Kordoba – miasto, którego się nie zapomina

20 – 21 stycznia 2018

 

Żadne zdjęcie nie odda wrażenia, jakie robi od progu Mezquita w Kordobie. Ten budynek trzeba zobaczyć na własne oczy. Ilość myśli i refleksji, jakie przychodzą następnie na temat świata islamskiego też jest warta wspomnienia.

Kordoba to założone przez Rzymian piękne, spokojne miasto. O ile w Sewilli tłum porywa cię w swoje wariackie tempo życia, o tyle w Kordobie dzieje się odwrotnie – zwalniasz tempo. Możesz spokojnie kontemplować historię miasta, które w X wieku było najlepiej rozwiniętym kulturalnie miastem Europy. Ewenementem, jak na te czasy, było na przykład oświetlenie ulic. Wszystko za sprawą kalifa Abd-ar-Rahmana III, za czasów którego kalifat kordobiański stał się centrum mauretańskiej Hiszpanii – kraju zwanego Al-Andalus. W X wieku w Kordobie założono uniwersytet, który szybko zaczął przyciągać naukowców z całego świata. Kalifowie wspierali rozwój literatury, sztuki i nauki. Działały tu szkoły medyczne i filozoficzne oraz liczne biblioteki. W Kordobie działało 3 tys meczetów, 300 hammamów i 28 dzielnic mieszkalnych! Żyło tu pół miliona ludzi. Kordoba ustępowała w tym czasie tylko Bagdadowi. Szok i niedowierzanie chce się powiedzieć. Bowiem dziś to zupełnie inne miasto. Przemierzając ulice starówki próżno szukać śladów tej wielkości.

Stare miasto z dawną Juderią przypomina układem to z Sewilli. Pobielane domy stoją ciasno wzdłuż wąskich uliczek. Nie znajdziemy tu jednak kolorowych, cygańskich akcentów, nie usłyszymy śpiewaków flamenco. Jest za to mnóstwo pelargonii i innych kwiatów. Są też wspaniałe patia. Koniecznie trzeba zaglądać w otwarte bramy. Patia Kordoby są wyjątkowo zadbane. To bardzo elegancka starówka w porównaniu z zalaną gawiedzią sewilską. Tu jest elegancko, spokojnie, dostojnie wręcz. Idealna atmosfera, aby odpocząć, wyciszyć się.

W Kordobie oglądamy Wielki Meczet, Alkazar Królów Katolickich, odwiedzamy pokazowy, andaluzyjski dom (piękny!), a na koniec idziemy do hammamu. Dopiero wtedy trochę czujemy, jak żyli tu ludzie 11 wieków temu 😉

Na starą, żydowską dzielnicę wkracza się przez Puerta de Almodovar. Zanim jednak ją przekroczymy przechadzamy się ogrodami usytuowanymi na zewnątrz starych murów miejskich. Dochodzimy do bramy, przed którą wita nas pomnik Seneki Młodszego. Wielki filozof i nauczyciel Nerona urodził się w Kordobie.

 

 

 

 

 

Wkraczamy na stare miasto i zmienia się świat.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zanim Żydzi musieli opuścić Hiszpanię, duża ich diaspora żyła w Kordobie za czasów kalifatu w spokoju i szczęściu.  Mieszkali tu wybitni uczeni żydowscy, tacy jak Majmonides, medyk i filozof, który ma w Kordobie swoją ulicę. Tak to było, ale się skończyło. Przyszła Inkwizycja i pozamiatała…

Kręcąc się po starówce wchodzimy do andaluzyjskiego domu. Dom mógłby być równie dobrze mieszkaniem marokańskiej rodziny. Wpływ stylu arabskiego jest jednoznaczny.

Dom ułożony jest wokół centralnego patio z fontanną. Patio jest niezadaszone, a chłód i cień zapewniają bujne rośliny. Na takim patio można odpłynąć…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zaglądamy do Alkazaru, nie mauretańskiego, ale na wskroś kastylijskiego. Zbudowany w XIV wieku warowny zamek, był siedzibą Izabeli i Ferdynanda w czasie kampanii przeciwko muzułmanom w Andaluzji. Nie dorównuje urodą alkazarowi z Sewilli, ale można połazić po pięknych ogrodach w stylu arabskim  i obejrzeć kolekcję rzymskich mozaik odnalezionych na terenie Kordoby, odrestaurowanych i udostępnionych właśnie tu. Z wież zamku roztaczają się widoki na miasto, rzekę Gwadalkiwir i rzymski most, który rzymskie ma tylko fundamenty.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W ogrodach stoi ciekawy pomnik przedstawiający Kolumba stojącego przed Ferdynandem i Izabelą. To właśnie oni wydali zgodę i pieniądze na jego wyprawę zachodnią drogą do Indii, której wcześniej nikt nie obierał. Wyprawa zakończyła się wielkim sukcesem. Kolumb dotarł do wysp w Japonii. Co prawda 20 lat później pan o imieniu Amerigo udowodnił, że to jednak nie Japonia, tylko zupełnie gdzie indziej, ale co tam.

 

 

Oj Krzysiek, ty gapo.

 

Wreszcie stoimy przed nim. Chodząc po starówce możesz go nie zauważyć, bo wygląda jak mur obronny. W ogóle nie zdajesz sobie sprawy, co się kryje za tym murem i za tą skromną bramą. A za nimi kryje się prawda, klucz do zrozumienia czym była Kordoba, czym był kalifat kordobiański i czym był kraj Al-Andalus.

Mezquita – Wielki Meczet Kordoby.

