Kocia Lizbona

13 – 19 grudnia 2017

 

Lizbona – miasto radości. Lizbona – miasto wspaniałej architektury, sztuki i kuchni. Lizbona jest tylko jedna. Bardzo chciałam już w niej być, bardzo czekałam. Odwdzięczyła się po stokroć.

 

Od Lizbony zaczyna się południe Portugalii. Przynajmniej w naszej podróży. Słońce towarzyszy nam przez 6 dni. Wieczory oczywiście chłodne, bo jest zima. Ale mam super czapkę i szalik z Sintry, nie boję się 😉

Kemping w Lizbonie znajduje się daleko od centrum. Trzeba jechać autobusem, który dowozi albo do Belem (i stąd znów autobus lub tramwaj) albo do Alges (stąd do centrum jedzie pociąg). A więc wizyta w mieście to dla nas wyprawa, biorąc pod uwagę, iż autobusy żyją tu swoim, znanym tylko sobie, życiem. Jeżdżą czasem co 15 minut, a czasem sterczymy na przystanku pół godziny. Jest to utrapienie i element wkurzający turystę jak nic innego. Ale wiedząc jak jest, mamy już trochę więcej cierpliwości. Raz zamówiliśmy Ubera i też jechał do nas z Moskwy chyba. Na pociechę okazał się Włochem, który ma żonę Niemkę i nienawidzi niemieckiego żarcia za to kocha polskie. Nawet wymienił kilka ulubionych potraw wśród których były poprawnie wymówione „kluski śląskie” 🙂

W Lizbonie kamper przeszedł generalne porządki. Miała przyjechać do nas Ewa, której życie pokrzyżowało plany i ostatecznie nie dojechała, ale porządków nie żałujemy, bo okazało się, że w bagażniku mamy basen. Wszystko wylądowało przed kamperem i mieliśmy wielkie suszenie. Nawet trochę już podgniły drewniane profile. Ech, przygody. Ciągle coś nowego.

Kiedy uporaliśmy się w końcu z praniem i sprzątaniem, Lizbona była cała dla nas.

Czy można napisać o Lizbonie coś nowego, coś innego? Stolice Europy ciężko klasyfikować, piękniejsza, brzydsza. Lizbona jest jedyna w swoim rodzaju i po prostu trzeba ją odkryć dla siebie. Na pewno nie zabija cenami jak Paryż i nie ma tu aż takich tłumów jak w Rzymie, a przynajmniej w grudniu. Choć sezon trwa tu cały rok. Co ciekawe, Lizbona będąca bardzo starym miastem, bo zostawili tu swoje ślady jeszcze Fenicjanie, po których dopiero przyszli Rzymianie, nie szczyci się spektakularnymi zabytkami, a najważniejsze punkty przy odrobinie wysiłku można „oblecieć” w jeden dzień. Tylko nie o to w Lizbonie chodzi zupełnie. Tu się nie zalicza, tu się jest, powoli, bez pośpiechu chłonie niepowtarzalną atmosferę miasta. Tu się popija chłodne wino, je pyszne jedzenie, spaceruje, ogląda piękne, stare kamienice i po prostu cieszy życiem.

Przyjeżdżając tu po raz pierwszy należy zacząć od przestudiowania topografii miasta, dowiedzieć się gdzie co jest i zaplanować każdy dzień w innej dzielnicy. Przemieszczanie się między nimi nie jest w Lizbonie takie szybkie. Metro nie dojeżdża wszędzie, tramwaje też i jadą powoli, a autobusy, powtarzam się, nigdy nie wiadomo kiedy będą i stoją w korkach. Chodzenie z buta może być męczące, Lizbona leży na wzgórzach. Wspinać się trzeba. Tym wzgórzom zawdzięcza jednak swój niebywały urok, roztaczają się z nich piękne widoki na szerokie ujście rzeki Tag do oceanu.

Nasz prywatny ranking miejsc w Lizbonie wygląda następująco.

