Pecz i Villany – ładne Węgry

26 – 29 czerwca 2018

 

Węgry. Czas zwolnić. Zapomnieć o codzienności. Cieszyć się prostym życiem, łagodnym klimatem i krajobrazem. Smakować wybornych win, liznąć ciekawej historii, a nade wszystko zregenerować duszę i ciało w życiodajnych, gorących źródłach. Takie są nasze Węgry, Węgry kociej podróży. Węgry, gdzie powoli kończymy nasz najpiękniejszy w życiu rok.

Świadomie rezygnujemy z przewodnika, zwiedzania, robienia kilometrów. Dajemy sobie luz. To nasze wakacje od podróży.

Zaczynamy w Peczu, dużym mieście na południu kraju. Nie wiemy o nim nic, bierzemy żywiołem. Zatrzymujemy się tu, bo blisko centrum, w lasku, przy hotelu jest mały kemping.

Prowadzą go starsi państwo. Mało się uśmiechają i ciągle chodzą po terenie, zerkają, ale bez uśmiechu. Łypią. Włochy opuściliśmy ponad dwa tygodnie temu, ale ciągle nie możemy się przyzwyczaić do tej ludzkiej chmurności. Gdy odwiedzaliśmy Węgry 15 lat temu wydawało nam się, że Węgrzy to taki pogodny naród, uśmiechnięty, otwarty, lubiący Polaków. Ci państwo są inni. Może płynie w ich żyłach chimeryczna, słowiańska krew? 😉

Jeszcze tego nie wiemy, ale już za kilka dni stwierdzimy, że Węgry to już nie ten sam kraj co 15 lat temu.

Tymczasem wskakujemy na rowery i jedziemy na rekonesans Peczu, coś przekąsić i posmakować węgierskiego wina.

Pecz jest piękny. Kropka. W 2010 roku miasto było Europejską Stolicą Kultury i temu wydarzeniu zawdzięcza swój dzisiejszy, imponujący wizerunek.

Nazwa Pecz pochodzi od słowiańskiego słowa pięć, a nawiązuje do pięciu kaplic wczesnochrześcijańskich, których kamienie wykorzystano do budowy nowych kościołów. Pecz jest obecnie stolicą historycznej Baranji. Region ten jest pograniczem chorwacko-węgierskim i mieszanką tychże kultur. W Peczu mieszka 8 tys. Chorwatów. Przed Słowianami było tu Cesarstwo rzymskie, czego dowodem są pozostałości rzymskiego akweduktu. Do tego dochodzi stuletnia osmańska okupacja miasta (XVI – XVII w.), która pozostawiła po sobie głębokie ślady w postaci meczetów i pozostałości łaźni tureckich. Kultura łaźni i kąpielisk to najtrwalsza dziś scheda po osmańskim imperium na Węgrzech.

Po drodze na stare miasto wpadamy na Zsolany Cultural Quarter stworzony w zrewitalizowanej XIX wiecznej fabryce ceramiki Zsolany. To znana w całym kraju tradycja Peczu. Fabryka Zsolany ceniona była za swojej wysokiej jakości wyroby ceramiczne w całych Austro-Węgrzech. Miejsce to urywa nam łeb. Cudowny mariaż tradycyjnych wzorów ceramicznych godnych Lisbony czy Sewilli, XIX-wiecznego budownictwa fabrycznego i smaczków współczesnej architektury najwyższej próby.

Czysta przyjemność.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W drodze na starówkę zaglądamy w klimatyczne przedmieścia.

 

 

 

 

Starówka Peczu robi wrażenie, a poza tym tętni życiem studentów. Knajpy są pełne. Właśnie gra Argentyna, słychać hiszpańskie okrzyki. Rozpływamy się w całkiem znośnej lekkości bytu.

 

 

 

 

 

 

 

Na centralnym placu miasta stoi dawny meczet, dziś kościół katolicki. To najlepiej na Węgrzech zachowana budowla z czasów osmańskich. Budynek, w praktycznie nienaruszonym stanie stoi tu od XVI wieku. Piękna, średniowieczna architektura.

 

 

 

 

 

 

 

Katedra w Peczu znajduje się nieco na uboczu, ale zobaczyć ją trzeba. Zachwycam się i jestem w szoku jak piękną, romańską architekturę można oglądać tak blisko Polski!

