Przystanek – Barcelona

6 – 10 lutego 2018

 

Luty 2018. W Barcelonie 5 stopni w dzień, -2 w nocy. Hiszpanie w swoich nieocieplonych i nieogrzewanych mieszkaniach zapewne nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić. Sklepy obuwnicze sprzedają głównie ciepłe kapcie, a sklepy z bielizną dresy do spania. Branża małego AGD nie może narzekać. Farelki produktem pierwszej potrzeby! Pamiętam, jak w 38 stopniowe upały w Polsce nie można było kupić wiatraka. Tu jest podobnie, tylko chodzi o przenośne grzejniki. My też oczekiwaliśmy od południa Europy wyższych temperatur. Wiedząc jednak, jakie mrozy szaleją w ojczyźnie, nie narzekamy zbytnio. A gdy wyjdzie słońce, jest zupełnie cudownie.

Z dnia na dzień pogoda się poprawia. Przestało wiać i coraz mniej pada. A gdy wychodzi słonce i świeci przez dłuższy czas robi się całkiem ciepło. Mimo zimna, Barcelona żyje swoim zwykłym życiem. Wszystkie ogródki funkcjonują, ustawiono w nich gazowe lub elektryczne grzejniki. Ludzie muszą przecież wstąpić na swoją kawę, czy popołudniowe piwko. No jak inaczej? W słoneczny dzień wszystkie stoliki stojące w słońcu są zajęte, a te w cieniu puste. Południe nie zaprzestaje życia na ulicy z powodu zimna. Tylko koniec świata powstrzyma ich przed wyjściem z domu. Możliwe też, że na dworze jest cieplej niż w mieszkaniu. Pranie, jak zwykle, suszy się na zewnątrz, przykrywa się je tylko folią od deszczu. Ciekawe ile dni tak wisi.

W takich oto okolicznościach przyrody chłoniemy Barcelonę. Kocham tą pogodę, bo gdy byliśmy tu w lipcu wyjście z hotelu w ciągu dnia było dla mnie koszmarem. Natychmiast chciało mi się spać i życie ze mnie wychodziło. Nawet tysięczna kawa nie ratowała sytuacji. Tym razem mogę wreszcie przyjrzeć się dokładnie temu miastu z właściwą koncentracją.

A koncentracja okazała się szczególnie potrzebna w Muzeum Historii Katalonii. Nie można mówić bowiem o Barcelonie bez kontekstu Katalonii i jej separatystycznych dążeń. Wizyta w Muzeum wspaniale naświetla, o co w ogóle chodzi z tą chęcią odłączenia.

Wydaje się, że zwykły nacjonalizm i ośli upór żyjących tu ludzi głównie decydują o tym zjawisku. Tak bezwstydnie nacjonalistycznego muzeum próżno szukać po świecie. Bo oto w muzeum dowiadujemy się, że Katalończycy to „naród” wyjątkowo przedsiębiorczy, światły, mądry, a ponad wszystko dobry. To źli, brutalni, zacofani Hiszpanie ciągle chcą ich podporządkować. W muzeum lepiej pisze się o arabskiej historii i kulturze w Katalonii niż tej kastylijskiej. Przykład: Katalonia sprzeciwiała się działalności Inkwizycji. Kropka. Doczytujemy w internetach, dlaczego. Bo był to jeden z przejawów sprzeciwu wobec Kastylii. Inkwizycja katalońska miała się równie dobrze jak hiszpańska. Mordowała, torturowała, wyganiała innowierców. Takie subtelności, które trzeba brać między wierszami.

