Znów na końcu Europy – Cabo de Roca i Sintra

13 grudnia 2017

 

Z Obidos posuwamy się na południe trzymając się wybrzeża. Pogoda nam nie sprzyja. Mgły, deszcz, chłodno. Czasami wyjdzie słońce i wtedy przypominamy sobie, że jesteśmy na południu. O wjeżdżaniu wgłąb lądu nie ma mowy. Wystarczy odjechać 20 km od linii brzegowej, aby odczuć różnicę temperatur. Jest zima, to musi być zimno 😉

Dziś ważny dzień. Rocznicę wprowadzenia w Polsce stanu wojennego będziemy rozpamiętywać w najdalszych, zachodnich rubieżach Europy, które się wtedy dla nas zamknęły na dobre. Mityczny „zachód”. Dziś go dogoniliśmy, a mamy szansę wyprzedzić. Czy uwierzymy w to?

Dokładnie 4 miesiące temu – 13 sierpnia – dotarliśmy na Nordkapp. Haha! Nie planowaliśmy tego, samo wyszło. Taki jubileuszowy dzień nam się zrobił.

Cabo de Roca – najbardziej na zachód wysunięty punkt kontynentu Europejskiego. Nie jest tak spektakularny jak ten północny, ale jest całkiem całkiem. Również znajduje się na klifie omiatanym przez wiatry z ładnymi widokami na ocean, który z łoskotem rozbija się o skały. Szaleje i kipi. Stajemy tu i się radujemy. Na Nordkapp pogoda była podobna, tylko dzień nie chciał się skończyć, a ocean był gładki jak lód 🙂

Na Cabo de Roca nie ma tak rozbuchanej infrastruktury jak na Nordkapp. Niezbyt duży parking, przystanek autobusowy, punkt informacyjny, toalety. Na przylądek wiedzie kręta, wąska droga. Fajnie się nią jedzie, dużo widoków.

 

 

Cabo de Roca i Nordkapp. Jest różnica w temperamencie wody:

 

Nadciągają cumulusy, trzeba uciekać z klifu. Jedziemy nieopodal do Parque Natural de Sintra-Cascais. Nie jest to zwyczajny park krajobrazowy. Jest to park magiczny. Znajdują się w nim zamki, dużo zamków. Góry Sintry, łatwo i szybko dostępne z Lizbony stały się w XIX wieku ulubionym miejscem letniego wypoczynku możnych i rodziny królewskiej. Pobudowali sobie oni w tych górach zamki, im wyżej tym lepiej, a wokół zamków niezwykłe, magiczne ogrody. Swoją magię zawdzięczają bujnej tu roślinności, bardziej przypominającej lasy tropikalne niż rośliny śródziemnomorskie. Jednak historia Sintry nie zaczyna się w XIX wieku. To miejsce z „przedługą” historią oferujące zabytkowe budowle od czasów Maurów, przez średniowiecze do współczesności, a nawet prehistoryczne jaskinie.

Ciężko niestety poruszać się po tych lasach kamperem. Wąskie, kręte drogi, mało parkingów. A w deszczu i mgle to już kaplica. Grudzień nie jest najlepszym miesiącem na przyjazd tu. Ale my jedziemy, jak zwykle 😉

Jedynym miejscem, gdzie możemy zaparkować jest Sintra – centralne miasteczko, stanowiące punkt wypadowy w góry. Z Sintry odjeżdżają busy do okolicznych zamków. W samej Sintrze znajduje się Pałac Królewski, który wcześniej był Zamkiem Maurów z charakterystycznymi kominami w kształcie kręgli. Sintra i zamki w jej okolicy są wpisane na listę UNESCO. Dlatego w miasteczku roi się od turystów. Jak w Zakopcu. Żeby poczuć prawdziwy klimat tych gór, trzeba uciec gdzieś kawałek od Sintry, na pieszą wędrówkę lub w mniej popularne wioski. My nie mamy wyboru. Staramy się skupić na pięknej okolicy i nie słuchać wychwytywanych z tłumu rozmów rodaków, gdzie jest tani i dobry kurczak 😉

 

 

Wybieramy jeden zamek, a w zasadzie wybiera za nas busik. Wskakujemy do pierwszego, który podjeżdża, bo jest zimno i pada. Ale mamy szczęście, ponieważ Palacio de Pena jest najwspanialszym pałacem Sintry. XIX wieczny kolos stoi na szczycie wzgórza wysoko nad Sintrą i przypomina zamek z bajek Walta Disneya. Ten styl nazywamy XIX-wiecznym Romantyzmem. Zamek w pełnej okazałości możemy sobie zobaczyć na zdjęciach. Cały szczyt wzgórza tonie w gęstej mgle. Ale za to ogromnemu, leśnemu, dzikiemu niemalże ogrodowi dodaje magii i tajemniczości. Jest ekstra! Coś za coś.

Letni pałac rodziny królewskiej był wykorzystywany przez nią do końca sprawowania przez nią władzy w Portugalii czyli do końca XIX wieku, kiedy to ostatni właściciel sprzedał go państwu.

Cóż, nam pałac pozwolił na takie zdjęcia. Jedno jest pewne, takich w internecie próżno szukać 😉

 

 

 

Brzydkie to czy ładne? Raz takie, raz takie bym powiedziała. Wnętrza nie powalają jakimś specjalnym rozmachem. Jak na polskie warunki, ot, skromny dworek 😉 Podobały mi się.

 

 

Oczywiście, jak w każdym, szanującym się, portugalskim zamku, kaplica to jedno z najciekawszych miejsc pod względem rozmachu w wystroju.

 

 

Płytki, widzę same płytki

 

 

Jednak ogród daje tu największego czadu. Zajmuje całe wzgórze wokół zamku i można spędzić w nim cały dzień gubiąc się w gęstych zaroślach. My ograniczamy się do krótkiego spaceru, bo ciągle pada zajadliwy kapuśniaczek doprowadzający nas do szału i powodujący, ze brukowane alejki są pieruńsko śliskie. Wraz z biletem do zamku otrzymuje się mapkę ogrodu. Przydaje się.

 

 

Odjeżdżamy z Sintry w poczuciu niedosytu. Pogoda nie jest naszym portugalskim przyjacielem. Na osłodę nabywam robione na drutach przez babuleńkę szalik i czapkę. Będą moimi ulubionymi. Czapkę zgubię w Walencji, będzie mi ogromnie przykro, ale szalik będzie przypominał o Sintrze jeszcze długo, bo zima na południu to jednak ciągle zima.

 

Do Lizbony mamy już rzut kamieniem. Za niecałą godzinę meldujemy się na lizbońskim kempingu. Zostaniemy tu na dłużej, zrobimy pranie, kupimy kwiaty i będziemy jeść pasteis de nata 😉

 

 

K