Cangas de Onis i Covadonga

25 – 26 listopada 2017

 

Odjeżdżamy od wybrzeża 30 km wgłąb Asturii w kierunku Parku Narodowego Picos de Europa. Nasze zainteresowanie wzbudziło miejsce pierwszej, zwycięskiej bitwy stoczonej przez chrześcijan z Maurami, która miała miejsce w 724 roku i dała początek rekonkwiście.

Wydarzenie to spowodowało również, że próżno szukać arabskich wpływów na północnych rubieżach Hiszpanii znajdujących się nad Zatoką Biskajską (lub Morzem Kantabryjskim – nazwa zmienia się w zależności od regionu, w którym jesteśmy). A odpowiedzialny za to wszystko jest król Asturii Pelagiusz (Pelayo), postać dla Hiszpanów z północy kultowa i symboliczna. Pod jego dowództwem skromny oddział rycerzy odparł 20 000 Maurów kryjąc się w trudno dostępnej skalnej grocie. Zwycięstwo to uznano za cud. Miała pomóc Matka Boska. Grota jest więc dziś miejscem świętym, do którego pielgrzymują chrześcijanie.

Bazą wypadową do Covadongi, do której wiedzie wąska serpentyna, jest Cangas de Onis, gdzie niegdyś urzędował Pelagiusz wraz z małżonką. O ważnym, ówczesnym położeniu miasta świadczy rzymski most, znajdujący się na dawnej drodze łączącej południe z północą Półwyspu Iberyjskiego. Dziś to małe miasteczko jest głównie przystankiem dla turystów udających się na wędrówki do Parku Picos de Europa.

Parking dla kamperów jest częścią ogromnego parkingu znajdującego się przy dworcu autobusowym (z którego pojedziemy do Covadongi). Dla kamperów przeznaczono jedynie 4 miejsca. To jakiś żart. Poza sezonem wszystkie miejsca są zajęte, a co mówić w sezonie. Kampery parkują więc na innych miejscach. My też.

Obserwujemy życie parkingu, ponieważ panuje tu niebywały ruch wziąwszy pod uwagę wielkość miasteczka. Przyjeżdżają głównie terenówki. Umawiają się w kilka, przepakowują walizki z bronią, gadają, coś jedzą i odjeżdżają na polowanie w góry. Samochody są oblepione błotem po dach. Jest ich naprawdę dużo, czasami kilkadziesiąt. To chyba popularne zajęcie. Fakt faktem, w lokalnych sklepach z wędlinami (są w Cangas na każdym rogu) króluje dziczyzna.

Pogoda nam nie dopisuje, jest 10 stopni i pada deszcz. W Hiszpanii, zimą, pogoda jest bardzo zróżnicowana. Wystarczy odjechać 10 km od wybrzeża, aby aura zmieniła się diametralnie. Planując więc wycieczkę w tzw. interior trzeba brać pod uwagę prognozy, żeby nie utknąć, dajmy na to, w śnieżycy. Dotyczy to całego wybrzeża, również słonecznego południa.

Wiedzieliśmy, że będzie deszczowo i zimno. Dla nas ważne jednak, aby nie było przymrozków, bo nie mamy zimówek i mamy koty, którym musi być ciepło, gdy nas nie ma. Deszcz nam nie straszny, a 10 stopni to żadna tragedia.

Spacerujemy więc twardo po Cangas de Onis. Poza rzymskim mostem i kupowaniem pamiątek oraz lokalnych produktów spożywczych nie ma tu zbyt wielu atrakcji.

 

 

Dlatego raczymy się dumą Asturii – jabłecznikiem.

 

Tu kelner nalewa cydr. Im wyżej tym lepiej się napowietrzy. Dyshonorem jest patrzeć na butelkę.

 

Jabolem pachnie na każdym kroku. Wylewanie cydru naokoło to normalka.

 

 

Dajcie jeść.

 

Nazajutrz z samego rana idziemy na dworzec i czekamy na nasz autobus. Spóźnia się 20 minut, ale Hiszpanie cierpliwie czekają, nikt się nie denerwuje. Tu się troszkę różnimy 😉

Jest 2 stopnie, ale słońce szybko ogrzewa nasze zdenerwowane twarze. Niebo jest dziś wyjątkowo fotogeniczne. Poza tym po dojechaniu na górę, do Covadongi, szybko zapominamy o spóźnialstwie i zimnie. Znajdujemy się w pięknym miejscu wśród gór i przepaści.

Oprócz świętej groty i wodospadu, który spod niej wypływa tworząc u stóp skały jezioro, sanktuarium obejmuje także nowy, neoromański kościół z początku XX wieku oraz hotel, w którym można coś zjeść i wypić kawę. Przed kościołem stoi pomnik naszego bohaterskiego Pelayo, który prezentuje się bardzo majestatycznie na tle gór.

 

 

Wracamy na dół, karmimy koty i siebie i jeszcze tego samego dnia jesteśmy z powrotem na Costa Verde. Kto rano wstaje, temu autobus! I ten ma długi dzień.

Zatrzymujemy się na chwilę w uroczym, rybackim miasteczku Ribadesella. Ludzie przyjeżdżają tu obejrzeć malowidła naskalne w jaskini takiej jak Altamira. Otwarta jest niestety tylko w sezonie. Może to i dobrze, ile można prehistoryczne bazgroły oglądać. Nie lepiej napić się piwka i zjeść churros, posłuchać szumu oceanu, popatrzeć na słonce? 😉

 

 

Czyż nie piękne to Ribadesella?

Czas się zbierać, aby jeszcze za dnia dojechać na camping do Gijon.

 

Hasta luego!

 

 

 

 

 

 

 

 

2 myśli na temat “Cangas de Onis i Covadonga”

Możliwość komentowania jest wyłączona.