Girona – nasza nowa miłość

11 – 14 lutego 2018

 

Piękna, zabytkowa, kameralna Girona pozostaje w cieniu katalońskiej stolicy – Barcelony. Może to i dobrze, bo to idealne miejsce ucieczki dla ludzi zmęczonych tłumami, sklepami z pamiątkami i knajpami z menu w siedmiu językach. Przyjechaliśmy do Girony, żeby zobaczyć dom należący do IconicHouses – Casa Maso. Domu nie zobaczyliśmy, ale w zamian dostaliśmy od Girony tyle, że nie żałowaliśmy już Casa Maso.

Z Barcelony nie jedziemy bezpośrednio do Girony, ale korzystając z poprawy pogody trzymamy się wybrzeża i szukamy noclegu w jednym z kurortów Costa Brava. Mijamy więc wybrzeże okolic Barcelony zwane Costa Maresme, które w Blanes zamienia się na Costa Brava. Jesteśmy uzależnieni od kempingów i zanim znajdę jakiś czynny w zimie z listy musimy skreślić najpiękniejsze zakątki takie jak Canet del Mar, Lloret del Mar, Tossa del Mar, S’Agaro, Cala S’Alguer, Tamariu, Begur czy Empuries. Górzysta i zielona Costa Brava to piękny kawałek wybrzeża. Niestety, w zimie trochę odcięty od świata, infrastruktura działa tylko w kilku miejscach.

 

 

Znajduję czynny kemping w Blanes. Tam zatrzymujemy się na nocleg. Leszek korzysta z bezdeszczowej pogody i uszczelnia szyberdach. W czasie deszczu na naszym dachu zbiera się woda i jeśli nie ustawimy się pod lekkim kątem, to ta woda w końcu znajduje dziurkę i wpływa do środka. Przy ulewach wpływa nawet wtedy, gdy  jesteśmy przechyleni. To chyba najgorsza rzecz w kamperze – nieszczelność. Bardzo ciężko znaleźć miejsce, gdzie przecieka. Trzeba po prostu chlastać naokoło.

Camping Blanes przylega do plaży. W połowie zajęty jest przez zimujących rezydentów. Jednak całe Blanes jest smutno wymarłe. Z trudem znajdujemy otwartą restaurację. Czekamy godzinę na stolik. W tym czasie relaksujemy się ze starszyzną okupującą jedyny bar na plaży. Ale za to bardzo przyjemny bar.

To są już rubieże zimowej riviery emerytów. Już tylko niedobitki tu siedzą i marzną. Reszta jest dalej na południe.

 

 

 

 

 

Nazajutrz znów leje. Rezygnujemy więc z odwiedzania Ogrodu Botanicznego Blanes i jedziemy prosto do Girony.

Plac kamperowy znajduje się idealnie blisko starówki. Jest wydzieloną częścią zwykłego parkingu z dostępem do prądu i toaletą. Bez prysznica. Dla nas to nie problem, bo mamy swój. W około pełno sklepów i knajpek. Już nam się podoba.

Casa Maso – dom zaprojektowany przez katalońskiego architekta epoki przedwojennego modernizmu Rafaela Maso – okupowany jest przez szkolne wycieczki. Brak wolnych miejsc na najbliższe dni. Cóż, pech. Dom udostępniony do zwiedzania to w zasadzie rezydencja powstała przez połączenie sąsiadujących ze sobą czterech, starych kamienic z ciągu charakterystycznej zabudowy Girony nad rzeką Ter.

Biała elewacja to Casa Maso

 

I jeszcze kilka zdjęć tej wyjątkowej zabudowy

 

 

 

 

Gdy upada plan z Casa Maso, a pogoda zmusza nas znów do dłuższego pobytu w mieście zaczynam czytać, co można zobaczyć w Gironie.

I w ten sposób poznajemy najlepiej w Hiszpanii zachowaną średniowieczną starówkę, której większość stanowi kosmiczna po prostu, stara, żydowska dzielnica El Call, znajdujemy most zaprojektowany przez Gustave Eiffela i drugi most, który zagrał w „Grze o tron” i udajemy się do hammamu znajdującego się w miejscu dawnej łaźni rzymskiej z pozostałościami oryginalnych elementów murów i infrastruktury. Pozwalamy sobie też na miejską ekstrawagancję – walentynkowy wieczór spędzamy w restauracji wegańskiej!

To jeden z ciekawszych przystanków w naszej hiszpańskiej podróży.

Girona ma jeszcze jedną zaletę – nie jest dużym miastem, starówkę można zwiedzić w jeden dzień spacerując niespiesznie i uważnie. Z jednym wyjątkiem. Jeśli chcesz odwiedzić Muzeum Historii Żydów, potrzebujesz dodatkowego dnia, bo to muzeum Cię wessie i nie wypluje dopóki nie zajrzysz wszędzie i nie przeczytasz wszystkiego. A jest tego dużo i bardzo ciekawie.

