Kadyks – miasto ze światła i bieli

5 – 7 stycznia 2018

 

Przejeżdżamy na drugą stronę Zatoki Kadyksu i zatrzymujemy się w mieście Puerto de Santa Maria na Kempingu Playa Las Dunas. Kadyks widzimy po drugiej stronie wody czyli ujścia rzeki Guadalete do morza. Do Kadyksu popłyniemy szybkim promem.

Zaczęło wiać, a w nocy leje. W dzień jest słońce, ale wiatr jest tak zimny, że konieczna jest i czapka i okulary słoneczne. I tak jest pięknie. Ten kemping jest świetny. Ma dobre zaplecze sanitarne, fajne miejsca pod palmami i dobrą knajpkę lubianą również przez miejscowych. Położony jest na samym końcu estuarium, gdzie woda z rzeki miesza się już z morską. Do Puerto mamy prostą drogę wzdłuż nabrzeża, która jest ładną promenadą z palmami, mozaikowym chodnikiem, ścieżką rowerową i restauracjami serwującymi owoce morza. Wybieramy się więc na rekonesans miasteczka i sprawdzić skąd odpływa prom. Puerto de Santa Maria to jedno z trzech miast tzw. trójkąta jerezu. Pierwsze – Jerez – już znamy. Trzecie – Sanlucar – położone jest po przeciwległej stronie od El Rocio Parku Narodowego Doñana. Tam nie zajrzeliśmy. Teren wyznaczany przez trójkąt jest idealny pod uprawę winorośli, które później stają się winem cherry.

W Puerto panuje totalnie nieturystyczna atmosfera rozleniwienia i wolnego tempa życia tak charakterystycznego dla południowych wiosek. To typowy rybacki port, a turystów przyjmuje bez większego entuzjazmu tylko ze względu na nasz kemping i bliskość Kadyksu. Pewnie latem jest tu większy ruch, ale teraz jest słodko leniwie.

Jeśli szukać najlepszych owoców morza na południu Hiszpanii to właśnie pomiędzy Huelvą a Kadyksem. Ocean jednak czyni różnicę. Zamknięte akweny nie są tak tłumnie zasiedlone przez wyborne skorupiaki. Jest ich ogromny wybór, wielu nawet nie znamy, karta dań z owoców morza ma niekończącą się listę.

Wystarczy spojrzeć.

 

 

 

A samo Puerto de Santa Maria wygląda tak:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W sobotę rano wieje niemożebnie, ale to dzień wycieczki do Kadyksu. Wskakujemy na rowery i jedziemy na przystań. Okazuje się, że z powodu pogody promy zastępują autobusy. Szkoda.

Mamy jeszcze czterdzieści minut zanim ruszymy. Wchodzimy więc do najbliższego baru i …. wino i piwko poprosimy. Atmosfera tego na wskroś lokalnego miejsca tak nam się udziela, że musimy po prostu wziąć to piwko i, jak wszyscy, usiąść w promieniach porannego słońca. Część z nich czyta prasę, cześć gra w karty, a większość nie robi nic. Kobiet brak, jestem jedyna. Na szczęście turystka, więc mam wybaczone 😉

 

 

 

Jeszcze jakiś nawalony malarz chce nam sprzedać obrazy. Zagaduje, że ma dzieci w naszym wieku, że też są gdzieś w świecie. Mówimy mu wprost, że nie kupimy od niego obrazów, że nie kupujemy żadnych pamiątek, nie zbieramy ich. Uśmiecha się dobrotliwie, znika, ale zaraz wraca z czymś mocnym w kieliszku. Gadamy sobie chwilkę. Tłumaczy, że trunek nazywa się „mar y sol”, zawiera anyżówkę i brandy. Popija sobie to spokojnie, następnie kłania się i idzie dalej chwiejnym krokiem ze swoimi dwoma obrazami portu rybackiego.

 

Przyjeżdża nasz autobus i za pół godziny wysiadamy w porcie Kadyksu.

Bezpieczny, osłonięty od oceanu port w Kadyksie jest stary jak świat. Założyli go Fenicjanie w XI w. p.n.e. Potem byli Kartagińczycy, a po nich Rzymianie, za panowania których miasto przeżyło rozkwit. Następnie Wizygoci i muzułmanie trochę go zaniedbali, ale gdy przyszli Hiszpanie i odkryli Amerykę, Kadyks stał się najbogatszym portem zachodniej Europy. Wraz z upadkiem kolonializmu zmalało też znaczenie Kadyksu.

Wciśnięty w cypelek Kadyks nie jest dużym miastem. Panuje tu spokój i powolne życie. Wspaniały port morski dostarcza codziennie wybornych owoców morza. Miasto z tak bogatą historią zamieszkują niesamowicie sympatyczni ludzie, otwarci, serdeczni i bez kompleksów. Znów mieliśmy ślepego farta, bo przybyliśmy do Kadyksu w dzień rozpoczęcia karnawału i mogliśmy zobaczyć jak świętują jego weseli mieszkańcy.

Kadyks jest biały i świetlisty, to zapada w pamięć, a najbardziej widok z wieży katedry na zalane słońcem dachy, port i bezkresny, granatowy ocean.

 

 

 

 

 

Wnętrze Katedry przytłacza barokiem. Jej przestronne wnętrze i gigantyczna kopuła przypominają raczej salę balową.