Budowla, którą oglądamy jest współczesną przebudową nawiązującą do pierwotnej, romańskiej świątyni z XI. Wnętrze, bogato zdobione, dawno zapomniało, że było romańskie. Styl ten nazywa się historyzm i właśnie dowiedziałam się, ze istniej takowy. W każdym razie efekt WOW  jest i przed i we wnętrzu kościoła. Jednak największy skarb katedra ukrywa pod podłogą. Znajdują się tam wczesnochrześcijańskie katakumby wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W sąsiedztwie katedry znajdują się dobrze zachowane fragmenty średniowiecznych murów miejskich, które zamieniono na miejsce do spacerowania i odpoczynku.

 

 

W nocy leje. Wiadrami. Drzewa potęgują siłę uderzeń kropel o dach. Budzi nas kapanie wewnątrz. Podrywamy się. Z szyberdachu na stół leje się niemalże ciurkiem. Leszek narzuca sztormiak i wyskakuje na zewnątrz, aby wyjąć najazdy. Musimy przechylić pojazd, aby woda spływała z dachu na bok. Gdy przechylamy auto, kapie mniej, ale ciągle krople wybijają bezsenny rytm o wiaderko, które podstawiliśmy pod szyberdach. Pech.

Rano szukamy w internecie magików od zabudowy kamperowej i modlimy się, żeby można było dogadać się po angielsku. Pierwszy strzał gdzieś nad Balatonem i mamy szczęście, wołają kogoś, kto z nami pogada. Umawiamy się za kilka dni, bo wcześniej nie ma terminów. Uszczelnianie szyberdachu to robota mała albo duża, może potrwać kilka godzin, a może i dwa dni. Rezerwujemy więc pokój w pensjonacie niedaleko zakładu i możemy jechać dalej.

Żeby tego było mało, kończy nam się uspokajający suplement dla Czarnego. Odwiedzamy w Peczu wszystkie sklepy zoologiczne i aptekę zoologiczną i nikt nie słyszał o takim preparacie. Co więcej, nie mają nawet specjalistycznej karmy dla kotów ze schorzeniami urologicznymi, jak nasz Czarnuch. Co my teraz zrobimy?

Pomyślimy później, a tymczasem zwiewajmy z Peczu, bo znów ma padać.

 

Po tym, jak spróbowaliśmy lokalnego wina, nie opuszczamy tych idyllicznych okolic. Jedziemy z powrotem na południe do Villany, które jest centralnym miasteczkiem tutejszego regionu winiarskiego Villany-Siklos. Tutejsze pofałdowane tereny niskich gór Villany, łagodny klimat i odpowiednia gleba sprzyjają uprawie winorośli. Teren szybko się wypłaszcza i naokoło Villany, jak okiem sięgnąć rozciąga się różnokolorowa szachownica pól uprawnych.

Takich wiosek jak w Baranji, czy to po stronie węgierskiej, czy chorwackiej, próżno szukać w innych częściach kraju. Podróż w czasie i ucieczka od cywilizacji gwarantowana. Nocujemy na zwykłym parkingu w centrum Villany przy regionalnym centrum winiarstwa. Nikt nie zakłóca naszego spokoju.

Piwniczki ciągną się wzdłuż głównej ulicy Villany i tak samo okolicznych wiosek. Większość oferuje degustację wina z małym poczęstunkiem. Winiarze z przyjemnością opowiedzą o winach. Pod warunkiem, że mówią po angielsku. Poznajemy młodą mistrzynię winiarstwa, Jekl. Jest kolejnym pokoleniem i produkuje swoje, autorskie wina. Świetnie mówi po angielsku. Starsi winiarze znają tylko niemiecki, mówi. Młodzi przejmują interesy i otwierają się na innych niż Niemcy klientów. Wreszcie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdy kontemplujemy spokój Villany przy lampce wina od Jekl, wpadamy na pomysł rozwiązania naszego problemu z lekiem i karmą dla Czarnego. Kupimy to przez internet w Polsce. Przywiozą do rodziców, a oni nam to przywiozą do Egeru, gdzie ciepłe wody i wyborne wino kuszą wszystkich naszych rodaków. Na pewno się zgodzą. Kto by się nie zgodził!

Po uzupełnieniu kamperowej piwniczki, czas oddać się w objęcia ciepłych źródeł i przedstawić plan rodzinie.

Wybieramy Kiskaros.

 

c.d.n.

 

K