Bośnia. Park Bijambare i Gradacac

24 – 25 czerwca 2018

 

Czas powoli żegnać się z Bośnią. Pięknymi górami, szmaragdowymi rzekami, mieszanką kultur. Czas wziąć ostatni łyk kawy parzonej po turecku. Na ostatni nocleg w BiH wybraliśmy Tuzlę, duże miasto przemysłowe położone na północy kraju w obrębie Federacji Bośni i Hercegowiny. Po drodze stajemy w Parku Bijambare słynącym z jaskiń.

Z Sarajewa jedziemy super drogą M18, która wije się w dolinie wzdłuż potoku Ljubina. Po obu stronach wznoszą się zielone góry, mijamy osady rybackie. Widać, że życie tu jest ściśle związane z rzeką. Widzimy młyny, jakieś domki przy wodzie, zacumowane łódki.

Bijambare to duży obszar naturalny wydzielony jako park. W lesie, wśród wzgórz odkryto ogromne jaskinie, udostępniono je turystom, a następnie teren zagospodarowano jako miejsce wypoczynku na świeżym powietrzu. Wyznaczono ścieżki tematyczne, ustawiono wiaty piknikowe, schronisko dla piechurów, działa bar i restauracja. Na terenie parku znajduje się również średniowieczna nekropolia z czasów przed Turkami, która ze wszystkich atrakcji robi na nas największe wrażenie.

Góry Dynarskie ciągnące się przez całe Bałkany wzdłuż wybrzeża Adriatyku od Słowenii po Grecję to tzw. skały krasowiejące. Kras to proces erozji pod wpływem wody działającej na powierzchni lub pod ziemią, w efekcie którego tworzą się fantazyjne formacje skalne takie jak jaskinie, studnie, leje, wąwozy, wodospady itd. Bijambare to obszar, na którym takie krasowe formacje można podziwiać.

Na teren Bijambare nie można wjeżdżać samochodem. Z parkingu kursuje pociąg na kółkach, który dowozi 2,5 km dalej, pod jaskinie. My wybieramy opcję zdrowotną – szybki marsz.

Po drodze oglądamy kamienne nagrobki stojące w ilości około 30 na polanie w lesie. Niektóre są ozdobione kwiatowymi płaskorzeźbami. Pochodzą z XIV wieku czyli zanim ziemie te zalała osmańska niewola. Podziwiamy prostotę, subtelne ozdoby. Jest magia w tych cmentarzach, w Bałkańskich górach jest ich wiele. To świetny temat podróży: śladem średniowiecznych cmentarzy południowych Słowian. Brzmi wspaniale, a ile po drodze pięknych miejsc można zobaczyć. Jeden z takich cmentarzy znajduje się niedaleko naszego Lukomiru, którego nie było nam dane zobaczyć, a który stał się już naszą mityczną Itaką 😉

 

 

 

 

 

Idziemy dalej w kierunku jaskiń.

 

 

To mała jaskinia, w której przepływa podziemny strumień. Jego szum potęgowany jest przez efekt tuby, jaki wytwarza zwężające się wejście do jaskini

 

 

Do największych jaskiń wchodzi się w grupach w wyznaczonych godzinach. Mamy szczęście, właśnie wpuszczają.

 

 

 

 

 

Jaskinia to połączone trzy duże „sale”. Takich jaskiń jest w górach Dynarskich bardzo dużo, wiele z nich jest częściowo wypełnionych wodą tworzącą podziemne jeziora. Największa jaskinia, Postojna, znajduje się w górach słoweńskich i liczy 20 km długości. Jest sobie kawałek podziemnego świata 😉

Jaskinia Bijambare to taka sobie jaskinia. Nie jesteśmy specjalnymi znawcami i miłośnikami tego rodzaju atrakcji. Nie ma w tej jaskini spektakularnych formacji stalaktytowych, jakie mieliśmy okazję oglądać w innych miejscach, jak choćby w słynnej jaskini w gibraltarskiej skale. Ale jeśli ktoś lubi eksplorować naszą ziemię od wewnątrz, Bałkany będą właściwym kierunkiem.

 

Zjadamy kolejny, zimny obiad w parkowej restauracji. Gdy informuję o tym kelnera, ten wzrusza ramionami i odchodzi. Hehehe, fajnie jest. Bo prawda jest taka, że dużo tu rzeczy „tak zwanych”. Tak zwana restauracja, tak zwany kelner, tak zwany kucharz, tak zwany prysznic, tak zwana nowoczesność, tak zwany rozwój. Ale to nie jest absolutnie powód, aby tu nie przyjechać. To za słaba wymówka. Zbyt tu ciekawie i pięknie.

