A Coruña

29 listopada – 1 grudnia 2017

 

Kilka dni w wielkim porcie Galicii. Chłonęliśmy piękno i smaki tego miasta mimo zimna i deszczu. Jest moc, jest potęga. A Coruña.

Z Ribadesella jedziemy autostradą A-8 na południowy zachód. Z żalem jedziemy. Kiepska pogoda nie pozwoliła nam na podróż dalej wzdłuż wybrzeża Galicii i zobaczenia najbardziej odległych, zielonych, urwistych brzegów hiszpańskiego wybrzeża, gdzie osady rybackie nie zamieniają się w kurorty ani na chwilę przez cały rok. Ale nawet z autostrady widać, że Galicia to zielone płuca Hiszpanii. Nasze płuca są natomiast wystawione na trudną próbę. Trwa wypalanie traw. Cała Galicia spowita jest dymem. Jedziemy przez gęsty las i dym, otacza nas zieleń. Zanim dojedziemy do A Coruñy odbijamy na zachód do O Ferrol, miasta, które rodzi dyktatorów. Urodził się tu generał Francisco Franco, stąd pochodził również ojciec Fidela Castro. Hiszpanie twierdzą, że Galicia to kraina zręcznych polityków. Hmmm. Przez O Farrol tylko przejeżdżamy mijając ogromny port marynarki wojennej i dużą, mieniącą się bielą jachtów marinę. Swoją lokalizację port zawdzięcza bardzo głębokiej zatoce mogącej przyjąć okręty.

Warto wspomnieć, że wybrzeże Galicii podzielone jest na Rias Altas i Rias Baixas. Rias to szerokie i postrzępione ujścia rzek zwane estuariami, w zakamarkach których usadowiły się miasta i osady rybackie. Wybrzeże jest niezwykle malownicze. A Coruña i O Ferrol to południowe krańce Rias Altas, poniżej zaczynają się Rias Baixas.

Otarłszy się o potęgę dyktatora kierujemy się wokół Ria Ferrol i Ria Betanzos do naszego celu. Plac kamperowy w A Coruña mile nas zaskakuje. Jest częścią mariny z widokiem na jachty, podłączeniem do prądu, ogrzewanymi (!) łazienkami i tawerną tuż obok. Do tego na starówkę idzie się 10 min. Cud miód! Zostaniemy tu 3 dni. Odpoczniemy po kilku dniach intensywnego jechania, będziemy spacerować i jeść owoce morza.

 

Dlaczego pokochaliśmy A Coruñę?

  1. Trochę przypominała nam energię San Sebastian: ulice zawsze pełne ludzi, wspaniała kuchnia.

 

Muszle – brzytwy
Muszla św. Jakuba

 

2. Port. Jest widowiskowy ze względu na swoje rozmiary i olbrzymie transatlantyki goszczące na nabrzeżu. Mieliśmy okazję oglądać manewry jednego z nich – Queen Elisabeth wypływał w rejs żegnany przez grupkę ludzi. To bardzo romantyczne 😉

 

 

3. Architektura. A konkretnie przeszklone wykusze kamienic mieniące się światłem i niebieskim niebem lub ciemnymi chmurami. Zawsze piękne i spektakularne. Takie patia występują w całej Galicii jak również w Portugalii, ale w A Coruñi osiągają swój szczyt. Oprócz tego kościoły, place, brukowane, wąskie ulice starówki. A wśród nich ukryte małe, przytulne knajpki. Najbardziej lubimy ją o zachodzie słońca i wieczorem, gdy dymne oświetlenie podkreśla jej urodę.

 

 

 

4. Wybrzeże. Wystarczy odejść kawałek od portu, aby doświadczyć żywiołu i piękna oceanu. Wybrzeże jest skaliste, fale z szumem, a czasem z hukiem rozbijają się o brzeg. Dźwięki te uważam za terapeutyczne. Natura pomaga.

 

 

Co poza tym?

Wesołe sąsiedztwo. Codziennie mogliśmy oglądać jak dzieciaki ćwiczą układy na lodzie.

 

 

Ciapy – zawsze niezawodne 😉

 

 

Tu po raz pierwszy spróbowaliśmy świątecznych cukierków Polvorones. Za 3 tygodnie Boże Narodzenie. Były wszędzie: w supermarketach, na ulicznych straganach, w cukierniach. Na takich cukierkach trzeba się wychować. Dziwny smak. Mączno – chałwowy. Robi się je z mąki migdałowej. Arabski ślad, bez wątpienia. Nie lubię chałwy. Nie lubię tych cukierków. Wybaczcie, Hiszpanie.

 

 

Odnaleźliśmy też akcent norweski – trawa na dachu. Duża była nasza radość. Dużo miłości do Norwegii jest w nas.

 

 

Ważnym zabytkiem A Coruñy jest Torre de Hercules, najstarsza na świecie będąca w użyciu latarnia morska z czasów rzymskich. Pochodzi z II wieku, a w XVII była odrestaurowana. Jednak ta z II wieku powstała na fundamentach starszej latarni zbudowanej przez Fenicjan. Co więcej, jest to druga co do wielkości latarnia morska w Hiszpanii. Stoi dumnie na skalistym cyplu porośniętym trawą. Wokół niej powstała galeria ciekawych rzeźb współczesnych. Miejsce warte spaceru i kontemplacji.

 

 

 

A Coruña nie była dla nas łaskawa, jeśli chodzi o pogodę. Przechodził zimny front przynoszący deszcze i porywisty wiatr. W dzień wyjazdu oczywiście wyszło słońce. Otaczający nas świat spowiła para unosząca się z wilgotnej ziemi wymieszana z dymem. Klimat księżycowy. Wyruszyliśmy z samego rana, aby w niedalekim Betanzos zjeść śniadanie w postaci naszych ulubionych churros z gorącą czekoladą. W końcu to sobota. Jak weekend, to tylko churros na śniadanie – tak robią Hiszpanie, a my im wierzymy.

 

A w Betanzos niespodzianka…

 

 

2 myśli na temat “A Coruña”

  1. Jak Ty tak możesz kończyć te wpisy??? Ile teraz trzeba będzie żyć z tą niespodzianką, zanim pojawi się następny wpis???

Możliwość komentowania jest wyłączona.