El Rocio – zamki na piasku w Andaluzji

24 – 30 grudnia 2017

 

Gdyby nie rodzinne spotkanie, nie odkrylibyśmy El Rocio. Wybraliśmy ten kemping, bo był najbliżej położonym od Sevilli miejscem, gdzie warunki zakwaterowania wyglądały na całkiem dobre, miał domki i duże miejsca kamperowe i był blisko morza. Nikt nie spodziewał się, że to malutkie El Rocio stanie się królową naszego andaluzyjskiego balu.

Andaluzja. Jej nazwa pochodzi od arabskiego słowa Al-Andalus, którego znaczenie dziś jest sporne. Kraina ta nosi wiele śladów arabskiej kultury w architekturze, kulturze i kuchni. Nic dziwnego, arabscy władcy zostali wygnani stąd dopiero w XV wieku i miało to miejsce w Granadzie. Poddała się jako ostatnia. Jednak to Kordoba przyniosła światu arabskiemu na Półwyspie Iberyjskim najwięcej szczęścia i uznania. W swoim czasie czyli w wiekach VII, VIII, IX i X Kalifat Kordoby był najlepiej na świecie rozwiniętym miastem i centrum globalnej kultury, sztuki i handlu.

Podróżując po Andaluzji nie można też nie zauważyć wpływów innych kultur: romskiej, rzymskiej czy żydowskiej. Wszystkie pięknie się mieszają tworząc ciekawą i piękną Andaluzję. Flamenco, corrida, Wielki Tydzień w Sevilli, od sasa do lasa można rzec. I to jest piękne!

W El Rocio obraz Andaluzji skupia się jak w soczewce. Tradycyjne obrzędy andaluzyjskie są tu pielęgnowane jak relikwia. Wszystko za sprawą XIII-wiecznej figurki Nueastra Señora del Rocio. Co roku w Zielone Świątki tłumy wiernych przybywają tu na pielgrzymkę oddać jej hołd. W 1993 przybył tu nawet Jan Paweł II, na pamiątkę czego postawiono mu pomnik, a w Bazylice jest pięknie kiczowaty, andaluzyjski obraz w różach i niebieskościach upamiętniający to zdarzenie.

Przybywamy do El Rocio w Wigilię Bożego Narodzenia. Wioska położona jest na obrzeżach największego Parku Narodowego w Hiszpanii. Parque Nacional de Doñana to również jeden z największych rezerwatów przyrody i terenów bagiennych na świecie. Kto by pomyślał? W tej wysuszonej słońcem Hiszpanii?

Park leży w Zatoce Kadyksu pomiędzy Huelvą a Kadyksem. El Rocio jest jednym z miasteczek, z którego wyruszają wycieczki do Parku. Wizyta w nim możliwa jest tylko z przewodnikiem.

Ozdabiamy kampera światełkami (udzielił nam się klimat z kempingu w Tavirze) i idziemy na wigilijny spacer po tym dziwnym miejscu.

 

 

Miejsce jest dziwne od wjazdu na kemping, ponieważ wszystko tu jest na piasku. Nie ma grama asfaltu. Tylko główna droga A-483, jedyna z resztą, która biegnie obrzeżem Parku, aby dotrzeć nad Zatokę, jest asfaltowa. W ofercie kempingu widzimy pozycje takie, jak: pobyt z koniem, parkowanie bryczki, parkowanie wozu konnego. O co tu chodzi??? Może to kemping dla miłośników koni? Może odbywa się tu targ konny?

Idziemy do miasteczka i jesteśmy w coraz większym szoku, bo oto nie jesteśmy już w Europie, w Hiszpanii, przenieśliśmy się na Dziki Zachód. Wszystkie ulice i place w mieście są z piasku i tworzą równą szachownicę. Dwie przecinają wioskę po przekątnej. Wzdłuż dróg stoją podobne, pobielane lub rude budynki z gankami, przy których ciągną się drewniane belki do uwiązania konia. Ludzi na ulicy nie ma, ale gdzie nie gdzie z budynków dochodzi nas wesoły dźwięk tamburynu i śpiewy. Ludzie się bawią.

 

 

Wreszcie docieramy do budynku jaśniejącego w środku wioski – Bazyliki Nuestra Señora del Rocio.

