Costa Blanca – jak tu jest w zimie?

30 stycznia – 1 lutego 2018

 

Hiszpańska riviera Morza Śródziemnego czasem zachwyca, czasem przeraża. Są ładne miejsca, urocze miasteczka, ładne zakątki wybrzeża, jednak większość to beton. Czasem beton w postaci okropnych, obdrapanych hoteli ciągnie się dziesiątkami kilometrów. Widzieliśmy kurorty – widma, w których zimą nie dzieje się nic, tylko wiatr znad morza rozrzuca śmiecie między blokami, w których wszystkie okna zasłaniają rolety. Kilometry martwych bunkrów czekających na sezon.

Wybierając się więc zimą na południe Europy warto dokładnie wybrać miejsce i unikać typowych kurortów, bo można się rozczarować ich brzydotą i pustką. Lepiej wybierać wioski rybackie, miasteczka, gdzie mieszkają zwykli ludzie i gdzie toczy się jakieś codzienne życie.

Opuściliśmy wybrzeże Murcji zwane Costa Calida i wjeżdżamy w wybrzeże Alicante zwane Costa Blanca, które ciągnie się aż po przylądek Nao. Dalej zaczyna się już prowincja Walencja. W głębi lądu są góry, które dla nas są w tym momencie niedostępne. Jest tam w nocy mróz i bez zimówek zapomnij. A szkoda, bo właśnie one skrywają atrakcyjne miejsca takie jak Orihuela, Elche czy dalej na północ Agres. Cóż, innym razem.

Próbujemy znaleźć miejsce na jednym z dwóch czynnych kempingów w okolicy La Vila Joiosa. Oprócz tego, że jest to ordynarny kurort, to znajduje się tu bardzo ładna stara część wioski, którą chcemy zobaczyć. I tu spotyka nas smuteczek. Kempingi nie mają wolnych miejsc. Zimowi rezydenci zajęli wszystkie. Nie chcemy stawać na dziko, bo potrzebujemy prądu, żeby grzać. Oszczędzamy gaz.

Następnym punktem, gdzie jest dużo kempingów jest Benidorm. Chciał, nie chciał, musimy tam jechać. Znajdujemy miejsce, uff. Jesteśmy jedynymi młodymi ludźmi.

Benidorm to kwintesencja hiszpańskiego przemysłu turystycznego. Brzydota hoteli, sklepy z tanimi pamiątkami z Chin, bary i restauracje z gównianym jedzeniem. Oczywiście, można spojrzeć na to z innej strony: szerokie plaże, słońce, wyluzowani Hiszpanie, owoce morza, wino, spektakularna sala koncertowa. My jednak już trochę widzieliśmy i to jest dla nas turystyczne dno. Spacerujemy promenadą w Benidorm i czujemy się jak w Ciechocinku. A wiemy co mówimy, bo byliśmy w Ciechocinku. Co więcej, w Benidorm znajduje się klub taneczny o nazwie Roman.

Nigdy jednak nie jest tak, żeby było całkiem źle. Nawet w Benidorm są ładne zakątki jak Balcon del Mediterraneo czy kilka uliczek starszej części miasta.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nazajutrz zbieramy się w dalszą drogę i cały czas jedziemy lokalną drogą biegnącą w pasie bezpośrednio przylegającym do morza. Za Benidormem zaczyna się ciekawszy fragment wybrzeża. Mijamy Park Serra Geralda z fragmentem uchowanej dzikiej przyrody, uroczą wioskę Altea, której białe domku wspinają się malowniczo na wzgórze, a dołem biegnie promenada z palmami i ładna plaża. Dalej jedziemy drogą N-332 która malowniczo wije się po wzgórzach w okolicach Calp i przylądka Nao. Poza malowniczością tej drogi nie ma tu czego szukać, ponieważ wzgórza obudowane są prywatnymi willami z czasów boomu nieruchomości w Hiszpanii. Mija się więc tylko prywatne bramy do posesji i od czasu do czasu w dole malowniczą zatoczkę z malutką mariną. Ale jest ładnie i tego się trzymajmy. Zatrzymujemy się gdzieś na plaży na gotowanie.

 

 

Najciekawszy fragment wybrzeża Costa Blanca to przejazd wspaniałą serpentynką górską łączącą miasteczka Xabia (Javea) na południu i Denia na północy. Jest to droga CV-736 która przecina Massis del Montgo. Niestety brak zatoczek, aby zrobić zdjęcia. Trzeba jechać i sprawdzić samemu 😉

Denia zamyka od północy Costa Blanca. Opuszczamy więc białe wybrzeże i wjeżdżamy w prowincję Walencji, która nie może poszczycić się pięknym wybrzeżem w żadnym jego fragmencie niestety, ale oferuje za to cenne zabytki.

