Lofoty – dzień 2 słoneczny

8 sierpnia 2017

 

Jemy śniadanie patrząc na naszą rajską plażę za kołem podbiegunowym. Obok nas zaparkowali włoscy podróżnicy na espresso. Survival, survivalem, ale kawka się należy. Pan strasznie gada. Wychodzę, żeby zobaczyć o co mu chodzi. A on gada do psa…

 

 

Kocham Włochów! Dziękuję, pozdrawiam.

 

Na naszą kawę przenosimy się na parking wyższej klasy użytkowej. Nasz nie oferuje WC, ale jak wiadomo, priorytetem jest widok, więc wszystko w porządku, nikt się nie gniewa. Znajdujemy szybko odpowiednie miejsce, bo na Lofotach wszędzie jest odpowiednie miejsce. Przysięgam!

To kolejny temat na podróż: picie kawy w najbardziej spektakularnych miejscach.

 

 

Jesteśmy już przy końcu przejazdu przez Lofoty. To malutki archipelag. Teraz żałujemy, że nie przejechaliśmygo w tę i z powrotem, bo zapewne byłyby to dwa różne miejsca, równie zachwycające. Next time tak zrobimy 😉

Ale cieszmy się póki są.

 

 

 

Zatrzymujemy w największej miejscowości Lofotów – Svolvaer, aby nabić butlę, robimy też zakupy i serwis kampera. Trochę czasu nam to zajmuje, ale chcemy jeszcze pokręcić się po wyspach zanim zawitamy w Narwiku, szczególnie, że pogoda do tego zachęca. Wybieramy cypel Elgsnes na wyspie Hinnoya, gdzie znajduje się koniec drogi, fort i super widok. Droga na cypel to wyzwanie. Stroma, kręta i dziurawa jak ser szwajcarski. Na dodatek wjeżdżamy w jakiś dziwny teren. Karłowate drzewa, żadnej cywilizacji oprócz znaków drogowych z wgłębieniami jak po śrucie. To chyba jakiś poligon dla myśliwych. Jedziemy już bardzo długo i myślimy o zostaniu tu na nocleg, jednak droga na cypel okazuje się zamknięta w godz. 18:00 – 22:00. A to ciekawostka!

Trzeba stąd uciekać, bo jeszcze z naszego kampera będzie sito.

Oni tu lubią sobie postrzelać. Dowiedzieliśmy się tego jak rozszyfrowaliśmy bardzo często pojawiający się drogowskaz – skytebane. Myśleliśmy na początku, że to może znaczy wjazd prywatny albo ślepa ulica. Ale po pewnym czasie sprawdziliśmy w końcu. Translator google przetłumaczył to na polski jako „strzelnica” 🙂 Struchleliśmy. Oni tu chyba tylko strzelają.

Pamiętając o skytebane zawróciliśmy poszukać fajnego miejsca do postoju, chcieliśmy pobyć jeszcze w tej pięknej okolicy. Nie pożałowaliśmy, bo znaleźliśmy parking przy samej plaży, z widokiem na otwarte morze i szum fal. Coś za coś. Było pioruńsko zimno – 7 stopni. Ale od jakiegoś czasu ciepłota ciała nam się zmieniła i już tak nam to nie przeszkadzało. A pachniało morzem obłędnie. Na dodatek sąsiedzi TIR-owcy poczęstowali nas jedzeniem oraz spotkaliśmy przesympatyczną parę Polaków, z którą wymieniliśmy swoje doświadczenia i wrażenia z podróży.

 

 

A na koniec nadleciał wieeelki orzeł 😉

 

To były Lofoty. Jutro bitwa o Narwik!