Wieki XII – XIV to największy rozwój Katalonii, która zawarła unię z potężną Aragonią zachowując jednocześnie ekonomiczną autonomię. Stała się wówczas Katalonia potęgą gospodarczą w całym basenie Morza Śródziemnego. Handlowała wszystkim ze wszystkimi krajami tego regionu. Pod wpływami Katalonii znalazły się wówczas Baleary, Sycylia i południowe Włochy. Wszystko zmieniło się za rządów znanych nam już królów katolickich Ferdynanda i Izabeli, którzy niestrudzenie dążyli do zjednoczenia Hiszpanii ograniczając autonomię regionów oraz wysłali statki, które odkryły Nowy Świat. Wtedy zaczęły się kłopoty Katalonii. Zmalało jej znaczenie handlowe na rzecz innych portów handlujących z Nowym Światem, takich jak Kadyks. Katalonia zaczęła upadać.

W muzeum widać, jak nie cierpią w Katalonii królów katolickich.

Nie można też mówić o Barcelonie bez kontekstu związków z Francją. Język kataloński to mieszanka hiszpańskiego z francuskim. Im bliżej granicy z Francją tym silniej czuć francuskość choćby w bardziej powściągliwym temperamencie ludzi. Wszystko przez to, że aby bronić się skutecznie przed Maurami zawarła sojusz o współpracy z Imperium Franków. Uniezależniła się od ich wpływu w X wieku. Ciągle jednak terytorium Katalonii sięgało wgłąb Francji obejmując dzisiejszą, południową część francuskiego regionu Pirenejów Wschodnich. Straciła je Katalonia dopiero w XVIII wieku po wojnie Hiszpanii z Francją o sukcesję rządów na półwyspie.

Uznajemy to muzeum za lekką propagandę. Tak nas to fascynuje, że wracamy dokończyć je zwiedzać na drugi dzień. Jest bardzo duże, trochę oldschoolowe, bo dużo jest tekstu, a mniej obrazków. Ale zrobione jest solidnie. Bardzo dużo faktów, map, szczegóły.

 

 

 

W amforach transportowano na statkach różne towary. Umieszczano je w otworach, aby się nie przewracały i nie obijały o siebie. Stąd wziął się ich piękny kształt.

 

Przykłady murów z różnych okresów

 

 

Muzeum Historii Katalonii ma 4 piętra. Nie sposób go zwiedzić w jeden dzień.

 

Na ostatnim piętrze budynku, na tarasie, znajduje się bar ze wspaniałym widokiem na barceloński port. To była druga przyczyna powrotu w to miejsce 😉

 

Dwa luksusowe jachty należą do rosyjskich oligarchów. Taki jest świat.

 

 

Barcelona zaczęła odradzać się na dobre w XIX wieku wraz z koniunkturą w całej Europie. Przedsiębiorczość to zdecydowanie wyjątkowa cecha Katalończyków. Kwitły wielkie fortuny, stocznie, zakłady włókiennicze, kolej. Barcelona znalazła się w grupie pionierów rewolucji przemysłowej w Europie co odróżniało ją od pozostałych miast Hiszpanii. Wygląda na to, że tak jest do dziś i to napędza chęć odłączenia się od hiszpańskiego ogona, jak traktuje Barcelona swoją ojczyznę 🙂

I gdyby nie wielkie, przemysłowe, katalońskie fortuny, nie byłoby być może mistrza Gaudiego i jego wariackich projektów. Bo czy wyglądałyby tak, gdyby wyznaczono mu limit budżetowy? Raczej nie. Katalońscy bogacze popadli w rodzaj obłędu i konkurowali między sobą na rezydencje. No i fajnie, bo dziś te budynki ściągają do Barcy miliony turystów.

Spośród wielu wybieram trzy miejsca: Parc Guel, Palau Guell oraz Casa Vicens. Wszystkie trzy to owoce szalonych ambicji inwestora i architekta.