 

 

 

 

 

 

Cały sufit kościoła spowity jest zabezpieczającą siatką. Kadyks ma ogromny problem z opadającym z budynków tynkiem. Przyczyną jest silne zasolenie powietrza.

 

 

 

 

 

Spacerujemy niespiesznie ulicami i placami Kadyksu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jest miejsce przy nabrzeżu, w którym żyje kolonia kotów Kadyksu. Mieszkają na betonowych sześcianach falochronu. W wielu miejscach stoją zbite z desek budy. Na kamieniach ułożono też filcowe posłania. Tablica informacyjna głosi, iż kolonia kotów jest własnością miasta i jego mieszkańców. Prosi się o nie zaczepianie kotów i nie karmienie ich. Koty przechadzają się i wylegują na słońcu. Widać, że jedzą dobre jedzenie bo sierść mają zadbaną. Pasują do Kadyksu jak nic innego i najlepiej podkreślają jego atmosferę.

 

 

 

 

 

 

 

Kierując się dalej wzdłuż nabrzeża w kierunku końca cypla Kadyksu dochodzimy do warownego Zamku San Sebastian, którym kończy się miasto. Wokół zamku wśród wystających z wody kamieni ludzie zbierają jakieś skorupiaki. Jest odpływ.

 

 

 

 

 

 

Wracamy w uliczki starego miasta, aby poszukać miejsca na obiad. Nagle dobiega nas głośna muzyka i wpadamy w sam środek wesołego tłumu, który oblega stoiska z koszami wypełnionymi świeżymi owocami morza. Zwinne ręce rybaków przygotowują je do serwowania. Rozcinają ostrygi, sprawiają jeżowce i krewetki. Są też stwory nam nieznane. Takie jak to:

 

 

Nie zaryzykowaliśmy.

Ale jeżowca tak. Wyjada się łyżeczką czerwoną masę. Smakuje trochę jak ostryga tylko jest słodsze, ale konsystencją przypomina pastę.

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie będzie chyba dziwne jak powiem, że tak pyszne, super świeże i jednocześnie tak tanie ostrygi jadłam pierwszy raz w życiu. Małżonek nie lubi, biedaczek.

Raj.

Wokół roznosi się zapach morza i anyżówki, którą piją wszyscy w wysokich, wąskich szklaneczkach wypełnionych do połowy.

Po tym idealnym aperitifie wstąpiliśmy jeszcze na pizzę, aby przełamać smaki i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu, do naszych kotów Kadyksu, z których jeden jest demonem, a drugi ma wszystko gdzieś.

 

Kot Kadyksu – Skarpeta

 

Od pewnego czasu mamy kłopoty z Czarnym, który sika czasem poza kuwetę a czasem do kuwety. W kamperze to koszmar. Ciągle tylko sprzątamy i pierzemy. Zaczęło się w El Rocio, gdy wszyscy siedzieli przed kamperem, a on w środku, było dużo ludzi i duża zmiana, bo przenieśliśmy nasze łóżko na antresolę. Kot tego wszystkiego nie znosi. Dodatkowo na kempingu mieszkał niekastrowany kocur. Dla innego kota taki ciągły zapach to potworny stres. Nic tak nie stresuje kota jak konkurent na terenie. No i zaczęło się. W Kadyksie był już potwornie niespokojny, ciągle miauczał, nie mogliśmy spać. Kolejną przyczyną był wiatr, który przynosi zapachy. Gdy jest wiatr, koty stają się nerwowe. W końcu Czarny został wypuszczony na wieczorne eskapady w deszcz i wiatr, nie dawaliśmy już rady z tym demonem. Dwa razy go wypuszczaliśmy, aby mieć chwilę spokoju od miauczenia i sikania. Za każdym razem kot wracał śmierdzący smarem samochodowym i jakimś dymem z ogniska. Licho wie, gdzie łaził. Ale przynajmniej było trochę spokoju, bo był zmęczony i spał. Opuszczając Kadyks pierwsze kroki skierowaliśmy więc do sklepu zoologicznego, aby zaradzić coś na tę sytuację. Nabyliśmy drugą kuwetę, aby Czarny miał swoją, spray uspokajający, gąbkowy domek, aby demon mógł się schować do niego przed światem i ceraty, aby wyściełać nimi materace, które demon obsikuje. Nasze stare łózko staje się tym samym pokojem kotów, z kuwetą i domkiem. Pierwszy do domku wchodzi niestety Skarpeta, ale że jest kotem sporych rozmiarów domek się wywraca, co na szczęście zniechęca Skarpetę do dalszego w nim przebywania.

Czarny jakby wyczuł, że to miejsce dla niego i docenia nasze wysiłki. Przez kolejne kilka dni jest spokój. Demon nie sika, przesiaduje w swojej budzie, sika do nowej kuwety.

 

 

 

Demon potrafi być najsłodszym kotem na świecie.

 

 

 

Niestety, do czasu…

 

c.d.n.

 

K

 

 

2 myśli na temat “Kadyks – miasto ze światła i bieli”

  1. Z kotami nie ma żartów – może Demon poczuł energię tego miejsca i próbował Wam dać znać, że chciałby na trochę do kumpli z Kadyksu?

Możliwość komentowania jest wyłączona.