Węgry. Kraj Zacisański. Kocia turystyka termalna i puszta

11 – 21 lipca 2018

 

Kraj Zacisański, region Węgier położony po wschodniej stronie Cisy, obfituje w źródła termalne. Kąpielisk jest tu chyba więcej niż kościołów. Nasz cudowny przewodnik wskazuje 57 mniejszych lub większych kąpielisk z gorącą wodą termalną zlokalizowanych na terenie wielkości małego województwa. Trudno więc nie mówić tu o węgierskiej tradycji i kulturze leczniczych kąpieli.

Po sprawdzeniu Egeru, Bogacsa i Demjen nasz apetyt na zdrowotne kąpiele wzrósł. Kolejne 10 dni pluskamy się dzień w dzień, a na koniec nie mamy wcale dość. Nie ma nic wspanialszego niż zanurzenie ciała w ciepłym źródle na koniec długiego dnia. Węgrzy wiedzą to najlepiej. Obserwujemy ludzi, którzy zjawiają się na kąpielisku po południu i moczą się godzinkę w ciepłej wodzie pełnej życiodajnych minerałów. Kąpielisko to centrum życia towarzyskiego. Grupy znajomych w każdym wieku kąpielisko traktują jak miejsce spotkań, siedzą w wodzie, gadają, czasem pójdą do baru coś wypić i przekąsić i tak im mija kilka godzin. Czas płynie wolno, woda szumi, paruje, kap, kap, kap…

Naszymi ulubieńcami są seniorzy, którzy przynoszą na baseny pływające szachy i grają w wodzie. To dość popularny widok.

Na basenach nie należy robić zdjęć, jest to niepisana etyka kąpieliska, czasami przypomina o tym przekreślony znak aparatu. Węgrzy respektują tę zasadę. Kąpielisko jest miejscem relaksu, miejscem, gdzie nikt nie ocenia twojego wyglądu, blisko natury, gdzie regeneruje się ciało i psychikę, odpoczywa od pędzącego świata elektronicznych mediów. A może to głos uralskiego korzenia? Potrzeba wyciszenia, medytacji, w kontakcie z naturą, jaką niewątpliwe jest gorąca, mineralna woda, w której własne ciało i problemy stają się lekkie jak piórko.

 

1. Tiszafured

Z Egeru jedziemy do Tiszafured. Wybraliśmy to miejsce, bo kąpielisko połączone jest z kempingiem. Thermal Kemping Tiszafured to miejsce niezwykłe. Jeśli chcesz zobaczyć, jak wyglądał świat lat 80, przyjedź tu! I mimo tego, iż styl kempingu i kąpieliska trącą myszką, nie mogę powiedzieć złego słowa o tym miejscu.

Tiszafured leży nad jeziorem Tisza, które jest trochę naturalnym rozlewiskiem, a trochę sztucznym zalewem na rzece Tisza. Wokół zalewu jest sporo infrastruktury do odpoczynku i sportów wodnych, są plaże i restauracje i centrum obserwacji fauny i flory, Lake Tisza Okocentrum. Jest co robić i jest tu ładnie.

Thermal Kemping leży w lesie, nad niewielkim jeziorkiem, w którym można, za opłatą w recepcji, łowić ryby. Niektórzy przybywają na kemping tylko w tym celu. Zapoznani Polacy informują, iż ryby biorą tu jak dzikie. Oni sami idą nad ranem nad duże jezioro, gdzie można łowić bez opłaty, tylko nie zawsze tak biorą jak na kempingu.

Kemping jest dobrze zagospodarowany i utrzymany. Miejsca kempingowe wydzielone za pomocą żywopłotu są różnej wielkości. Można wybierać. Większość ma cień. Infrastruktura kempingowa, choć stara, działa i jest tu bardzo czysto i dużo przestrzeni. W kuchni można gotować, stołować, jest duża lodówka. Nigdzie przez cały rok naszej podróży nie spotkaliśmy tak wygodnych pryszniców jak w węgierskim Tiszafured z lat 80. A na dodatek ciepła woda lecąca z kranu to woda termalna, o czym świadczy jej specyficzny, siarkowodorowy zapach. Moje włosy dawno nie były tak puszyste, miękkie i błyszczące, a skóra nie potrzebowała żadnego balsamu czy kremu. Totalne oddanie w ręce natury.

Wreszcie baseny. Kąpielisko oferuje basen pływacki, nowy basen rekreacyjny dla dzieci i dwa baseny z wodą leczniczą, jeden na zewnątrz, nowszy, drugi pod dachem, klasyka PRL-u, ale woda w basenie idealnie gorąca i nasycona pierwiastkami. Więcej do szczęścia nie potrzeba. No może langosz, i tu kolejny atut Tiszafured, najlepszy langosz pod słońcem robiony przez najsympatyczniejsze panie Węgierki. Do tego piwo lub szprycer, czyli wino z wodą sodową. Klasyka gatunku. I do tego wszystkiego mało ludzi. Nie jest to oblegany ośrodek, z czego bardzo się cieszymy mając w pamięci Bogacs, ręcznik przy ręczniku i ludzie wchodzący sobie na głowę w basenie.