Parc Guell

Pan Guell zdecydowanie wyprzedził wszystkich swoich konkurentów finansując powstanie pod Barceloną Parku Guell, w którym zamierzał zamieszkać napawając się panoramicznymi widokami miasta, portu i morza. Oprócz niego w kilkunastu willach mieli mieszkać inni barcelońscy prominenci. Jak to z projektami pana Gaudiego bywa, rozpoczęli, ale nie zdążyli skończyć i w jednym z dwóch ukończonych domów mieszkał jedynie pan Gaudi chcąc nadzorować dalszą budowę. W domu tym aktualnie działa Muzeum Gaudiego poświęcone jego twórczości, życiu i projektowi Parc Guell. Spacerując po parku łatwo się domyślić dlaczego budowy nie ukończono. Chyba trochę ich poniosło. Dla jednego człowieka nie mogło to być ogarnialne w jakimś rozsądnym czasie. I tak zanim dokończyli, obu panom się zmarło. To co zostało zrobione oglądamy dziś, jednak długi czas miejsce stało zaniedbane i niedostępne dla zwykłych ludzi. Dopiero kilkanaście lat po śmierci architekta teren wykupiło miasto i przekształciło w park miejski. Gdyby nie tłumy, Park Guell byłby wspaniałym miejscem. Gaudi zadziwia.

 

 

Aby usiąść i zrobić sobie wymarzone selfie z Barcelony na tej ławeczce trzeba czekać w kolejce.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gaudi był samotnikiem. Nigdy się nie ożenił i nie miał dzieci. Całe jego życie wypełniała praca i religia. Dom w Parc Guell doskonale to pokazuje.

 

Palau Guell

Miejscem, które porywa mnie i połyka w całości jest za to Palau Guell czyli rezydencja, która stała się za ciasna dla rodziny pana Guella i stąd mieli się przenieść do Parc Guell.

Geniusz Gaudiego osiągał tu chyba swoje szczyty. Niewątpliwym sukcesem jest fakt, że architekt doprowadził ten projekt do końca, co nie często mu się udawało. I widać tu jego bezkompromisowość, szaleństwo, dbałość o każdy szczegół, ale również praktyczność tego budynku.

Ilość dziwnych kształtów, sztukaterii przyprawia tu o zawrót głowy. Ten dom bardziej przypomina świątynię. Wysoki, kopulasty strop, arkady, najprawdziwszy ołtarz, ciężkie, bogato zdobione meble i do tego wszystkiego organy!!!

Dom pomyślany jest tak, aby można było wjechać do niego konno. Podłoga w hallu wykonana jest z drewna, mimo, że przypomina bruk. Chodzi o to, aby wyciszać stukot końskich kopyt, bo w końcu to jest zwykły dom do mieszkania. Konie trzymano w podpiwniczeniu, do którego wiodła spiralna rampa.

Wyższe kondygnacje umieszczone są na balkonach wokół centralnego pomieszczenia o gigantycznej wysokości. Gaudi lubił wysokie stropy. Niestety, zimą fatalna sprawa. Z okien na pierwszym piętrze można dyskretnie wyjrzeć na zewnątrz, aby zobaczyć kto puka do drzwi. Całe wnętrze wykończone jest lakierowanym, dębowym drewnem. No i oczywiście detale, miliony detali nawiązujących do świata natury. Znak rozpoznawczy mistrza Gaudiego.

Z dachu domu widać dachy Barcelony, ale w XIX wieku widok musiał być wspaniały. Dbałość mistrza o detale objawia się w wykończeniu kominów. Każdy inny, każdy fikuśny.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Casa Vicens

Jedno z pierwszych dzieł Gaudiego powstałe dla innego barcelońskiego bogacza – pana Vicensa. Bardzo przypomina mi willę z kantabryjskiego Comillas. Wczesny Gaudi to mocno arabskie, kanciaste klimaty, trochę też przypomina budowlę z klocków Lego. Dużo kolorowych, kwiecistych ornamentów z lakierowanej ceramiki. Balkoniki, na których można przysiąść i odpocząć od spiekoty dnia. Dom jest tak zaprojektowany, aby było w nim dużo światła, ale nie bezpośredniego, silnego słońca. Balkony i tarasy dają cień, tylko dach to pełne słońce, na którym można dyskretnie suszyć pranie. Budynek nie miał szczęścia, obudowano go nieciekawymi, współczesnymi bloczyskami.

