Walencja – tu jest wszystko

2 – 4 lutego 2018

 

Walencja to jedno z miast, do których wracamy, aby nadrobić zaległości z poprzedniej, krótkiej wizyty. Mimo nieciekawego położenia na płaskim, nudnym terenie, Walencja to miasto imponujące, ciekawe i bogate. Oprócz unikalnych zabytków posiada wspaniałe zbiory sztuki. Nade wszystko jednak ten płaski, nudny teren to ogromne połacie najżyźniejszych w Europie gleb, które wydają plon 3 – 4 razy do roku. Teren ten Hiszpanie nazywają huertą. Więc jeśli komuś wydaje się, że barcelońskie centralne targowisko jest najwspanialszym jakie widział, oznacza to tylko tyle, iż nie był jeszcze w Walencji.

Walencja jest trzecim co do wielkości miastem Hiszpanii, po Madrycie i Barcelonie. Posiada wielowiekowe tradycje bycia niezależnym, potężnym królestwem. Prowincja Walencji podobnie jak Katalonia, posiada swój własny język. Największy rozkwit Walencji przypada na wiek XV, gdy stała się finansowym centrum całego, śródziemnomorskiego świata wyprzedzając Katalonię. Swój sukces zawdzięcza Walencja w dużej mierze pięciowiekowej obecności Arabów, którzy pozostawili po sobie skomplikowany system irygacyjny, świetnie prosperujący system zbioru upraw, tradycje ceramiczne i handlowe. To wszystko odziedziczyli Walencjanie po dawnych najeźdźcach, a następnie pięknie wykorzystali, rozwinęli i pielęgnują do dziś. A najlepszym na to dowodem jest niezwykły Trybunał Wodny – najstarsza instytucja prawna świata. Ośmiu ubranych na czarno sędziów spotyka się co czwartek o 12:00 od mniej więcej 1000 lat. Rolnicy wiedzą dokładnie w jakie dni i jak długo mogą nawadniać swoje pola z jednego z ośmiu gigantycznych kanałów irygacyjnych. Jeśli przekroczą normę muszą stanąć przed Trybunałem, który obraduje tylko w języku walenckim. Najczęściej trybunał wlepia grzywnę, a wyrok zapada natychmiast po krótkiej naradzie. To chyba również jedna z najszybszych instytucji prawnych 😉

Upadek świetności Walencji nastąpił na początku XVI wieku wraz z wypędzeniem z kraju morysków czyli nawróconych na chrześcijaństwo muzułmanów, którzy stanowili 1/3 ludności Walencji i byli główną siłą roboczą rolnictwa. Podobny los spotkał Granadę i Kordobę. To się nazywa „wylanie dziecka z kąpielą”.

Zatrzymujemy się na kempingu na południowym krańcu miasta w miejscu zwanym L’Albufera. Tu zaczyna się huerta. Miejsce jest o tyle ciekawe, że kemping położony jest wśród pól ryżowych. Rośnie tu ryż na słynną paellę. To właśnie z Walencji pochodzi to najbardziej znane na świecie hiszpańskie danie. L’Albufera to również ogromne, słodkie jezioro oddzielone od morza piaszczystą mierzeją będące rezerwatem przyrody, gdzie można obserwować niezliczone gatunki ptaków. Skrzydlate bestie porządnie dają się we znaki mieszkańcom kempingów. Kempingi są tu nie przez przypadek, bo piaszczysta mierzeja to wyjątkowo ładne, dzikie plaże z miękkim, jak nad Bałtykiem piaskiem i wydmami porośniętymi sosnowym lasem. Jest to ewenement, bo Morze Śródziemne nie oferuje praktycznie takich miejsc.

 

Co wyróżnia Walencję na tle innych, hiszpańskich miast? Dlaczego warto tu przyjechać? Według nas jest kilka powodów.

 

1. Jedzenie!

Huerta, port, wielowiekowe tradycje handlowe spowodowały, że do Walencji jedzie się jeść pyszne rzeczy i próbować nowych smaków. Oferta dań w restauracjach zdecydowanie odbiega od hiszpańskiego standardu, a już na pewno od standardu wybrzeża Morza Śródziemnego. Bo spróbujemy tu wszelkie stworzenia również z wód oceanicznych i w przystępnej cenie. Oprócz tego lokalne sery, wędliny, oliwki i czego jeszcze dusza zapragnie.

Niezbędne minimum to paella valenciana czyli z mięsem królika i warto ją spróbować w skromnych knajpach L’Albufery, bo stamtąd się wywodzi. Wspaniała jest też paella z owocami morza.

 

 

 

Czymś możliwym do spróbowania tylko w Walencji jest horchata – napój w kolorze białym, ale to nie mleko, tylko migdały. Migdałowe cudo można spróbować w wielu zwykłych barach, ale również miejscach o nazwie horchateria, gdzie jest droższa. Spróbowałam raz i mi wystarczy.