Chłopaki znajdują w wiosce fajny bar do oglądania meczy i tak na pluskaniu i kibicowaniu upływają nam kolejne trzy dni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tu rozstajemy się z rodzicami. Oni jadą na północ, do Polski, a my na wschód, w szerokie stepy.

Doświadczamy puszty, czegoś w Polsce nieznanego, niewystępującego, co spotykamy pierwszy raz i jesteśmy zaskoczeni.

Bo oto ledwo wyjechawszy z Tiszafured wkraczamy w krajobraz niemalże księżycowy. Na lewo i prawo, jak okiem sięgnąć, po horyzont ciągną się połacie trawy przecinane czasami wąskimi kanałami. Trawa ma kolor zielono-płowy, na jej tle majaczą gdzieniegdzie budynki gospodarcze.

Jesteśmy na terenie Parku Narodowego Hortobagy, gdzie unikalna roślinność i krajobraz puszty podlegają ścisłej ochronie. Puszta jest krajobrazem charakterystycznym dla Wielkiej Niziny Węgierskiej.

Na rozległych łąkach wypasa się bydło, a widok prawdziwego kowboja na koniu nie jest fatamorganą.

Wyglądamy kowboja i krów. Są krowy, kowboja brak.

 

Jedyny ślad kultury kowbojskiej znajdujemy przy restauracji Patkos. Zatrzymujemy się na obrzeżach puszty. Przy wjeździe na parking rozstawił się kram z wyrobami ze skóry. Można nabyć profesjonalne lasso lub torebkę na przysmak dla konia albo pas kowbojski.

Karmią nas wybornie. Gulasz z dzika z ostrą papryczką i kluseczki. Do tego ciężkie, wyraziste wino. Raj.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2. Puspokladany

 

Z drogi 33 przecinającej Hortobagy skręcamy w wąską drogę bez numeru i dziurawą jak ser szwajcarski, biegnącą obrzeżem puszty i przez Nadudvar docieramy do Puspokladany, kolejnego miejsca naszej emeryckiej odysei przez Kraj Zacisański.

W miasteczku znajduje się Arnyas Thermal Camping, który połączony jest z kompleksem basenów.

W odróżnieniu od Tiszafured, na kempingu króluje Polska. Większość samochodów parkujących przy domkach ma polskie rejestracje.

Przyczyny są dwie. Jesteśmy już blisko Hajduszoboszlo oraz ośrodek oferuje dużo całkiem przyjemnych domków i znajduje się tu niezła knajpka serwująca posiłki od śniadania do kolacji. Warto udać się do niej, gdy nie jest się jeszcze na progu śmierci głodowej, bo czas oczekiwania na posiłki jest bardzo długi. Prawdziwy slow life.

Oprócz tego na terenie kempingu znajduje się jeziorko. Nie wiemy czy można się w nim kąpać, ale na pewno można łowić ryby. Super sprawą jest niewielki basen z wodą termalną do użytku tylko dla gości ośrodka, który czynny jest dłużej niż baseny.

Kemping jest ocieniony, jest dużo drzew, zieleni, miękka trawa. Przyjemnie. Koty są zadowolone. Czarny przynosi do kampera ptaszka, którego rano podziwiamy za piękne kolorowe upierzenie. Biedny ptaszek.

Kompleks basenów oferuje praktycznie ten sam zestaw, co w Tiszafured: basen pływacki, rekreacyjny oraz dwa baseny z wodą leczniczą. Jest jeszcze basen leczniczy wewnętrzny, który był zamknięty z nieokreślonych przyczyn. Bardzo przypadły nam do gustu „rzygacze” z gorącą wodą termalną. Wokół nich było naprawdę gorąco, a prawdziwi śmiałkowie siedzieli bezpośrednio pod nimi. Śmiałkowie rekrutowali się z osób 70+, czyli starych, termalnych wyjadaczy.

Na kąpielisku działa barek z fast-foodem. Żarcie to na Węgrzech jest niestety plagą. Popularny jest talerz gyros czyli frytki, na nich pociachane mięso, na to surówka i na koniec sosy.  Oprócz tego hamburgery, hot-dogi i wszelkie zło tego świata. Węgrzy mają problemy z otyłością, a najgorsze, że dzieci też. Wszyscy wpierdzielają to żarcie i popijają colą. Włos jeży się na głowie.

Co drugi dzień na kąpielisko przyjeżdża też przyczepka z langoszem.

