Przystanek Ourense

4 grudnia 2017

 

Z Santiago wyruszamy wgłąb Galicii. Naszym celem jest Ourense 100 km na południowy-wschód, kolejne, stare miasto na szlaku, w którym przetrwał rzymski most. Chcę nim przejść.

Droga wije się między górami i zielonymi połaciami łąk i lasów. Dym oczywiście też jest. Nie odpuszcza. Miasto z daleka nie wygląda ciekawie. Widać przemysł, brzydkie przedmieścia. Dojeżdżamy na parking przeznaczony dla kamperów, który znajduje się nad rzeką (Miño – szeroka, kręta rzeka, która przy ujściu do oceanu stanowi granicę z Portugalią). Parking równie nieciekawy. Szutrowy, nierówny plac w krzakach bez żadnych udogodnień dla kamperów. Zaskakuje nas ilość zaparkowanych kamperów oraz ludzie wygrzewający się na słońcu. Zastanawiamy się czemu zatrzymali się w takiej ilości akurat tu?? I czemu są tacy rozleniwieni?? Tłumaczę sobie, że może to Ourense jest mega ciekawe. Cieszy mnie to, więc zbieram się czym prędzej zostawiając męża w towarzystwie suszących się na słońcu emerytów.

Po przejściu 500 metrów mam odpowiedź dlaczego ten brzydki parking jest pełny. Idę sobie uroczą ścieżką wzdłuż rzeki w kierunku mojego rzymskiego mostu. Nagle dostrzegam grupkę ludzi zgromadzonych nad jakimś parującym bajorem. Są w kostiumach. Ha! Gorące źródła termalne. Siedzą sobie w całkowicie naturalnym zbiorniku, na kamieniach i grzeją się w gorącej wodzie i słońcu. Ale ekstra!

 

Teraz nasz pobyt w Ourense nabiera nowego sensu. Szybko na ten rzymski most, szybko zobaczyć starówkę i wracać, wracać! Ale się wygrzejemy, ale się zrelaksujemy! Podróż męczy, czasem stresuje, czasem jest zimno, a ostatnio nawet bardzo, no i nigdy nie ma wanny. To jest dar niebios!

A więc przyspieszam. Mimo nieznośnego zniecierpliwienia jakie mną owładnęło oraz wstępnej brzydoty Ourense, miasto jednak ujmuje mnie swoim urokiem.

Wypatruję rzymskiego mostu, ale na początek widzę coś równie ciekawego. Współczesny, piękny most. Zachwycam się długo, robię tysiąc zdjęć. Wygląda jak Calatrava jakiś.

 

 

Idę dalej i widzę już sędziwego sąsiada. Okazuje się, że jest przeznaczony tylko dla pieszych. Miło. Z mostu roztaczają się piękne widoki. Ta chatka to typowy, galicijski element pejzażu. Są to stare spichlerze. Widzieliśmy takie nie tylko w Galicii, ale również w Asturii, Kantabrii i Kraju Basków, a nawet we Francji i Portugalii. W Galicii jest jednak wyjątkowo dużo. Podobne widzieliśmy również w Inari na dalekiej północy, w Muzeum Saamów. To są po prostu sprawdzone rozwiązania, zdające egzamin wszędzie na kuli ziemskiej, aby chronić zapasy przed szkodnikami i ulewnymi deszczami.

 

 

Most wiedzie w kierunku starówki, która zaskakuje swoją urodą. Stara, średniowieczna zabudowa, piękne kościoły. Ourense ma bogatą historię. W znaczeniu dosłownym – nazwa pochodzi od złota, które Rzymianie wydobywali w pobliskim górach.

Kręcę się po starym mieście myśląc o gorącym źródle 😉

 

 

Uwielbiam te stare, kamienne krzyże. W średniowieczu oznaczały skrzyżowanie dróg. Wspaniale, że wiele z nich przetrwało.  W miastach Galicii wyjątkowo dużo.

Starówka nie jest zbyt duża, ale wyjątkowo ładna. Wracam do Leszka, stroimy się w „opalacze” i wędrujemy do wód. Stanowimy młodą awangardę w kąpielisku. Oprócz nas młode kości przyszedł wygrzać jeszcze jeden pan i koniec. Poza naszą trójką średnia wieku 80. W ogóle nas to nie martwi, wręcz przeciwnie 🙂

 

 

Gdy słońce przestaje dawać radę grzać zimnego powietrza, wychodzimy z wanny, pakujemy manatki i uciekamy na cieplejsze wybrzeże. Zatrzymujemy się w zatoce Vigo – bardzo głębokiej, słynącej w bogactwa owoców morza. Kemping, na którym nocujemy to najokropniejszy kemping świata (. Nie ma jednak z czego wybierać, jest jedynym czynnym w okolicy. Łazienki są bez okien, mają ze sto lat. Jest brzydko i zimno. Poranek wynagradza nam jednak te drobne niedogodności 🙂

 

 

Jedziemy na północ wzdłuż wybrzeża Rias Baixas zapuścić się trochę w ciszę. Te tereny są dość bezludne, miasteczka małe, linia brzegowa jest poszarpana. Jest tu pięknie.

Do zobaczenia w Pontevedrze,

K