Dania – witamy w raju dla kamperów

Dania, ach Dania. Nigdy tu nie byliśmy i nawet nie planowaliśmy, że będziemy. Kraj ma opinię nie najciekawszego celu turystycznego i uchodzi za bardzo drogi.

Hmm, chyba mówią to Ci, którzy nie byli w Norwegii… Cóż, cała Skandynawia jest dość droga, ale wrzucać ją do jednego worka z Norwegią to niesprawiedliwość. Ceny w Danii są tylko trochę wyższe niż w Niemczech czy Holandii, ale ciągle dużo niższe niż w Norwegii. Biorąc pod uwagę, że w całej Skandynawii nie trzeba korzystać z kempingów, Dania wysuwa się na prowadzenie jako całkiem tani kraj do wyprawy kamperem. Stawać i nocować można wszędzie, chyba, że jest to wprost napisane, że nie można (bardzo rzadko), a infrastruktura jest przystosowana do tego typu podróżowania – można wymienić wodę i toaletę chemiczną.

Pejzaż Danii oglądany z drogi przypomina Polski. Łąki, lasy trochę płaskiego, trochę pagórków. Wyjątkowo dużo tu parków rozrywki ze słynnym Legolandem na czele. Taki duński pomysł na turystykę, ale i tradycja, pierwsze parki rozrywki otwarto tu w pierwszej połowie XIX w. Ale i bez nich Dania jest atrakcyjna dla miłośników niespiesznego odpoczynku na łonie natury z widokiem na morze. Dla miłośników sztuki oraz zamków będzie to równie atrakcyjny kierunek.

Pożoga II Wojny Światowej ominęła Danię. Znajdziemy tu piękne zamki, średniowieczne kościoły i wioski, a także modernistyczną architekturę.

Dania, nie licząc terytoriów zależnych, położona jest w większości na półwyspie zwanym Jutlandią oraz dwóch wyspach: Fionii (środkowej) i Zelandii (połączonej mostem ze Szwecją). Dania swą potęgę zawdzięcza strategicznemu położeniu. Wzdłuż jej północnych brzegów przebiega droga z otwartych wód Atlantyku do Morza Bałtyckiego. Punkt połączenia się tych wód – Skagen – jest niezwykły i warto tam przybyć, bo miejsce mieszania się niespokojnych wód Morza Północnego (Skagerrak) ze spokojną cieśniną Kattegat widać gołym okiem.

Wjeżdżając do Danii z Niemiec mijamy płaskie pustkowia Fryzji, na których spotkać można głównie farmy wiatraków. Kierujemy się z Hamburga na zachodnie wybrzeże Danii, nad Morze Północne. Droga wiedzie wzdłuż małej rzeki, na której przebiega granica krajów. Jedziemy i jedziemy, rzeczka się wije, pusto i zielono.

Droga, którą jedziemy nie jest żadną główną czy tranzytową. To lokalna dróżka wśród zarośli. Można nie zauważyć zmiany kraju. Dojeżdżamy nad morze późnym wieczorem. Jest pochmurno, zbiera się na burzę, od Morza Północnego wieje zimnym wiatrem. I już czujemy północ, czujemy, że tu zaczyna się nasza podróż po Skandynawii. Śpimy nad brzegiem morza, aby rano zameldować się na kempingu. Jest położony w totalnej dziczy niedaleko wioski Hojer. Z brzegu widać niemiecką wsypę Sylt oraz duńską Romso. Kemping leży na skraju rezerwatu ptasiego nad tzw. Morzem Watowym, będącym tylko umownie morzem. Dziko tu i pięknie. Trzeba mieć coś chroniącego przed wiatrem i można spacerować, wdychać pięknie pachnące morzem powietrze i obserwować ptaki.