 

Wracamy na trasę i przebijamy się przez góry i naprawdę cudne wioski. Ludzie patrzą na naszą krowę, uśmiechają się, czasem machają. Widać kamper nie jest tu jeszcze częstym widokiem. Nie dziwne, baza noclegowa jest skromna, niemieccy emeryci mogliby mieć z tym problem 😉

Ogromne wrażenie robi na nas miasteczko Olovo. Otoczone wysokimi górami, gdzie spotykają się dwa strumienie, z drewnianymi domami i starym kościołem z kamienia. I jeszcze spotykamy tu taki widok:

 

 

Za Olovem zatrzymujemy się na kawę. To tu spotykamy grupę Bośniaków kończących niedzielny, wykwintny posiłek – baranią głowę. Palce lizać.

 

 

 

Dojeżdżamy do Tuzli. Park4nigt pokazuje możliwość noclegu nad jeziorem pod miastem. Gdy jesteśmy na miejscu miny nam rzedną. To okropne przedmieścia, tak na oko zagłębie złomowisk i po prostu jedno wielkie śmietnisko. Droga dojazdowa nad jezioro to nawet nie szuter, ale mokry piach. Zanim podejmiemy heroiczną próbę przejechania tą drogą, Leszek idzie nad jezioro sprawdzić czy tam coś w ogóle jest.

Wraca po dłuższej chwili. Nie ma tam nic, żadnego ośrodka i nawet terenu żeby mógł stanąć kamper. Zdaje się, że coś tu było, ale podupadło. Rozwalające się domki wyglądają jak slumsy. Miejsce absolutnie nie wygląda bezpiecznie. Aktualizuję park4night  i odjeżdżamy.

Tym sposobem nie poznamy Tuzli. Jest już zbyt późno, aby zatrzymać się tu tylko na chwilę i dopiero później szukać noclegu. Najbliższym miejscem, gdzie jest szansa na bezpieczne nocowanie jest Gradacac, miasto położone 60 km na północ, na granicy z Republiką Serbską.

Tu znajduje się hipodrom, który rzekomo udziela kamperowcom noclegu. Wjeżdżamy na teren przez otwartą bramę, ani żywego ducha. Ktoś wychodzi z małego domku stojącego w sąsiedztwie i mówi, że ktoś tu będzie niedługo. Czekamy jakiś czas, lecz nikt się nie pojawia. Postanawiamy pojechać najpierw do miasta, coś zjeść, zobaczyć co w nim jest i dopiero wrócić na hipodrom.

Miasteczko Gradacac okazuje się całkiem przyjemnym punktem na mapie. Znajduje się tu XIX wieczny zamek na wzgórzu, z którego ładnie widać okolicę. Zamek młody, ale ważny dla Bośniaków. Zamek został zbudowany przez Huseina Gradascevica, bośniackiego generała wojsk ottomańskich, który poprowadził rebelię przeciwko władzom imperium w walce o autonomię Bośni, jednocząc wokół siebie wielu innych bośniackich generałów. Powstanie zostało stłumione, ale jego postać przeszła do legendy. Uważany jest przez Bośniaków za męża stanu, narodowego bohatera. Zamek w Gradacac w czasie powstania był więc centrum dowodzenia.

Poza tym architektura miasta przypomina naszą, polską zabudowę i tu pierwszy raz czujemy, że jesteśmy już blisko domu…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wracamy do naszego miejsca noclegu. Gdy wjeżdżamy w bramę z naprzeciwka nadjeżdża samochód z przyczepką do przewożenia koni. Wyskakuje z niego jakiś facet i bardzo szybko tłumaczy nam o co tu chodzi. Najważniejsze cena: 10 EUR. Czy akceptujemy? Tak. A więc cały teren wasz. W jeziorku jest ciepła woda termalna, zdrowa dla skóry, tu podłączycie prąd. Woda w budynku przy stadninie, toaleta tam. To muszę lecieć. Poproszę 10 EUR.

Płacimy, facio odjeżdża razem z koniem i tyle go widzieli.

Leszek idzie na rekonesans. Wody w oddalonym o 200 metrów budynku nie znalazł. Toaleta nie działa, prąd tak samo. Teraz nie wierzymy również, że woda w jeziorku nadaje się do kąpieli.

 

 

Robi się szarówka, nagle coś stuka w nasze drzwi i słyszymy odgłosy uciekania po żwirze. Dostaję gęsiej skórki. Leszek wychodzi na zewnątrz. Nie ma go dłuższy czas. Gdy wraca, pęka ze śmiechu.

Psy ukradły jego crocsy. Jednego znalazł, drugiego nie. Odgłosy uciekania to był wielki pies, który biega po terenie. W sumie to i dobrze, jesteśmy bezpieczni, a te człapaki już i tak były stare. Możemy ponieść taką cenę w zamian za ochronę 😉

I tak w podróży nie zginęło nam nic, oprócz jednego mojego crocsa, którego wywiał wiatr na zimowym wybrzeżu hiszpańskim, i jednego crocsa Leszka, którego ukradł wielki pies.

 

A bierzcie se tego ciapa bośniackie psy.

Jutro jedziemy do Chorwacji!

 

 

c.d.n.

 

K