W tym właśnie celu zatrzymujemy się na placu kamperowym nad morzem niedaleko miasta Gandia. Zarówno osiedle Daimus, na którym znajduje się parking jak i Gandia okazują się bardzo interesujące, ale z zupełnie różnych powodów.

Plac kamperowy Dunes Area Camper to duży, szutrowy parking z niewielkim zapleczem sanitarnym. Chyba powstał niedawno, bo wszystko wygląda na dość nowe. Jest prawie pełny. Cieszy nas to, bo może te pustki w okół to tylko pozory i jest tu jakieś życie.

Wieczorem wskakujemy na rowery i jedziemy obczaić okolicę. Daimus to osiedle apartamentowców ustawionych w szachownicy w kilkunastu równiutkich rzędach. Rolety w oknach pozasuwane, kurz, pustka, gdzieniegdzie parkuje samochód, biega jakiś pies. W osiedlu działa jeden sklep i jedna smutna knajpa, w której jednak jest tylko picie i czipsy. Alfred Hitchcock mógłby tu szukać inspiracji. Plaża ładna, wzdłuż plaży deptak, na deptaku zamknięte budy. Oto skutki boomu na nieruchomości w Hiszpanii. Całe osiedle mieszkań kupionych inwestycyjnie. Czy ktoś pomyślał co dalej z taką przestrzenią? Chyba nie.

Jak zwykle jednak nie jest tak całkiem źle, bo oglądamy ładny zachód słońca, a pełnia jest tego wieczoru spektakularna.

 

 

 

 

 

 

Nazajutrz jedziemy do Gandii. Znajduje się tu wspaniały zabytek związany ze wspaniałym człowiekiem – Palacio Ducal – dawna siedziba św. Franciszka Borgiasza. Książe Francisco de Borja y Aragon żył na początku XVI wieku i należał do najznamienitszego z hiszpańskich rodów – Borgiów. Borgiowie w Gandii mieli swój pałac i tam urodził się Franciszek. Zanim został prostym księdzem wiódł tradycyjne życie napisane mu przez rodzinę. Porządnie się wykształcił, walczył za Hiszpanię, ożenił się i miał ośmioro dzieci, był wicekrólem Katalonii,  potem Księciem Gandii. Musiało go to bardzo zmęczyć, bo po przedwczesnej śmierci żony przepisał wszystkie przywileje i dobra na synów, a sam postanowił zostać skromnym księdzem – kaznodzieją. Wstąpił do nowo powstałego zakonu Jezuitów. Szybko jednak braciszkowie przekonali Franciszka, że powinien pełnić w zakonie odpowiedzialne funkcje, że jako członek tak znamienitego rodu powinien wykorzystywać swoje umiejętności i koneksje na rzecz zakonu. Dał się Franciszek przekonać i już w niedługim czasie był generałem zakonu. Jego zasługi dla zakonu, Hiszpanii, a nawet Europy są ogromne. Przyczynił się do założenia szkół jezuickich, które szybko zaczęły kształcić na najwyższym poziomie hiszpańskie elity, pomógł w stworzeniu koalicji państw chrześcijańskich, która zdołała odeprzeć inwazję turecką w 1571 roku. To on sprowadził ciało Izabeli Katolickiej z Toledo do Granady. Pozostawił też dzieła filozoficzne, ważne dla Kościoła. Jeden człowiek. Dobry, mądry człowiek. No i został świętym.

Idę więc do Pałacu Ducal. Jest piękny w środku i prosty z zewnątrz. Pałac zbudowano na planie prostokąta wokół gotyckiego patio. Wnętrza skrywają piękne meble, posadzki, lampy, obrazy, freski i dużo pamiątek po Franciszku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sama Gandia też warta jest spaceru. Ładne, zadbane miasteczko, warto zajrzeć do gotyckiej katedry. Gandia ma swoje własne ciastko – Tarta de Gandia. Jest bardzo smaczne jak na hiszpańskie standardy i nasze, polskie podniebienia z puszystego biszkoptu. Ciastko to rodzaj biszkoptu z migdałami cienko oblanego owocową galaretką. Wyczuwalny jest wyraźny smak palonego cukru, takiego, jak dziadek dodawał do domowej roboty wódki. I od razu cieplej na sercu się zrobiło 😉

 

 

 

 

 

 

Ruszamy w dalszą drogę. Następna stacja – Walencja!

 

K