 

Farmy wiatrowe w Niemczech

 

Spędzamy tu kilka niespiesznych dni, powietrze jest świeże, sen twardy. Koty odkrywają, że krecie kopce to kibelki 🙂

 

Dzień wyjazdu wita nas słońcem, ruszamy z samego rana, aby zatrzymać się na śniadanie w jakimś ciekawym miejscu. Znajdujemy ekstra miejscówkę na plaży kilka kilometrów za Hojer. Cieszymy się jak dzieci pierwszym śniadaniem na łonie dzikiej przyrody … i jeszcze nie wiemy, że tak upłynie kolejny miesiąc naszej podróży po Skandynawii.

 

 

Chcemy uczcić tę miła chwilę i w naszych brzuchach ginie piernikowy cis z Henrykowa od cioci Ireny. Jest pyszny, bo smakowicie zmiękł. Kawa i cis – świętujemy.

 

Posileni ruszamy na podbój Jutlandii. Kierujemy się na północ, do Skagen, aby stanąć na końcu Danii i zobaczyć połączenie cieśnin Kategat i Skagerrak. Wybieramy drogi boczne, aby zobaczyć jak wygląda półwysep poza głównymi, turystycznymi szlakami.

Jedziemy przez lasy i łąki, rzadko mijamy wioski, w których przeważają bialuśkie domki kryte strzechą. Na wielu jest wypisana data budowy: wiele z nich zbudowano w XVII wieku.

Naszym pierwszym przystankiem jest miasteczko Ribe. Tablica informacyjna głosi, iż jest to najstarsze miasto w Danii. Świadczą o tym ruiny kościoła, który stał w miejscu obecnej katedry w IX wieku.

 

 

Katedra jest wizytówką miasta, do XVI wieku najważniejszego miasta handlowego Danii. Dziś jest to ciche miasteczko turystyczne z ładną starówką. Porównałabym je do Kazimierza nad Wisłą. Spacer po starówce nie trwa dłużej niż 2 godziny. Niestety, Katedra jest nieczynna – trafiamy na przerwę. Jest piękna pogoda, spacerujemy więc uliczkami wraz z innymi gośćmi, właściciele sklepików wygrzewają się w słońcu.

 

 

Od Holandii zachwycam się sklepami z wyposażeniem wnętrz. Nie znalazłam w nich popeliny i tandety, tak dobrze znanej z polskich sklepów. Why? 🙁

 

 

Niedaleko Ribe mieści się niezwykłe muzeum poświęcone migracji ptaków. Cała Skandynawia obsesyjnie obserwuje i fotografuje ptaki. Oni w ogóle naturę traktują jak substytut człowieka, w końcu nie ma ich zbyt wiele. Liczba ludności  całej Skandynawii wynosi tyle co aglomeracji moskiewskiej …

 

Wracając do muzeum – wpadliśmy obejrzeć budynek, bo już sam w sobie wart jest uwagi.

 

Dach kryty strzechą, dużo strzechy

 

Jedziemy dalej do następnego punktu naszej wycieczki – największej w Północnej Europie wędrującej wydmy Rabjerg Mile, która przypomina pustynię. Wdrapujemy się na piaskowe wzgórze, odwracamy się i oto co widzimy 🙂

 

 

Piasek jest miękki i jasny jak na bałtyckich plażach, bardzo przyjemny. Dziwne to miejsce, wyrasta pośród łąk jak fragment obcej planety. I tak nagle się kończy, jak się zaczęło.

 

Kontynuujemy drogę na północ, jesteśmy już na cyplu, którym kończy się Jutlandia. Dojeżdżamy na sam koniec cypla do małego miasteczka Skagen, mijamy go i   jesteśmy już na bardzo wąskim skrawku lądu, który z jednej strony oblewają wody Morza Północnego, z drugiej Bałtyku. Stajemy na parkingu – jest już późno, więc zostaniemy tu na noc, podobnie jak kilka innych kamperów. Parking złożony jest z kilku placów poukrywanych wśród trawiastych pagórków, każdy kamper ma dużo przestrzeni i spokoju dla siebie. Na parkingu działa całodobowa toaleta z myślą o parkujących na noc kamperach. Tego jeszcze nie wiemy, ale okaże się to skandynawskim standardem. Czujemy się mile widzianymi gośćmi.