 

 

Powiem brutalnie, można nie pójść do katedry, można nie pójść do muzeum, ale nie odwiedzić Mercato Central to nie być w Walencji. Hala targowa o powierzchni 8 tys m2 jest jedną z największych w Europie. Wokół targowiska mnożą się restauracje, które serwują wszystko to, czym handluje się obok. Co więcej, możesz nabyć owoce morza, ryby lub mięso na stoisku i pójść z tym do którejś z knajp i zażyczyć sobie ugotowania Ci obiadu. Gdybyśmy wiedzieli o tym wcześniej nie nażarlibyśmy się tuż przed pójściem na targ. Smutek i żal tym większy, że wreszcie znaleźliśmy tu percebes. Były na co drugim stoisku z owocami morza. OK, czyli już wiemy, gdzie trafiają wszystkie percebes z portugalskiego Sagres – miejsca ich łowienia, w którym nie było ich nigdzie!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2. Ceramika i tkaniny z Walencji

Arabom zawdzięcza Walencja również tradycje produkcji ceramiki i pięknych tkanin. Tradycje te mają się świetnie również dziś. Żywa historia.

Przekonuje się o tym gość już na progu. Budynek dworca kolejowego udekorowany jest typowymi dla Walencji fajansowymi płaskorzeźbami gałązek pomarańczy oraz pięknymi płytkami. A poza tym dworzec w ogóle jest cały piękny.

 

 

 

 

 

Narodowe Muzeum Ceramiki znajduje się w takim budynku, że nie wiadomo co jest większą atrakcją: budynek czy eksponaty. Palacio del Marques de Dos Aguas to przykład baroku sprowadzonego na granice przyzwoitości.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Najlepszym przykładem jak ważnym ogniwem gospodarki Walencji były tkaniny jest przepiękna XV wieczna Lonja – późnogotyckie centrum handlu jedwabiem. Budynek znajduje się na liście UNESCO i jest naprawdę wybitny. Najważniejsza i najwspanialsza jest Sala Transakcji, gdzie potężne, strzelające w górę, skręcone kolumny łączą wysoki sufit z piękną, ceramiczną posadzką. Mistrzostwo architektury.

 

 

 

 

 

 

Nieopodal Lonjy znajduje się współczesne targowisko z pasmanterią i tkaninami – Plaza Redonda.

Dawne, piękne tradycje krawieckie widać na ulicy. Często spotykamy dziewczynki wystrojone jak jakieś baronessy. To tradycyjny strój Walencji zakładany na różne okazje: święta narodowe czy regionalne fiesty, jak również zwykłe urodziny.

 

 

 

W uliczkach starówki można często trafić na zakładziki, w których pan rzemieślnik siedzi przy stole i wytwarza dodatki do tradycyjnych strojów: kolie, igły do włosów, tiary, różne cudeńka. Trafiliśmy na taki na Carrer del Mar.

 

 

 

3. Współczesna architektura

A dokładnie kompleks białych konstrukcji Museu de les Ciences spod ołówka mistrza Calatravy. Dla miłośników współczesnej architektury to będzie uczta. Drugiego takiego miejsca próżno szukać po świecie. Z tej podróży mam tylko kilka zdjęć zrobionych z okien autobusu i obejmują malutki wycinek tego, co kryje się dalej. W czasie naszej poprzedniej wizyty Calatrava był bowiem punktem nr 1 na liście Walencja 🙂

 

 

 

 

 

4. Ogień

W Walencji na wielu budynkach można dostrzec tabliczki informujące, iż jest on zabezpieczony przed pożarem. Wszystko przez wyjątkową fiestę o nazwie Fallas, która odbywa się w marcu. Przez cały tydzień wystawia się na mieście kukły z papieru będące karykaturami różnych znanych osób, najczęściej polityków, a na koniec tygodnia wszystko się podpala. Fiesta sięga korzeniami do średniowiecza, gdy lokalni stolarze palili nadmiar drewna ze ścinki.

 

 

Co poza tym robiliśmy w Walencji? Jeszcze dużo rzeczy.

 

Z kościołów zajrzeliśmy do Katedry i Colegio del Petriarca. Dwie imponujące świątynie.

Katedra ma dwie bramy. Jedna jest przykładem stylu romańskiego (moja ulubiona), druga, dla odmiany, jest barokowa. Wnętrze natomiast to gotyk. I weź tu nie zwariuj. Katedra posiada jeszcze wspaniałą XV- wieczna wieżę zwaną Miguelete.

 

 

 

 

 

 

 

Całuję rączki

 

 

Wnętrze Colegio del Petriarca robi o wiele większe wrażenie. Całe jego ściany pokryte są bowiem pięknymi freskami. Gdy wkroczyliśmy do środka okazało się, że odbywa się tu właśnie jakieś ciekawe nabożeństwo, w którym używa się dużo kadzidła. Cała świątynia spowita była pięknie pachnącym dymem, co potęgowało nasz zachwyt.