Dom przeszedł ostatnio generalny remont. Nadano mu trochę dizajnerskiego szlifu. Cena jednak jest nieadekwatna do oferty. I tak najciekawsza jest elewacja widoczna z ulicy za darmo. 14 EUR, czas pobytu w środku – niecała godzina. Trochę dużo kasy w porównaniu z Palau Guell za 10 EUR, gdzie spędziłam 2,5 godz, a i tak musiałam się spieszyć, bo zamykali.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odwiedzamy dwie, barcelońskie świątynie.

 

Katedra

Gotycka katedra barcelońska pochodzi z XIV wieku. Wydawać by się mogło, że jej imponująca elewacja to idealny tego dowód. Nic z tego, tę piękną buzię katedra otrzymała dopiero w XIX wieku. Nie umniejsza to jednak jej wartości, bowiem wnętrza świątyni skrywają prawdziwe skarby.

Najważniejsze dla mnie jest pierwsze wrażenie. I tu jest efekt WOW. Bo kataloński gotyk jest piękny. Czuć bliskość Francji. Są elementy charakterystyczne dla Katalonii, jak kolorowe medaliony wymalowane na przecięciu się żeber podtrzymujących sufit. Odnajdziemy je również w innych kościołach Katalonii. Widzieliśmy je już w Walencji, która przez chwilę była pod wpływem potężnej sąsiadki.

 

 

 

Koniecznie trzeba zajrzeć do krużganków. To idealne miejsce ucieczki od tłumów Barcelony. Szemrze fontanna, a po niewielkim stawie pływają białe gęsi symbolizujące czystość św. Eulalii – patronki miasta.

 

 

 

 

 

 

 

Na koniec wjeżdżamy windą na dach.

 

 

 

 

 

Basilica de Santa Maria del Mar

Kościół ten stoi w miejscu prawdziwego miejsca spoczynku św. Eulalii. Katedra musi oddać fartucha tej świątyni. Santa Maria del Mar to kościół wyjątkowej urody. Zawdzięcza to zapewne w głównej mierze najszerszej spośród europejskich kościołów głównej nawie o szerokości 32 m! I to się czuje. Kościół cały jest piękny i plac, przy którym stoi również i okalające go, klimatyczne uliczki dzielnicy La Ribera. To piękny zakątek Barcelony, który trzeba odnaleźć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Museu Picasso

Niedaleko bazyliki, w tej samej, uroczej dzielnicy La Ribera znajduje się Museu Picasso de Barcelona. Wspaniałe muzeum, choć bardzo zatłoczone nawet w zimie. Nie jest to przegląd całej twórczości Picassa, ale wybrane okresy: wczesna twórczość (bardzo piękne, klasyczne obrazy), okres tzw. niebieski czyli melancholijne, smutne dzieła utrzymane w niebieskościach, następnie cykl malowideł inspirowanych obrazem Velazqueza „Infantki”  (dla mnie najciekawsza część galerii). Oprócz tego arcy-ciekawa kolekcja ceramiki oraz zdjęcia z życia artysty wykonane przez przyjaciela – fotografa. Picasso dorastał w Barcelonie i uczył się tu malować pod okiem swojego ojca. Stąd w zbiorach barcelońskich tak dużo wczesnych obrazów Picassa z czasów nauki. Można więc prześledzić jak rozwijał się talent i styl artysty. Jest to ważne, bo patrząc na jego późne, nonszalanckie „bazgroły” można sobie źle o nim pomyśleć.

Muzeum warto odwiedzić z jeszcze jednego powodu – budynku, w którym się znajduje, a w zasadzie trzech połączonych ze sobą średniowiecznych pałaców. Białe wnętrza kontrastują z surowością szarego kamienia.