 

Idziemy oglądać koniec Danii na tle zachodzącego słońca. Miejsce to nazywa się Grennen. Na cyplu jest latarnia morska oraz wojenne fortyfikacje jeszcze z czasów obrony przed Anglikami oraz bunkry z II Wojny.

Poza tym wydmy i ogromna plaża, bardzo tu dziko. Plaża zwęża się i zwęża, na końcu jest już łachą piachu ginącą w końcu w morzu, ale ciągle widać jak fale z dwóch stron rozbijają się o siebie mieszając i tworząc pianę. Piękne to miejsce, szczególnie w promieniach zachodzącego słońca.

 

To jest koniec Danii i miejsce mieszania się wód

 

Mieliśmy szczęście, bo od rana już leje jak z cebra. Odjeżdżamy na południe. Naszym kolejnym celem jest miasto Aarhus. Docieramy popołudniem, wychodzi słońce, w końcu zamawialiśmy 😉

Idziemy na spacer po mieście.  Tłumów nie ma.

Kierujemy się do ARoS – gmachu Muzeum Sztuki. Jest już za późno na oglądanie zbiorów, ale liczymy na oglądanie panoramy miasta z okrągłego tarasu widokowego umieszczonego na dachu. Niestety, nie ma możliwości samego wjazdu na taras, jest dostępny tylko w ramach biletu wstępu. Niepocieszeni opuszczamy imponujący budynek.

 

Mają tu swój Plan B 😉

 

Nie chcemy zostawać na noc w mieście, więc gonimy dalej na południe. Dania to doprawdy niewielki kraj, bo oto jeszcze przed zachodem słońca dojeżdżamy na sąsiednią wyspę Fyn (pol. Fionia) do ogromnego, średniowiecznego zamku, który mamy zamiar zwiedzać kolejnego dnia – zamku Egeskov.

Ale po drodze jeszcze jeden punkt – budynek Moesgard Museum – kilkanaście kilometrów na południe od Aarhus. Prezentuje sztukę współczesną, jednak jest już późno, więc oglądamy tylko z zewnątrz … i z góry, bo na gmach muzeum można się wspiąć po trawie. Muzeum zlokalizowane jest obok budynków warsztatowych Akademii Sztuk Pięknych.

 

 

Wieczorem dojeżdżamy do Egeskov. Zamki są wartym uwagi celem turystycznym Danii. Nie mamy bzika na punkcie zamków, ale ten robi na nas ogromne wrażenie wraz ze swoimi gigantycznymi ogrodami. A pikanterii dodaje fakt, że w zamczysku mieszkają jego obecni właściciele – małżeństwo z dwójką dzieci. Kosmos jakiś mieszkać w takim zamku.

Jest najlepiej zachowanym zamkiem na wodzie europejskiego renesansu. Tanio nie jest. Cena zbija nas z nóg, ale wchodzimy, bo zamku nie widać spoza ogrodzenia. Sprytnie. Nie żałujemy jednak, bo zamek jest naprawdę niesamowity. nigdy czegoś takiego nie widziałam. A ogrody wokół niego to kolejna ogromna atrakcja. Właściciel jest kolekcjonerem starych samochodów i motocykli. Kolekcja udostępniona jest do oglądania. Mnie bardziej wkręciło muzeum ubiorów prezentujące garderobę od XVII w. przez wszystkie epoki.

Część pomieszczeń zamkowych dostępna jest dla zwiedzających, w pozostałych mieszkają właściciele. Myślę, że w sezonie rzadko tu bywają, bo zamek oblegają tłumy.

 

 

Wejdźmy do środka

 

Ta lalka ma kilkaset lat. Nie można zakłócać jej snu, bo zdarzy się nieszczęście. Leży tu więc…

 

Otoczenie zamku to kilka ogrodów zaprojektowanych w różnym stylu. Mamy szczęście, bo jest piękna pogoda. Przechadzamy się więc po zielonych labiryntach próbując sobie wyobrazić jak to jest być właścicielem takiego zamku. Szczęście to czy wręcz przeciwnie…

 

 

Dumą kolekcji jest niedokończona suknia Marii Antoniny, którą prawdopodobnie odrzuciła. Widać niewykończone fragmenty materiału.