1. Alfama.

Najstarsza dzielnica Lizbony zawdzięczająca swoją nazwę arabskiej przeszłości (Al-hamma), w której trzeba się zgubić, poszukać małego baru i zostać na wino. Byliśmy tu dwukrotnie i za każdym razem gubiliśmy się w plątaninie schodów, bo w wąskich przejściach między wysokimi kamienicami i powiewającym nad głową praniem GPS mówił NIE. W Alfamie słychać też fado, znane nam już z Coimbry, z tym, że tu śpiewają kobiety. Nie udało nam się załapać na żaden koncert, ponieważ większość miejsc wymaga konsumpcji restauracyjnej. Ceny są dość wygórowane. Trochę nas to zniechęcało. Mieliśmy szczęście trafić na fado w innej części miasta, dlatego nie było już takiego ciśnienia. Dzielnica od zamierzchłych czasów uchodzi za biedną, dzielnicę rybaków i robotników. Kto się bogacił wynosił się stąd w inne części miasta. Aż pewnego razu, w XVIII wieku, przyszło trzęsienie ziemi i zburzyło nowe domy, a stara Alfama, przyklejona do wzgórza, pozostała prawie nietknięta. Cieszmy się nią.

 

 

Od strony centrum do Alfamy wkracza się obok katedry. Nie sposób więc nie zajrzeć do środka, aby napotkać ślady bogatej historii, piękne, średniowieczne rzeźby, nagrobki i krużganki, a wisienką na torcie są ruiny rzymskiego miasta znajdujące się na dziedzińcu.

 

Wiecznie czytają…

 

Czytają nawet po śmierci…

 

 

Czas dać ponieść się klimatowi Alfamy.

 

 

2. Belem

Dzielnica położona na zachód od centrum jest idealna na spędzenie słonecznego, weekendowego dnia, a jeśli zacznie padać, będzie gdzie uciec i się nie nudzić. Architektura i sztuka najwyższej próby, kultowe Pasteis de Belem i długa nabrzeżna promenada. To miejsce ważne w historii Portugalii. Stąd wypływał Vasco da Gama do Indii w 1497 oraz Alvares Cabral do Brazylii w 1499. Jakie są skutki podbojów kolonialnych, wiadomo. Mimo to, w czasach Estado Nuovo, czyli rządów znanego nam obywatela Coimbry, Antonio de Oliveira Salazara, który był za utrzymaniem kolonii, zbudowano romantyczny Pomnik Odkryć (Padrao dos Descobrimentos). Ładny jest, fotogeniczny, jednak obywatele krajów będących ofiarami kolonializmu mają prawo go nie lubić. Aktualnie trwa kampania mająca na celu zmianę interpretacji znaczenia dzieła na symbolizujące tragiczne skutki podbojów i upamiętniające ich ofiary.

 

 

Skoro stoimy już przy monumencie wystarczy odwrócić się o 180 stopni, aby ujrzeć dzieło niezwykłe – Klasztor Hieronimitów – jaśniejący bielą i milionem detali budynek wpisany na listę UNESCO. Obok znanego nam już klasztoru w Batalha jest najlepszym przykładem portugalskiego Późnego Gotyku zwanego Manuelińskim, w którym architekci tego kraju, jak widać, byli mistrzami. Wszystko przez króla Manuela I, który nie szczędził funduszy na piękne klasztory i sam wyznaczał jakiemu zakonowi zostanie przeznaczony.

 

 

Skoro jesteśmy przy klasztorze to warto udać się tuż obok, aby spróbować ciastka, które w nim powstało. Pasteis de Belem, a w całej Portugalii zwane Pasteis de Nata, produkowane są w cukierni o nazwie Pasteis de Belem nieprzerwanie od 1837. Przepis opracowali Hieronimici. Mieli panowie podniebienie  do ciastek. Jest to babeczka z ciasta francuskiego wypełniona niebiańsko gładkim kremem budyniowo-jajecznym. Podawana jest lekko ciepła, co zwiększa doznania euforyczne. Smak kogla-mogla jest wyczuwalny. W innych cukierniach na próżno go szukałam. Najlepiej smakowały nam te oryginalne, w Belem. Ale różne są gusta i każdy ma swoje miejsce pałaszowania tego pysznego deseru przy filiżance kawy.

