Z Kadyksu do Tarify – Wybrzeże Światła

8 – 11 stycznia 2018

 

Wybrzeże Światła to atlantycka część południowego wybrzeża Hiszpanii między Huelvą, przez Kadyks po Tarifę. Jednak jakby tak pojechać dalej do Portugalii, to Algarve z powodzeniem może nosić również to miano. Słońce jest tu wyjątkowo jasne, krajobrazy świetliste, bez okularów słonecznych ani rusz przez cały rok.

Wiemy już jak piękne są plaże w okolicach Huelvy i w Parku Narodowym Doñana czy w okolicach Kadyksu. Costa de la Luz należy do najmniej zagospodarowanych w Hiszpanii. W Porównaniu z Costa del Sol to praktycznie dzikość. Światło tu jest faktycznie wyjątkowe, a potęgują je białe miasteczka mijane po drodze. Plaże są duże, piaszczyste, występują wydmy. Teren jest raczej płaski, z rzadka pojawiają się na drodze pagórki. Jest to idealne miejsce do ucieczki w ciszę, bez tłumów i gęstej zabudowy. Miłośnicy ofert All Inclusive raczej nie mają tu czego szukać. Prawie brak tu wielkich resortów wszystko-mających, raczej kameralne pensjonaty i nieduże hotele. Co jednak najważniejsze, nie stoją bezpośrednio na plaży. Pas nadmorski podlegający ochronie jest szeroki i Bogu dzięki, bo to wizytówka tego wybrzeża odróżniająca je od innych Hiszpańskich nad Morzem Śródziemnym. Tu jeszcze czuć Portugalię, jej architekturę, atmosferę, kuchnię.

Z Kadyksu ruszamy wzdłuż wybrzeża kierując się na południe do Tarify. To chyba najmniej zaludniona część południowego wybrzeża Hiszpanii. Po drodze zatrzymujemy się na nocleg w Conil de La Frontera, uroczym, białym miasteczku, gdzie czas stoi w miejscu, a ludzie są całkowicie wyluzowani.

W okolicach Conil plaże są wyjątkowo piękne, piaszczyste i duże, a miasteczko oferuje uroczą starówkę i dobrą kuchnię. Jest nawet prawdziwa churreria 😉

Zatrzymujemy się na fajnym Camping La Rosaleda, gdzie zimują emeryci. Niektórzy stworzyli wokół swoich przyczep i kamperów regularne domy, a przy jednym z nich, z amerykańską rejestracją (czy faktycznie przypłynęli tu promem z USA??) stoi skrzynka na listy. Czyżby mieli tu adres??

Po okolicy jeździmy na rowerach, bo jest w miarę płasko. Jest pusto i pięknie, a wszyscy zimowi rezydencji zgromadzili się w jednej knajpie przy plaży. Oglądają zachód słońca i piją piwo. Może i mamy 30 lat mniej, ale nie będziemy gorsi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzięki zimującym przybyszom spoza Hiszpanii, w miasteczku roi się od restauracji z kuchnią z wielu krajów świata. Spróbowaliśmy dwóch: włoskiej (bo już trochę tęsknimy) i argentyńskiej (z ciekawości). Obie prowadzone przez oryginalnych emigrantów z tych krajów. We włoskiej odkryłam prostą sałatkę z radicchio, twardym serem pecorino i słodkim vinegretem (to już wszystkie składniki), w argentyńskiej spróbowaliśmy zapiekanego sera provolone z różnymi dodatkami. Ser zapieka się w małych foremkach, na ser potem kładzie się dodatki takie, jakie przyjdą do głowy. Ja miałam pomidorki i rukolę. Palce lizać. Zdziwiliśmy się, że restauracja serwuje ser na styl francuski i włoską pizzę. Właściciel zapytany o to, tłumaczy, że pochodzi z części Argentyny, gdzie mieszka dużo emigrantów z Włoch i Francji. Dania z zapiekanym provolonem są tam bardzo popularne, a w Hiszpanii na taką potrawę mówi się provoleta. A oryginalny ser provolone pochodzi z Włoch, z okolic Wezuwiusza.

Czasem jakiś prosty posiłek, miejsce, zostanie w pamięci. Tak było w przypadku Conil de la Frontera.

Ruszamy dalej wzdłuż wybrzeża autostradą E-5. Zanim z niej zjedziemy w kierunku Bolonii mijamy miasteczko Vejer de la Frontera, które spektakularnie wspina się na strome zbocze. Było na naszej liście, ale jedyny kemping znajduje się zbyt daleko od miasteczka, aby wskoczyć na krótką wizytę. Zadowalamy się więc tylko widokiem z autostrady, który obiecuje wiele. Szkoda.

Zjeżdżamy z autostrady w kierunku niewielkiego, zielonego półwyspu. Znajdują się tu ruiny rzymskiego miasta Baleo Claudia. Ale okazuje się, że nie tylko ruiny są warte tego dość czasochłonnego dojazdu. Lokalna, wąska droga wije się po wzgórzach dostarczając wrażeń wizualnych. Jest to teren dziki, bo znajdujemy się w Parku Narodowym Dunas de Bolonia. Droga w pewnym momencie skręca nad sam brzeg i tu trzeba się zatrzymać. Nawierzchnia jest w fatalnym stanie, trzeba uważać, żeby nie stracić podwozia. Okazuje się, że ruiny Baleo Claudia znajdują się praktycznie na brzegu i doskonale je widać z drewnianej kładki biegnącej wzdłuż plaży. Robię sobie więc spacer, po lewej ręce mając plażę i morze, po prawej rzymskie ruiny i … pasące się krowy.

 

 

 

 

 

 

 

Ruszamy w dalszą drogę, która nie trwa długo, bo już za chwilkę czujemy silniejsze powiewy wiatru – znaczy to, iż dotarliśmy do Tarify. Znajdujemy świetną miejscówkę na kempingu Torre de la Peña, gdzie zimujący emeryci mieszają się z sufrującymi w każdym wieku.

Nasz widok z apartamentu 😉

 

 

 

Tu zatrzymamy się na dłużej. Surferska atmosfera udzieli się nam, a poza tym znajdujemy ulotkę…

 

 

K