 

Z rozbawieniem oglądamy kolekcję starych pojazdów kempingowych

 

Prawie każdy wie co to za pojazd 😉

 

Czas jechać dalej. Dziś stawiamy na zamki. Kolejne dwa znajdują się na następnej wyspie – Zelandii. Ruszamy w drogę, która mija nam szybko i już oglądamy gigantyczny Zamek Frederiksborg – historyczną rezydencję królewską w Hillerod zbudowaną w XVI wieku. Zamek jest w stylu manieryzmu północnego. Człowiek uczy się całe życie 😉

 

Złote kule na wieży to znak, że to manieryzm północny 😉

 

Jedziemy dalej na północ Zelandii do Helsingor, aby obejrzeć zamek Kronborg. Jest to wysunięty najdalej na wschód punkt Danii położony nad cieśniną Sund oddzielającą Danię od Szwecji. Zamek od XV wieku pełnił rolę twierdzy i budził postrach żeglarzy. Ale najważniejsze jest to, iż zamek jest tłem najsłynniejszej tragedii wszech czasów – Hamleta. W książce zamek nazywa się Elsynor. Znów jest późno, aby obejrzeć najdłuższą salę zamkową w Europie liczącą 62 metry! Przyglądamy się jednak przygotowaniom do corocznego przedstawienia Hamleta.

 

ooj znów bez okularów 😉

 

Z brzegu widać Szwecję.

 

 

Obok, w starych portowych dokach mieści się Muzeum Morskie.

 

 

Do Muzeum wchodzi się schodząc w dól do dawnego koryta kanału. Trochę straszno 😉

 

 

Czas szukać miejsca na nocleg. Niedaleko stąd, na południe mieści się wyczekiwany przeze mnie punkt podróży przez Danię – Louisiana Museum of Modern Art. Podjeżdżamy więc w okolicę Muzeum i szukamy miejsca na nocleg. Znajdujemy dziki, szutrowy parking nad brzegiem Sundu. Cudowny wieczór.

 

 

Rano ruszamy na podbój Louisiany, a ściśle ja, Leszek pracuje sobie na muzealnym parkingu.

Louisiana Museum  of Modern Art to miejsce niezwykłe. Powstało z prywatnej kolekcji jednego gościa, a swoją nazwę zawdzięcza imieniu jego dwóch żon. Ciekawe… Zanim powstał budynek, jego twórcy spędzili rok chodząc po okolicy, aby dokładnie poznać ukształtowanie terenu, układ zieleni i wędrówkę światła. Stworzyli miejsce, które składa hołd drzewom, krzewom, wzniesieniom, widokowi morza. Wnętrza, otoczenie i dzieła sztuki stanowią integralną całość, dopełniają się, jakby jedne bez drugich nie były pełne. Ogród rzeźb jest powrotem do dzieciństwa, zabawą w odkrywanie nowych zakamarków, dziwnych kształtów, miejsc i „skryd”. Spędzam tam dzikie cztery godziny, nie dowierzam zegarkowi.

Ciężko zrobić zdjęcie bryle budynku. Jest tak perfekcyjnie ukryty w zieleni. Nie ma go, a będąc we wnętrzu nie masz wrażenia opuszczenia ogrodu.

 

 

Wnętrza kryją pięknie wyeksponowane obrazy i rzeźby, często nawiązujące do otaczającej przyrody.

 

 

Z wnętrza ogląda się rzeźby umieszczone w ogrodzie.

 

 

Ogród – spędziłam tu chyba więcej czasu niż w środku bawiąc się jak dziecko.

 

 

Obejrzałam solidną wystawę czasową prezentującą przekrojowo twórczość Mariny Abramović. Mocne to prace. Marina maltretuje swoje ciało, tnie się, ciągnie za włosy, zderza ze ścianą, jest naga, płacze, pada w konwulsjach.

