klasztor Franciszkanów

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Drugi dzień poświęcimy na spacer po gigantycznych i w pełni zachowanych murach obronnych, będących dumą  Dubrownika. W rankingu kotów spacer murami wokół starego miasta to pozycja nr. 1 dubrownickich atrakcji. Koniecznie trzeba zrobić całą pętlę wokół miasta, bo z każdego punktu widok jest inny i zawsze wspaniały. Nakrycie głowy i picie obowiązkowe, ale z racji tego, iż idziemy ponad budynkami, z morza wieje lekka, chłodząca bryza. Pójdziemy też na plażę przy kempingu zwaną dumnie Copacabana Beach, co uznamy za ciut przesadzoną nazwę 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zaczął się Mundial 2018. Będziemy więc wiecznie szukać telewizora, co zawsze będzie się kończyć powodzeniem 😉

 

 

 

 

A teraz trochę dziegciu.

Dubrownik jest przepełniony turystami. Główny deptak miasta, Stradun, to rzeka ludzi. Ciężko było zrobić zdjęcie, na którym byłoby widać piękny plac na jego końcu. Znajduje się tu kilkanaście bankomatów. Jest ich więcej niż idiotycznych sklepów z badziewiem. Po co??

Na dodatek starówka zalana jest durnymi reklamami. Królują dwa tematy: oferty wycieczek pieszych po miejscach, w których kręcono sceny do Gry o tron oraz oferty wycieczek pieszych po miejscach bombardowań 1992 r. I wydaje się, że wygrywa Gra o tron. Znak czasów. Miejsce na wycieczkę wykupić możesz w jednym z tysiąca sklepików, budek, stoisk oferujących atrakcje turystyczne, bilety i inne kupony do miasta. Jest tego o wiele za dużo. Można zwariować. Męczy. Niszczy naturalne piękno Dubrownika, któremu nie trzeba nic poza jego architekturą, surowymi murami, autentycznym klimatem adriatyckiego wybrzeża.

Starym wygom, Hiszpanii, Francji, Włochom, udaje się to z większym, rzadziej mniejszym sukcesem. W Chorwacji, a również Czarnogórze niczym nieskrępowany boom turystyczny jest widać pozostawiony samemu sobie. Hulaj dusza, piekła nie ma. Jedzie kasa, trzeba ją brać. Nie ważne w jakim stylu. Tu i teraz. Walmy ceny z kosmosu i patrzmy czy kupują. Oblepmy stare mury plastikiem, obstawmy wszystkie uliczki knajpami, postawmy tysiące billboardów, wypuśćmy w miasto sto wycieczek na raz, niech się pilnują. Niech jadą, patrzą i wydają. To jest nasze i możemy z tym robić, co chcemy.

 

 

 

 

 

 

Odjeżdżamy z Dubrownika z jednej strony wypoczęci, bo na kempingu spędziliśmy kilka przyjemnych, niespiesznych dni, z drugiej strony lekko przybici chorwackim podejściem do biznesu turystycznego. Ale skoro jest klient, to pewnie mu się to podoba. I jeszcze płaci. Znaczy to, że wszystko jest dobrze.

W Chorwacji auta nie mogą nocować „na dziko”. Przepis ma oczywiście na celu zmuszanie kamperowców do zatrzymywania się na kempingach i zostawiania tam niemałej, w porównaniu z pozostałymi krajami śródziemnomorskimi, kasy. Dodatkowo wszelkie inne dobra też kosztują więcej. A my Chorwację znamy już dość dobrze i wiemy, że te ceny wynikają oczywiście z wyjątkowego, niepowtarzalnego piękna jej wybrzeża. Okres zakochania nią mamy już „zaliczony”. Dlatego postanawiamy strzelić sobie małego focha.

I w tym miejscu podejmujemy decyzję, że nie jedziemy dalej Jadranską Magistralą, rozstajemy się z Chorwacją.

 

 

 

 

Postanawiamy odwiedzić kraj nieznany nam. Kraj, po którym przewodnik kupiliśmy w Dubrowniku i przeglądając go na kempingu nasz apetyt rósł. Jedziemy do Bośni i Hercegowiny.

 

 

c.d.n.

 

K