Uwaga. Przed cukiernią zawsze stoi długa kolejka, ale należy ją zignorować i iść ciągle wgłąb lokalu dopóki można. Na zewnątrz niepozorna, w środku cukiernia jest ogromna, składa się z kilku sal. Kto stanie w kolejce na zewnątrz kupi jedynie produkty na wynos i ominie go nie lada gratka popatrzenia jak powstają babeczki 🙂

 

 

Nasyceni boskim smakiem idziemy na dalszy podbój Belem, bo to dopiero początek atrakcji.

Teraz udajemy się w kierunku zachodnim wzdłuż jasnego, betonowego nabrzeża. Boskie jest. Tu czeka nas kolejny symbol Lizbony – Torre de Belem. Uznawana jest za najpiękniejszą na świecie latarnię morską. Nie dziwne, powstała podobno, aby chronić Klasztor Hieronimitów i reprezentuje podobny styl. A więc jest stara i piękna i to wystarczające powody, aby była oblegana przez turystów jak wzgórze Monte Cassino.

Dlatego ograniczamy się do pamiątkowych fotek jej boskiego ciała.

 

 

Znów odwracamy się o 180 stopni i idziemy w kierunku niepozornego budynku, w którym mieści się m.in. restauracja. Ale uważne oko dostrzeże piękno modernizmu i idealne kształty.

 

 

Spacerujemy znów kawałek w kierunku zachodnim, gdzie mało kto się zapuszcza, a miejsce to jest idealną ucieczką od zgiełku miasta. Na dodatek to piękna, współczesna architektura i to w szczytnym celu. Siedziba Fundacao Champalimaud warta jest tych kilkuset metrów spaceru.

 

 

Wracamy wzdłuż nabrzeża chłonąc widoki na przeciwległy brzeg, miasto i mosty. Pięknie.

 

Udajemy się teraz do kolejnego niezwykłego osiągnięcia współczesnej architektury. Obsypany pochwałami krytyków i nagrodami budynek MAAT, który wraz z przylegającą do niego zabytkową elektrownią – muzeum stanowią Centrum Sztuki. Za tym wspaniałym projektem stoi Amanda Levete z pracowni AL_A. Muzeum za swój główny cel obrało promowanie głównie sztuk wizualnych, dlatego większość wystaw wykorzystuje wideo i dźwięk. Jeśli kogoś taka sztuka nie kręci, może sobie darować. Muzeum jest duże, trzeba czasu. Można to zaplanować na deszczowy dzień. Weszliśmy z ciekawości i w sumie dwie instalacje były dla nas interesujące. Reszta wymagała dużo więcej czasu niże mogliśmy poświęcić. Za to na pewno każdego zainteresują wnętrza przylegającej do nowoczesnego budynku starej XIX-wiecznej elektrowni parowej, gdzie perfekcyjnie zachowane maszyny można dotknąć, a sprawiają wrażenie jakby zaraz miały ruszyć. W tej części również prezentowana jest sztuka i nie tylko audio-video. Sporo ciekawych prac.

Można zrobić dużo zdjęć budynku. Wiem.

 

 

Ten piękny czerwony most idealnie pasujący do bieli budynku to Ponte 25 de Abril, któremu poświęcona jest jedna z wystaw. Kładzie się na podłodze na poduchach, a nad tobą, na wielkich ekranach wyświetlane są filmy z różnych ujęć mostu z bardzo bliska. Po moście jadą auta, słychać dźwięk kół, dźwięk miasta. Te same dźwięki usłyszeliśmy jadąc tym mostem. Są charakterystyczne, bo most nie jest zwykły. Jedzie się po stalowej, ażurowej nawierzchni, pod spodem jest przepaść i widać ją. Stal wydaje specyficzny dźwięk. Most żyje.

 

 

A teraz elektrownia.

 

 

 

 

I kilka ciekawych prac.

 

 

Czy ta głowa nie jest trochę podobna do tej z dalekiej północy Norwegii, Lofotów?

 

 

Na koniec wizyty w muzeum pamiątkowe zdjęcie

 

 

Tutaj kończy się kocie Belem. Ale to nie oznacza, że to koniec atrakcji w tej dzielni. Znajdźcie swoje Belem.