 

Ale zacznijmy od Call w dwóch odsłonach: dziennej i wieczornej. O każdej porze jest tu inaczej i równie pięknie. W El Call trzeba przede wszystkim zgubić się w plątaninie ciągnących się w nieskończoność schodów, czasem biegnących w ciemnych bramach – tunelach, pozaglądać przy okazji w bramy oświetlone słabym światłem, z niskim, żebrowym sklepieniem. Poza tym trzeba wdrapać się do katedry, aby obejrzeć widok wspaniały – piękną fasadę na szczycie wysokich schodów. Ten potężny budynek skrywa największe jednonawowe wnętrze jakie kiedykolwiek przykryto gotyckim łukiem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W muzeum diecezjalnym można sobie pooglądać męskie sukienki z pięknych tkanin.

 

 

 

Uliczki dzielnicy Call

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W El Call trzeba odnaleźć sklep z dizajnem działający w dawnym domu najbogatszej rodziny żydowskiej Girony zwanym Pabordia. Miejsce jest niezwykłe, a poszanowanie dla oryginalnej XIII-wiecznej zabudowy godne podziwu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kolejnym punktem, do którego dochodzi się z katedry jest malutki, średniowieczny most, który na mapach google oznaczony jest jako „Game of Thrones Location”. Znajdują się tu również pochodzące z XII w. łaźnie arabskie zbudowane w budynku rzymskim. I to tu trafiamy na nasze, współczesne łaźnie, w których niezwykłych wnętrzach ogrzewamy nasze sztywne kości.

 

 

 

 

Warto często przechodzić rzekę, bo mosty to urocza atrakcja Girony, a w szczególności czerwone cudo Gustave Eiffela

 

 

 

 

 

 

To co, szczególnie rzucało się w oczy w czasie naszej podróży przez Katalonię to wszechobecne manifestacje poparcia dla referendum w sprawie odłączenia się od Hiszpanii. Transparenty z napisem „Si” wisiały na większości budynkach publicznych i siedzibach władz ale również balkonach zwykłych bloków mieszkalnym. W Gironie było ich wyjątkowo dużo.

 

 

 

 

I jeszcze kilka zakamarków spoza Call

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wróćmy na koniec do żydowskiej ludności Girony. W Muzeum Historii Żydów można prześledzić bardzo dokładnie ich historię, zwyczaje i kulturę. Była to jedna z najliczniejszych, najbogatszych i najlepiej wyedukowanych gmin żydowskich w średniowiecznej Hiszpanii. Po wypędzeniu ich w czasie prześladowań innowierców Girona jako miasto przestała się praktycznie liczyć. Swoją potęgę i bogactwo zawdzięczała bowiem lokalnej społeczności żydowskiej. Rekrutowali się z niej lekarze, kronikarze, pisarze, naukowcy, filozofowie. Muzeum stoi w miejscu ostatniej synagogi z XV wieku (było ich w Gironie kilka!). Jej pozostałości można oglądać w muzeum, a nade wszystko oryginalną mykwę, w której kobiety dokonywały rytualnego obmycia całego ciała. Woda w mykwie była zimna, ponieważ była to woda źródlana. Po menstruacji ortodoksyjne Żydówki przychodziły do mykwy i zanurzały ciało łącznie z głową w pozycji stojącej. Dziwny to rytuał trochę, ale ciekawie jest.

W średniowieczu kobiety generalnie nie kształciły się i tak było również w społeczności żydowskiej, ale już wtedy były tego wyjątki i miały miejsce właśnie w Gironie, gdzie wśród Żydówek zdarzały się kobiety lekarki. Jest to o tyle ciekawe, że w tamtym czasie kobiety żydowskie nawet nie uczyły się czytać i pisać, bo ich rolą była opieka nad ogniskiem domowym i pilnowanie mężczyzn, aby nie schodzili na złą drogę. Dbały, aby domownicy płci męskiej przestrzegali Tory, chodzili do synagogi i pilnowały innych dość wyśrubowanych zasad ładu społecznego i domowego. Co ciekawe, same nie udzielały się w obrzędach religijnych i nie chodziły do synagogi.

W muzeum dowiaduję się również, że Montjuic oznacza Żydowskie wzgórze i jest to miejsce pochówku zmarłych, które musiało znajdować się na wzgórzu oddalonym od miasta i bez kontaktu z pitną wodą.

 

 

 

 

 

A powyżej wytłumaczenie, dlaczego Girona nazywana jest Miastem – Matką Izraela 😉

 

Żydzi wypędzeni z Girony i całego Półwyspu Iberyjskiego w XIV – XVI w. rozjechali się po całym świecie. Zwani są Sefardyjczykami.

 

Na koniec nasza walentynkowa, wegańska kolacja

 

 

Niezła wioska z tymi serduszkami 😉

 

W następnym odcinku będzie za to totalny surrealizm 😉

 

Dobranoc.