Najlepsze jedzenie jest jednak przy kamperze w szaro-białe łaty, gdzie mieszkają dziwni ludzie z kotami. Cały dzień siedzą przed kamperem i stukają w komputery, dopiero po południu zakładają wyjściowe szlafroki i udają się do wód.

 

 

Dziwny gość z kampera w stroju służbowym

 

Kot na kamieniu z Norwegii

 

 

Dziwny gość z kampera w stroju popołudniowym

 

Kolejne trzy dni za nami.

 

 

3. Hajduboszormeny

 

Na węgierskich wyrazach można sobie połamać język. Tak nazywa się kolejne miasteczko, do którego przyjeżdżamy z powodu kąpieliska połączonego z kempingiem.

Castrum Thermal Camping oferuje bardzo przyjemne, zacienione miejsca z wysokim żywopłotem zapewniającym prywatność. Zaplecze sanitarno-kuchenne jest nowe, jest tu trochę drożej niż standard, więc tłumów na kempingu nie ma. Spokój, cisza. Kąpielisko oddalone jest od kempingu jakieś 300 metrów chodnikiem przez łąkę.

Castrum nie oferuje restauracji, a punkty gastronomiczne na terenie basenów otwarte są tylko w weekend. Można tylko kupić napoje. Goście kempingu skazani są na własny wikt. Codziennie coś tam pichcimy, a sklep niedaleko, ale i tak człowiek ma ochotę popróbować czegoś lokalnego, więc trochę to słabe jednak. W miasteczku, do którego można skoczyć rowerem są dwie czy trzy knajpki.

Baseny oferują standard czyli pływacki, rekreacyjny i dwa termalne. Basen termalny wewnętrzny zamknięty. Też standard widać.

Nie ma tłumów, tylko w weekend robi się ciasno, ale za to wtedy można zjeść pysznego langosza. W tygodniu na baseny przychodzą mieszkańcy kempingu oraz po południu mieszkańcy miasteczka.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Hajduboszormeny to taki trochę koniec świata. Miasteczko ma reprezentacyjny plac z fontannami, odnowione budynki i uliczki wokół niego, ale pusto tu jak po epidemii cholery.

 

 

Z 10 miast partnerskich wypisanych na granitowych słupkach byliśmy w trzech. Słabiutki wynik.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ale nawet w takiej dziurze można się dowiedzieć czegoś nowego.

Oto Stefan Bocskay, przywódca powstania antyhabsburskiego 1605 r., w którym wykorzystał waleczność hajduków (do których zaraz wrócimy) i po negocjacjach z sułtanem otrzymał tytuł króla Siedmiogrodu. Jednak ani mu się śniło być marionetką Turków. W 1606 roku za cenę zdobytego tronu królewskiego doprowadził do traktatu pokojowego między Turcją Osmańską a Habsburgami, którzy też rościli sobie prawa do Siedmiogrodu, w efekcie czego państwo to stało się niepodległe pozostając pod rządami węgierskimi. Oprócz tego był prężnym działaczem na rzecz reformacji, wyznawcą kalwinizmu. Taki też kościół znajduje się na placu w Hajduboszormeny.

 

 

 

Nieopodal, na tym samym placu stoi inny pomnik przedstawiający grupę rosłych mężczyzn w chłopskich strojach ze strzelbami, w pozycjach wskazujących na waleczność i siłę. Nie wiem czemu nie uwieczniłam ich na zdjęciu…

To hajducy, a my znajdujemy się w krainie hajduków.

Hajduków sprowadził na te ziemie znany nam już pan Bocskay, który cenił umiejętności wojenne przybocznej gwardii polskich magnatów. Hajduków stworzył Stefan Batory, a Stefan Bocskay był związany rodzinnie i politycznie z Batorymi, bo był szwagrem Krzysztofa, brata Stefana Batorego.

Bocskay w zamian za ziemię pozyskał lojalność wojowników. Osiedlili się w kilku miejscowościach w Kraju Zacisańskim. I tak, Szoboszlo stało się Hajduszoboszlo, Boszormeny Hajduboszormeny, Hadhaz Hajduhadhaz, itd. Hajdukowie uprawiali ziemię, ale gdy tylko otrzymali wezwanie do wojowania, szli jak w dym, bez ociągania. Słusznie zrobił stawiając na nich Stefan Bocskay. Wraz z hajdukami pokonal Habsburgów pod Almosd, a następnie zdobył Koszyce, przez co droga do tronu Siedmiogrodu była już krótka.

 

Tymczasem…

19 lipca 2018 roku gdzieś miedzy siarkowodorem a langoszem stuknęło nam 15 lat.

 

 

 

 

 

Gdy po 10 dniach kąpieli poczuliśmy się już nieśmiertelni, postanowiliśmy zamienić wodę w wino.

 

Pojechaliśmy więc do Tokaju.

 

c.d.n.

K