 

 

Warto zajrzeć na uroczy plac Plaza de la Virgen, przy której stoi piękna, gotycka Basilica o baaardzo długiej nazwie. Przy tym placu obraduje też wspomniany Trybunał Wodny.

 

 

Bardzo spodobały nam się okolice Calle Caballeros. Jest to dawna, XV wieczna, centralna ulica miasta. W pięknych rezydencjach działają obecnie offowe butiki i bary. Wracaliśmy dwukrotnie w te tętniące życiem okolice. Zawitaliśmy tu do świetnej, wegańskiej knajpy, w której mieliśmy również okazję spróbować wybornego, ekologicznego wina produkowanego w okolicy. Mówiłam, że w Walencji jest wszystko.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Miłośnicy sztuki nie będą się w Walencji nudzić. Odwiedziliśmy dwie świetne galerie sztuki: Museo de Bellas Artes oraz Instituto Valenciano del Arte Moderno. (IVAM)

Obie warte kilku godzin wizyty. Obie posiadają wspaniałe zbiory obrazów i rzeźb.

Museo de Bellas Artes szczyci się bogatą kolekcją sztuki walenckiej z XIV / XV wieku, która faktycznie zachwyca. Drugą ważną galerią są zbiory sztuki XIX i XX wieku, na którą bardzo liczyłam. Niestety, ta część muzeum nie była dostępna z powodu remontu. Ale za to wejście było bezpłatne. Uczciwe podejście.

Znaleźliśmy w Museo dużo obrazów, które moglibyśmy zabrać do domu. Niestety, nie można tak.

Bo kto nie chciałby mieć w domu obrazu takich panów znęcających się nad Jezusem. Myślę, że ten obraz był inspiracją dla działaczy Świętej Inkwizycji.

 

 

Na tym obrazie jest nawet okropna mucha:

 

 

Albo obrazu, na którym widać, jak ktoś naprawdę płacze. Że od razu współczujesz tej osobie.

 

 

Albo takiego, pięknego. W ogóle na walenckich obrazach dużo jest słów.

 

 

Albo najbrzydszego duchownego świata:

 

 

Albo najpiękniejszego obrazu w całym Museo, który rozczulił mnie bardzo.

 

 

Albo obrazu największych kozaków na siłowni:

 

 

Albo pani z cyckami na talerzu. Nie jest to jednak wesoła historia. To św. Agata Sycylijska z Katanii. W czasie prześladowań chrześcijan została skazana na tortury po tym, jak odmówiła wyjścia za mąż za namiestnika Sycylii i postanowiła być dziewicą. W czasie tortur odcięto jej piersi. Ten post piszę w Katanii, więc wiem 😉

 

 

Albo takiej, ślicznej Maryi ze ślicznym Jezuskiem. Ewenement.

 

 

Albo taki, piękny, kolorowy

 

 

Już nie mówiąc o ultra-kolorowych nastawach, od których roi się w Muzeum. Ta jednak jest wyjątkowa, bo środkowy obraz nie został ukończony.

 

 

Albo takiego papieża, który pragnie puścić pawia w białych rękawiczkach i sygnetach.

 

 

Fascynują mnie zawsze na obrazach fałdy i załamania ubrań

 

 

Albo ten, mądrala

 

 

Tu się dzieje dużo

 

 

Ach te krągłości

 

 

 

Znów piękne bez podtekstów 🙂

 

 

No i dziewczynki w tradycyjnych strojach walenckich. Stare malutkie, wiadomo, taka stylówa.

 

 

 

Ja bym nie ufała temu rozmodlonemu typkowi…

 

 

Temu tak samo…

 

 

Tyle zabawy w jednym, częściowo zamkniętym, walenckim Muzeum Sztuk Pięknych.

 

I jedno objawienie. Wystawa czasowa. XIX wieczny malarz z Walencji – Jaoquin Sorolla Bastida. Piękne, łamiące serce obrazy.

 

 

 

 

I mój ulubiony – malarz sportretował rodziców

 

 

 

IVAM uznawane jest za jedną z najprężniejszych galerii sztuki współczesnej w Hiszpanii. Nie znam się, nie byłam we wszystkich, ale do Centrum Guggenheima w Bilbao na pewno jej daleko. Zbiory są ogromne, fakt, dużo mają przestrzeni wystawienniczej. Ale żeby serce mocniej zabiło… Jakoś nie zabiło.

Mimo to spędzanie czasu w przestronnych, jasnych salach galerii sprawi dużo przyjemności. A już w deszczowy, zimowy czy upalny, letni dzień będzie idealnym rozwiązaniem.

 

 

 

 

 

 

 

 

Na koniec pobytu w Walencji udajemy się pospacerować wzdłuż plaży i obejrzeć port. Bardzo tu przyjemnie. Szeroka promenada wzdłuż morza, równie szeroka plaża, marina, piękne jachty, dużo restauracji z owocami morza. Pogoda pomaga nam w cieszeniu się tym miejscem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Żegnaj wspaniała Walencjo!

 

K