 

3. Lisboa Oriente

Jak sama nazwa wskazuje, Lizbona Wschód. Miejsce oddalone od centrum. Dojeżdżamy wszystkim, bo to ogromny węzeł komunikacyjny, międzynarodowy. Zjeżdża się tu wszystko i odjeżdża dalej. Przyjechaliśmy tu dla dwóch rzeczy: budynku dworca spod ołówka mistrza Calatravy i dystrykcie Expo 98.

Dla miłośników współczesnej architektury to miejsce będzie rajem, ale i nie-miłośnicy nie będą się nudzić. Mnóstwo knajpek przy nabrzeżu z widokiem na kolejny, piękny, Lizboński most, oceanarium i prawdziwa górska kolejka jadąca nad wodą. Wystarczy chyba na zachętę.

Nas zachwycił szczególnie pozostawiony na pamiątkę po Expo Pawilon Portugalski ze spektakularnym wiszącym dachem dającym dziwne efekty akustyczne. Cuda na kiju po prostu.

Zaczynamy od Calatravy!

 

… i idziemy w kierunku rzeki

 

 

Pawilon Portugalski:

 

 

4. Barrio Alto

Tu trzeba przybyć wieczorem i dać sobie trochę luzu. To dzielnia imprezowa, pełna barów i ludzi. Nie jest tam ĄĘ, więc na początek od razu drinek, a potem już płyniesz. Płyniesz po klimatycznych, kolorowych, staruchnych uliczkach i jak masz fuksa, jak my, trafiasz do mikroskopijnego baru, gdzie tynk sypie się ze ścian, wino jest kwaśne, a wódka ciepła, ale za to dostajesz fado na żywo, w wydaniu autentycznym. Wokalistka, podobna do mojej babci, czyli normalna kobicina, która wygląda jakby dopiero co zupę zakręciła, wydaje z siebie głos potężny i prosto z trzewi. I jesteś szczęśliwa/y. Zakaz fotografowania i filmowania dopełnia wieczór. Dziękuję, pozdrawiam.

 

 

Znajdźcie salon fryzjerski!

 

 

 

Do Bairro Alto można przybyć jedną z kultowych kolejek-tramwajów lub skorzystać z zabytkowej windy Elevador de Santa Justa, która pracuje już 110 lat.

 

 

Santa Justa wywozi na uroczy Plac Carmo, przy którym stoi ładny, gotycki klasztor. I w ogóle to jest ładny plac.

 

 

 

Stąd jest bardzo blisko do Kościoła Sant Roque, gdzie znajduje się rzekomo najdroższa kaplica świata. Swoją wartość zawdzięcza rzadkim marmurom i złotu. Tak naprawdę wszystkie kaplice w tym kościele to jakieś wariactwo.

 

Najdroższa kaplica po prawej

 

 

Z Bairro Alto koniecznie należy wspiąć się jeszcze wyżej, na Mirador Santa Catalina. Trafiłam tam, ze względu na jego nazwę. Trafiłam i zostałam, Leszek dołączył do mnie i tak tkwiliśmy tam razem nie mogąc się ruszyć 😉

 

 

5. Chado

Mozaikowe chodniki, eleganckie azulejos, piękne place, strojne kościoły i restauracje. Dzielnica pobytu dziennego, spacerów, zakupów i bycia wśród ludzi, dużej ich ilości.

Mozaikowe chodniki wyrywają z butów. Są piękne jak dywany.

 

 

 

Co jeszcze?

Jeśli komuś starczy czasu i chce trochę zmienić klimat i zobaczyć jak wyglądają rubieże Lizbony, warto jechać na kolację do dzielnicy dawnych rzeźni, która podtrzymuje tradycje w postaci takiego, mięsnego popasu, że szok. Znów dziękuję Agnieszce Konik za polecenie tego miejsca, bo próżno szukać jakichkolwiek informacji na ten temat w przewodniku i internecie.

Carnide i jej restauracje serwujące mięso na kamieniu. Sama dzielnica jest całkiem ciekawa, a restauracje nie są eleganckie, bo to rzeźnia ma być a nie jakieś kizi mizi.

Znaleźliśmy tam nawet modernistyczne cacka. Miłe zaskoczenie.

 

 

 

To już koniec naszej Lizbony. Odkrywajcie swoją, pijcie wino, jedzcie owoce morza i Pasteis, kupcie sobie coś z korka, znajdźcie fado itd. itd. itd.

 

K