W Muzeum Picassa nie można robić zdjęć.

 

 

Któregoś poranka odwiedzamy Marcat de la Boqueria – słynne, barcelońskie targowisko pod dachem. Nie jest tak imponujące jak walencki Mercat Cetral, ale warto tu przyjść, skosztować tapas siedząc przy barze na wysokim stołku, kupić bakalie czy lokalne sery i wędliny. Barcelońskie targowisko wydało nam się nieco skomercjalizowaną atrakcją dla turystów. Jednak w Hiszpanii fajne jest to, że narodowi tego kraju zupełnie to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, oni kochają zatłoczone, gwarne miejsca. Zawsze więc, nawet w dzielnicach i knajpach turystycznych siedzą zwykli Hiszpanie, często całymi rodzinami i czerpią przyjemność z tego, że tyle tu ludzi i taki gwar 🙂

 

 

 

 

Kręcenie się po rozległym, barcelońskim centrum sprawia ogromną przyjemność. Jest ono bardzo zróżnicowane, wyraźnie podzielone na część nowszą i starą. My zdecydowanie wolimy zakamarki lekko przydymionej starej Barri Gothic z jej pięknym Plaza Real czy wspomnianej już, nieco mniej mrocznej La Ribery. Bardzo przypadła nam do gustu rybacka, robotnicza wręcz Barceloneta, gdzie ułożone w idealną szachownicę, ciche uliczki skrywają świetne knajpy z rybami i owocami morza, a na jej obrzeżach, wzdłuż portu kwitnie nocne życie. Ceny są nieco niższe niż w pozostałych dzielnicach, a jedzenie naprawdę dobre. My upodobaliśmy sobie knajpę latynoamerykańską o nazwie FOC. Świetne ceviche (danie z surowej ryby marynowanej w soku z limonki i chilli) i drinki na bazie owoców egzotycznych. Mniam.

 

La Ribera

 

Barri Gothic

 

Jedna z wielu, przepięknych klatek schodowych starej Barcelony

 

Minimalistyczne wnętrze czegoś nieustalonego 😉

 

 

Placa Reial. Latarnie zaprojektował Gaudi.

 

 

 

Czerwono mi w FOC

 

Dni św. Eulalii

 

 

 

Las Ramblas

 

Parada uliczna z okazji Dni św. Eulalii

 

 

 

Podsumowując dwie wizyty w Barcelonie doszliśmy do wniosku, że naszym najulubieńszym miejscem Barcelony jest wzgórze Montjuic.

Wjazd wagonikiem, spacer po największym w Europie parku miejskim wśród wspaniałej, śródziemnomorskiej roślinności, niecodzienne Muzeum Sztuki Nowoczesnej Fundacio Joan Miro, widok na Barcelonę ze szczytu schodów wiodących do Muzeum Sztuki Katalonii (MNAC) – to wyjątkowe, niepowtarzalne miejsce.

Montjuic w języku katalońskim oznacza żydowskie wzgórze. Skąd ta nazwa się wzięła dowiedziałam się kilka dni później w Muzeum Historii Żydów Girony. W mieście tym również znajduje się wzgórze Monjuic. Otóż w tradycji żydowskiej jest grzebanie zmarłych na wzgórzu oddalonym od miasta i skąd nie jest czerpana pitna woda. Eureka. W moim rodzinnym mieście stary kirkut też jest na jednym z lubelskich wzgórz, podobnie w Kazimierzu nad Wisłą. Czyli barcelońskie Monjuic musi być dawnym miejscem pochówku lokalnej społeczności żydowskiej. W Katalonii Żydzi stanowili ważną część społeczeństwa. Zostali wypędzeni, jak z całej Hiszpanii, za panowania królów katolickich na skutek działalności Świętej Inkwizycji.

 

I tak człowiek uczy się całe życie, a szczególnie w podróży.

 

K