 

 

Dziś nie zobaczymy świętej figurki. Wszystko jest pozamykane. Wracamy więc na naszą, skromną Wigilię. Jutro dzień pełen przygód – jedziemy autobusem do Sevilli, gdzie wypożyczymy na kilka dni samochód i odbierzemy rodziców z lotniska. Ale ekstra!

Boże Narodzenie – wreszcie można się pobyczyć!

 

 

Nazajutrz bez zgrzytu realizujemy plan. Autobus spóźnia się tylko 20 min, ale rodzice lądują dopiero wieczorem, mamy kilka godzin na spacer po Sevilli. Leszek już tu był, prowadzi mnie do znanych miejsc.

Ale tu nie o Sevilli. Jesteśmy w El Rocio. Zabieramy rodziców z lotniska i wracamy na piasek. Nazajutrz idziemy oglądać miasteczko za dnia. Po deszczach wreszcie świeci słońce i osusza mokry piasek. Wszystko paruje i zrobiło się gorąco. El Rocio leży nad jeziorem, które należy już do rezerwatu. Można więc siedzieć sobie na ławce przy jeziorze i obserwować ptaki. A jest co, bo jest ich tyle, że trzeba przekrzykiwać ich wrzaski.

A więc z jednej strony przyroda, z drugiej kult religijny przyciąga ludzi do El Rocio. Na Zielone Świątki jest tu wielkie święto. Pielgrzymi przybywają konno lub w pojazdach ciągniętych przez konie z całej Andaluzji. Jest to stara, lokalna tradycja pozostawiona przez Arabów i kultywowana w wielu miejscach regionu. Konie są ważnym elementem andaluzyjskiej kultury.

Jeszcze w latach 50′ stało tu zaledwie kilka domów, a pielgrzymi spali w swoich wozach lub w prowizorycznie zaaranżowanym obozowisku gdzie popadło. Wraz z rozwojem turystyki i popularności Parku tzw. bractwa kultu maryjnego zbudowały tu swoje siedziby i domy. Poza sezonem pielgrzymkowym wynajmują je turystom. To tłumaczy pustkę w mieście w czasie zimy. Część bractw jednak się na Święta zjechała i tak sobie razem śpiewali w Wigilię.

Wraz z pojawieniem się słońca miasto ożyło. Bazylika stanęła przed nami otworem, otworzyły się też restauracje, bary i budki z churros. Są w El Rocio dwie i robią najlepsze churros na ziemi 😉

W 1993 przybył do El Rocio papież – podróżnik Jan Paweł II (Hiszpanie zwą go el viajero).

 

 

Popatrzmy na El Rocio:

 

 

Budynki z krzyżami to właśnie siedziby bractw. Nie liczyliśmy, ale jest ich co najmniej dwadzieścia.

 

 

Wejdźmy do Bazyliki. Z malutkiej drewnianej figurki widzimy tylko twarz. Na hiszpańską modłę, a już w Andaluzji przybiera to formy dla nas absurdalne, figurki „ubiera się” w peleryny ze złota, srebra czy kamieni szlachetnych, a często w zwykłe materiałowe, ludzkie ciuchy. Jedno jest pewne, będzie „na bogato” i kolorowo.

 

 

Tu pamiątkowy obraz. Papież przed Panienką. Jak na niego spogląda spod oka 😉

 

 

Poza oddawaniem hołdu Panience, obserwacją ptaków, jedzeniem churros i lodów, można jeszcze nabyć ciuchy do flamenco.

 

 

A tu buda z churros. Kupujesz na wagę, do tego kubek gorącej czekolady i rodzinka szczęśliwa jak nigdy 🙂

 

Tu już wszyscy jesteśmy w komplecie, dzień później dolecieli Mariana z Bartkiem. Mariana mówi, że El Rocio przypomina jej wioskę w Brazylii, w której mieszkała jej babcia. W ogóle, dla Mariany wszystko jest bardziej w Andaluzji swojskie niż dla nas 🙂

 

 

W oczekiwaniu na młodych pojechaliśmy z rodzicami na pobliską plażę nad oceanem – Matalascañas. Było pięknie. Ocean nie był grzeczny i wiatr też nie.

 

 

Czas jechać do Sevilli, gdzie trzeba uważać, żeby nie dostać pomarańczą w głowę 😉

 

 

Hasta pronto!

 

K