 

 

 

 

 

Przekraczając próg tej budowli od razu nasuwa się pytanie: komu to przeszkadzało? I to pytanie zadają sobie zapewne liczni wyznawcy Islamu zwiedzający Kordobę. Komu przeszkadzała kultura Islamu w wydaniu Al-Andalus. Gdzie ona się podziała? Dlaczego została zaprzepaszczona, a świat islamu tkwi w jakimś średniowiecznym ślepym zaułku. O co chodzi na litość boską?

Meczet jest gigantyczny! Przed nami otwiera się las kolumn i łuków w rudo-białe pasy. Po horyzont. Czujemy się jak Alicja, która znalazła się po drugiej stronie lustra. I to światło. Wnętrze zalewa przyćmione, ciepłe światło. Atmosfera zmusza do zadumy i sprzyja religijnemu wyciszeniu.

 

 

 

 

Meczet wznoszono w 4 fazach od 786 do 994 roku. Każdy kalif Kordoby rozbudowywał go, aby zostawić po sobie ślad. Ostatnia rozbudowa z pod koniec X wieku pokazuje już schyłek świetności Kordoby. Rudo-białe pasy nie są z kamienia o takim kolorze, ale zostały po chamsku namalowane. Kolumny są cieńsze i nie mają ozdobnej podstawy. Jest wiele różnic widocznych gołych okiem. Bez wątpienia najbogatszą i ciekawą rozbudową była druga, przeprowadzona przez kalifa Al-Hakama II. Bo oto dobudował on mihrab, który powinien wskazywać drogę do Mekki, ale ten nie wskazuje. Stawia się hipotezę, iż kalifowie kordobiańscy dostali fisia na punkcie swojej iberyjskiej ojczyzny i mieli plan, że to Mezquita stanie się Mekką. Biorąc pod uwagę rozmiary meczetu jest to wysoce prawdopodobne.

Sam mihrab to pokaz arabskiej sztuki wnętrzarskiej w najlepszym wydaniu. Wykończenie tego pomieszczenia zachwyca detalami. To trzeba zobaczyć, ciężko opisać.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I stało się nieszczęście. W samym środku tego bezcennego dzieła architektury wbudowano katolicką katedrę. To potworne zniszczenie nastąpiło w XVI wieku za czasów panowania króla Karola I. Król zobaczywszy dzieło, na budowę którego wydał zgodę miał powiedzieć „Zniszczyliście coś, czego nie ma nigdzie, a zbudowaliście coś, co może stać w każdym innym miejscu”.

Katedry, notabene, całkiem udanej i wybudowanej z rozmachem można nawet nie zauważyć ukrytej w lesie kolumn i łuków. Wielkie marnotrawstwo.

 

 

 

 

 

Bogu dzięki nie zdecydowano się zburzyć Mezquity. Ktoś miał odrobinę oleju w głowie. To dzieło wyjątkowe. Radość i satysfakcja z jego zobaczenia jest ogromna.

Budowla ta z niedaleką Alhambrą mówią nam wiele o niegdysiejszej potędze kultury arabskiej. I dobrze, że mamy je tu, w Europie. Możliwe, że nie oglądalibyśmy ich dziś w takim stanie, gdyby znajdowały się w ojczyznach. Smutna prawda.

A teraz hammam.

Natchnieni arabskim duchem udajemy się do łaźni. Nie jest to oryginalny hammam. Został odtworzony w pięknej, średniowiecznej kamienicy na podstawie oryginalnych rycin. Oferuje półtoragodzinne, tradycyjne zabiegi. Miejsce jest piękne. Wystrój wnętrza, zapachy olejków, arabska herbata ziołowa w tradycyjnych imbrykach. Zadbano o detale. W łaźni jest ciemno, unosi się para, brzmi arabska muzyka. Łaźnia arabska składa się z części zimnej i cieplej oraz strefy masaży. Najpierw trzeba się wymoczyć w basenie z wodą o temperaturze średniej, takiej lekko ciepłej. Następnie idę na peeling i masaż. Kładę się na ciepłym, kamiennym stole. Zostaję pokryta pachnącą pianą, którą wytwarza pani za pomocą chyba worka z dziurkami. Nie wiem, bo jest zbyt ciemno. Piana pieści moje rozgrzane ciało. Zostaję następnie wyszorowana ostrą rękawicą. Tu spodziewałam się większego bólu. Cóż, wersja dla delikatnych Europejek. Szkoda. Przed masażem proszę już sama o opcję hard core. I taką dostaję. Masażystka sapie razem ze mną.  Ale po zabiegu obie wyglądamy na bardzo usatysfakcjonowane. Po zabiegach udaję się znów do delikatnego basenu, aby uspokoić skórę. Potem idę kolejno do basenów z coraz wyższą temperaturą. Jest ich trzy. W trzecim osiągam zen. Jest bardzo gorący. Ale nam potrzeba ogrzania. Brak wanny i zimowe chłody trochę nam jednak doskwierają. Jak bardzo przekonujemy się w tym hammamie. Po wymoczeniu w basenach gorących idzie się do części zimnej i zanurza całe ciało w lodowatej wodzie. Nie ma z tym problemów o dziwo, ostatnia woda była bardzo gorąca. W przerwach między kąpielami popija się miętową, słodką herbatę. Jezu, jakie to wspaniałe miejsce taki hammam. Cudowny wynalazek.

Kąpiele to cieple to zimne można powtarzać wiele razy. Hammam to miejsce, gdzie spędza się dużo czasu. My go niestety nie mamy, bo jesteśmy w komercyjnym hammamie. Po półtorej godziny przychodzi grzeczny pan i wygania 🙂 Ja bym tak mogła drugie tyle. Dlatego, gdy w dalszej podróży po Andaluzji trafimy na kolejne hammamy, będziemy iść tam jak dzik w sosnę.

 

Żegnaj Kordobo.

 

Zmieniamy styl i epokę. Teraz Renesans!

 

K