Nie wiem. Człowiek jest bezbronny wobec jej sztuki. Czy tak ma być?

 

Proszę, wejdź do środka

 

Znajduję salę prezentującą zdjęcia artystów i ich dzieł, bawię się w zgadywanie kto to 🙂

 

 

To był dobry czas. Ruszamy w dalszą drogę. Przed Kopenhagą czeka nas jeszcze jedno Muzeum Sztuki Współczesnej – ARKEN położone na zachód od Kopenhagi na sztucznie utworzonej wyspie. Chce zobaczyć budynek i przestrzeń zaprojektowaną przez 24-latka. Chłopak wziął udział w konkursie i go wygrał, tak po prostu. Można? Można. Tu zatrzymujemy się na kempingu, żeby odpocząć i wypuścić koty. Kemping ma świetną lokalizację, mam 500 metrów do ARKEN.

 

 

Jest słoneczny dzień, docieram, gdy właśnie otwierają. Dłuższy czas jestem sama. Uczucie to osobliwe. Wszystko tylko dla mnie. Ciche piękno. Rozpoczynam od obejrzenia budynku, który w odróżnieniu od Louisiany stoi na pustej patelni oblanej wodą. Wokół budynku odbywa się wystawa plenerowa mówiąca o przenikaniu się współczesnego, wysokorozwiniętego świata ze światem zwierząt i roślin.

 

 

Wchodzę do środka. Gmach ma połamane wnętrza, skosy, nieregularność trójkątów. Sale są olbrzymie i wysokie. Robi wrażenie!

 

 

Skojarzenie jest dla mnie jednoznaczne – św. Bartłomiej męczennik z mediolańskiej katedry. Różnica jest taka, że Bartłomieja obdarto, a ten na górze zdaje się sam to uczynił…

 

 

Tak, to są muchy, przyklejone, aby stworzyć potworną strukturę obrazu. Obraz to prostokąt na białym tle.

 

 

Tak, to jest prawdziwe ciało krowy zanurzone w niebieskiej formalinie jak w basenie.

 

 

Wystawa hiperrealistycznych rzeźb wbiła mnie w podłogę.

Ta głowa nabiera właściwego wyglądu, gdy patrzy się na nią tylko z jednego punktu.

 

 

A to rozciągnięta na ścianie twarz kobiety, patrząc z profilu wygląda normalnie.

 

To obraz ze złomu

To są światła Vegas na długim czasie naświetlania. Zdjęcie wykonano z samolotu. Znam ten widok. Jest unikalny. Światła tworzą praktycznie idealną szachownicę.

 

Wychodzę na dwór i przez chwilę łapię kontakt ze światłem i przestrzenią.

 

Nie chcąc stracić ani minuty z pięknego dnia jadę pociągiem na wycieczkę do Kopenhagi. Przejazd nie jest tani, ale wnętrze nowoczesnego pociągu jest tego warte. Od jutra będziemy już mieszkać na kempingu w Kopenhadze, ale ja już nie mogę usiedzieć na tyłku, ciekawość tego miasta wygrywa.

 

Tutaj kończymy wpis. Kopenhaga wymaga odrębnego 😉

 

Podsumowując przejazd przez Danię, przede wszystkim żałuję tak szybkiego tempa. Musimy jednak przyspieszyć podróż opóźnioną przez pobyt w Holandii, jeśli chcemy dojechać do Nordkapp przed jesienią, która tam zaczyna się wcześnie. Po 15 sierpnia pogoda może już się załamywać.

Dania ma ogromną ofertę turystyczną, mnóstwo atrakcyjnych miejsc, piękne wybrzeże, wyspy, lasy, ale i muzea, zabytki, mosty. Można popłynąć promem dalej do Norwegii. Najlepiej podróżować kamperem, bo wówczas nocujemy praktycznie bezkosztowo, a miejsca do zatrzymania są co krok. Kiedyś tu wrócimy zgłębić Danię.