Algarve – trzy piękne dni

22 – 24 grudnia 2017

 

Algarve – turystyczna mekka. Sezon trwa tu cały rok. Słońce i piękne wybrzeże – po to się tu jedzie. Algarve schowane za zakrętem wybrzeża osłonięte jest od silnych, zimnych, oceanicznych wiatrów. Tu się zaczyna lub kończy, zależy jak patrzeć, zimowe siedlisko emerytów z północy.

Wybieramy trzy miejsca: Lagos, Carvoeiro i Tavirę.

1. Lagos

Z dzikiego Sagres jedziemy do Lagos – centrum turystycznego południa Portugalii. Jedziemy niechętnie, bo nie lubimy dzikich tłumów. Chcemy tylko zobaczyć słynne lagoskie plaże. Jednak spotyka nas niespodzianka. W grudniu, przed Świętami panuje tu przyjemny spokój i Lagos z dumą prezentuje nam swoje największe atuty – piękne plaże i ładną starówkę. Dziś boskie Lagos jest szczęśliwe i tętniące życiem. Jego przeszłość nie maluje się jednak w takich jasnych barwach. W czasach kolonizacji było ważnym portem obsługującym transporty wszelkich dóbr z kolonii, w tym również żywego towaru . Przypomina o tym stojący w porcie dawny budynek giełdy niewolników.

Zaczynamy od zajrzenia na plażę uznawaną za najładniejszą w Lagos. Praia Dona Ana.

 

 

Następnie jedziemy do miasta. Parkujemy w centrum, gotujemy co nie co i idziemy na spacer. Nieduże Lagos leży u ujścia rzeki Bensafrim, która w mieście jest uregulowana i bardziej przypomina kanał. Wzdłuż rzeki aż do morza ciągnie się piesza promenada z palmami i ławkami. Starówka jest mała, ale najeżona zabytkowymi kościołami. Wąskie uliczki, place, knajpki, palmy – jest wszystko, czego oczekujemy.

Jest zima, zaraz Boże Narodzenie, więc na rozległym placu przy giełdzie niewolników ustawiono … lodowisko. Haha, jak to możliwe?? Ano tak, że lód i łyżwy są z plastiku 🙂

 

 

Odwracamy się i widzimy dawną giełdę.

 

 

Idziemy promenadą wzdłuż rzeki. Przy ujściu stoi dawny fort, w którym prezentowane są wystawy sztuki i znajduje się urocza kaplica cała wyłożona płytkami.

 

 

 

Wchodzimy wgłąb starego miasta.

 

 

Jeden kościół zasługuje na szczególną uwagę. Z zewnątrz pięknie, klasycznie biały skrywa wnętrze nie z tej ziemi. Przypomina złoty Kościół Św. Franciszka w Porto. Jest mniejszy, ale nie odejmuje mu to urody. Niestety jest zakaz robienia zdjęć. Szkoda, bo oczy nie wierzą w to co widzą. Złoto, intensywne kolory malowideł. Ściany, sufit ozdobione są w 100%. Nie ma skrawka ściany.

 

 

Zwracamy uwagę na ciekawe murale, od których roi się w mieście, oraz współczesne budynki (zawsze białe; love you Portugalio).

 

 

Jest też trochę patyny…

 

 

2. Carvoeiro

Zmieniamy klimat. Z eleganckiego Lagos udajemy się do bardziej hippisowskiej osady pełnej zimujących Anglików. Tu przenocujemy. Malutki kemping wśród drzewek pomarańczy i cytryn prowadzą przemili ludzie z jeszcze bardziej wyluzowanym zarządcą, który mieszka w swoim starym vanie California, chodzi boso, nosi słomiany kapelusz i nie wyjmuje skręta z ust. Wyciągnięty sweter dopełnia wizerunku hipstera. Tak nam się udziela luzacki klimat, że Czarny, wykorzystawszy chwilę nieuwagi zwiewa z kampera tuż przed odjazdem i ani mu się śni wracać. Przechadza się z ogonem w górze i gryzie trawkę. Modyfikujemy w związku z tym trochę plany. Wykorzystuję czas dany przez Czarnego, wskakuję na rower i jadę na lokalny bazarek zrobić świąteczne zakupy. Kupuję pieczywo, pyszne, lokalne sery, czarną kiełbasę (rodzaj kaszanki, ale smak zupełnie inny), pomidory, sałatę i różne rodzaje oliwek. Kupuję to, co inni. Tylko nie znam dużej ilości różnych zielonych liści. U nas takich nie ma.

Mięso to wielki temat dla Portugalczyków. Sklepy z mięsem są wszędzie i to nie takie, że lada i kilka mięsek do wyboru. Tu krojenie mięsa wygląda tak:

 

 

Carvoeiro swój urok zawdzięcza wciśnięciu między wysokie klify. Ma piaszczystą plażę i knajpki serwujące owoce morza. Ma też widać ofertę dla zimujących, bo jest ich sporo. Angielski to język niemalże urzędowy. Menu w knajpkach dostosowane do gustów gości. Nam średnio odpowiada. My szukamy smaków oryginalnych, lokalnych, a tu są zangielszczone. To jednak drobny szczegół. Uroda Carvoeiro rekompensuje tę niedogodność.

 

 

Miasteczko otaczają winnice.

 

 

Kiedy Czarny decyduje się wrócić do domu na posiłek, wreszcie odjeżdżamy. Naszym ostatnim przystankiem w Portugalii jest Tavira.

 

3. Tavira

Robimy spory skok. W okolicach Faro zatrzymujemy się tylko na posiłek. Okolica nie jest ciekawa. Faro to obszar przemysłowy. Miasto ma starówkę i podobno warto tam zajść, ale my już nie mamy czasu. Jutro Wigilia, trzeba dojechać do El Rocio w Hiszpanii.

Za Faro mówi się o Wschodnim Algarve. Krajobraz zmienia się na bardziej płaski. Klify ustępują miejsca łagodnym rozlewiskom wzdłuż brzegu. Pełno tu ptactwa.

Tavira ma bogatą historię znów sięgającą Celtów, a ślady osad z epoki brązu świadczą o popularności tego miejsca dużo wcześniej. Szerokie rozlewisko rzeki, żyzne gleby sprzyjały osadnictwu. Nad Tavirą góruje mauretański zamek. Trzeba się wspiąć, bo jest z niego ładny widok na miasto.

W Algarve ślady arabskie napotykamy również w nazewnictwie ulic.

 

 

Kemping w Tavirze aktualnie zasiedlony przez zimujących emerytów to atrakcja sama w sobie. Kampery i przyczepy ozdobione są już światełkami i pomarańczami (w końcu to szczyt sezonu), panuje super luźna atmosfera, nikt nie biega w przedświątecznym kipiszu, nie nosi zakupów, jest cudownie.

 

 

Zobaczmy Tavirę

 

 

Wróciwszy ze spaceru pakujemy manatki i żegnamy się z Portugalią. Żałujemy, że nie mogliśmy zostać dłużej w tym pięknym i ciekawym kraju na końcu Europy ogrzewanym przez ogromne słońce i chłodzonym przez zimny i groźny Atlantyk, gdzie choinki mają na czubku głowę piłkarza 😉

 

 

Ruszamy w drogę. Gdzieś na przydrożnym straganie kupujemy jeszcze nasze własne kosze pomarańczy, wjeżdżamy na most i … witaj znów Hiszpanio!

 

 

Dziś Wigilia. Białych Świąt 😉

 

K