Południe Francji – śladem wielkich artystów

17 lutego – 10 marca 2018

 

Trzy tygodnie na francuskim południu były raczej wyścigiem niż włóczęgą. Wyścigiem z pogodą, przeziębieniami, pozamykanymi kempingami i czasem, bo  byliśmy umówieni na 1 kwietnia w Rzymie. Ominęliśmy więc dużo interesujących miejsc, ale też dużo, mimo przeciwności, udało się zobaczyć. Za swoją największą zdobycz uważam Bubble House – Maison Bernard – najdziwniejszy dom, jaki widziały me oczy.

Drogę przez śródziemnomorską Francję rozpoczęliśmy od widowiskowej drogi na klifie przez Portbou, następnie pojechaliśmy trochę wgłąb kraju, do Tuluzy i przejechać najwyższym mostem świata, Viaduc Millau, potem była Prowansja Van Gogha, ekstremalnie deszczowa Marsylia, niezapomniane, klifowe wybrzeże Masywu Maurów, po nim cicha Zatoka Saint Tropez, a potem już nieskończenie niebieskie Lazurowe Wybrzeże pełne artystycznych i zapachowych uniesień.

 

 

Zimowa Francja nie wita kamperowców z otwartymi ramionami. Większość kempingów jest zamknięta, spontan nie wchodzi w grę, trzeba planować postoje i dzwonić czy otwarte i do której można przyjechać. Działają place kamperowe, które są czynne cały rok. Ich wadą jest brak zaplecza sanitarnego i często również brak prądu, co przy zimowym podróżowaniu jest nieco słabe, bo grzanie gazem rodzi konieczność zaopatrzenia się w lokalną butlę i posiadanie adaptera. Każdy kraj ma inny system końcówek butli.

Planowaliśmy, że przed wyjazdem z Hiszpanii oddamy hiszpańską butlę, bo w Saragossie, na stacji sieci Cepsa, skąd ją wzięliśmy, powiedzieli, że butlę można oddać na dowolnej stacji Cepsa w całej Hiszpanii. W Polsce oddać butlę można tylko w miejscu jej nabycia. Francję chcieliśmy przejechać na jednej butli polskiej, aby we Włoszech znów nabyć butlę lokalną. Dlatego, mając tylko jedną butlę bez zapasu, chcieliśmy unikać za wszelką cenę grzania gazem we Francji.

Trzymając się informacji z Saragossy udaliśmy się w Figueres  na stację Cepsa i … butli nie przyjmują. Pojechaliśmy na drugą i … butli nie przyjmują. Znów chcieliśmy zabić jakiegoś w dupie mającego wszystko Hiszpana, który udzielił nam nie do końca prawdziwej informacji.

Ponieważ butla Hiszpańska miała jeszcze gaz, wyjechała razem z nami i kotami za granicę. Postanowiliśmy, że pozbędziemy się jej jakoś, jak się skończy. Jakoś czyli nielegalnie przez porzucenie. Tym sposobem mieliśmy na Francję półtorej butli i mogliśmy czasem stanąć bez prądu. I to się wszystko bardzo dobrze złożyło. Podróżując zimą, dwie butle to konieczność.

Co można powiedzieć o południu Francji? Jest tam pięknie, ciekawie i oczywiście pysznie. Średniowieczne miasteczka, historia, wspaniała, urozmaicona kuchnia i najlepsze na świecie wino (tak, teraz już to wiem) oraz sztuka w najlepszym wydaniu. Południe przyciągało artystów, pozostawili tam mnóstwo śladów. Przynajmniej kilkoma podążyliśmy i zawsze był to wielki zachwyt. Ceny nie są niskie, to chyba najdroższy kraj basenu Morza Śródziemnego, tylko Chorwacja może stawać z nim w konkury. Infrastruktura dla kamperów jest słaba, a jej ceny powyżej średniej. Dla ścisłości, infrastruktura jest, ale jej jakość pozostawia wiele do życzenia. Polskie kempingi oferują lepszą jakość – hurra! Południe Francji oblegane przez turystów jest lekko znudzone i zepsute dobrobytem. Jedynym wyjątkiem jest Marsylia, która, jak Nowy Orlean nie jest do końca USA, tak ona nie jest do końca Francją. Ale to jest właśnie coś, co do niej ciągnie. Lazurowe Wybrzeże to straszliwy snobizm, gdzie jest bardzo mało miejsc dla kamperów, za to dużo rezydencji za wielkimi murami i prywatną plażą, z wisienką na torcie – Monako, gdzie nieba i morza nie widać spoza drapaczy chmur. Wszystko to ma jednak swój urok, wszędzie można znaleźć piękne i ciekawe miejsca i wielką stratą byłoby rezygnować ze zwiedzania francuskiego południa. Byłaby to bezgraniczna głupota wręcz.

Bo nie zobaczyć strzelistego gotyku Klasztoru Jakobinów w Tuluzie?

 

 

albo perły inżynierii lądowej – Viaduc Millau?

 

 

albo nie spojrzeć na Arles oczami Van Gogha?

 

 

albo nie zobaczyć, jak żyli papieże w Awignionie w XIV wieku dzięki multimedialnemu przewodnikowi na iPadzie?

 

 

albo nie dotknąć betonu Jednostki Marsylskiej?

 

 

nie spróbować fondue albo raclette?

 

 

nie poznać ekscentrycznych państwa Noailles i ich niesamowitego domu w Hyeres, w którym gościły sławy moderny?

 

 

nie kupić najwspanialszego, białego wina, jakie kiedykolwiek spłynęło do naszych gardeł?

 

 

nie zobaczyć rdzawych klifów Las Calanques i Maison Bernard w tymże kolorze?

 

 

 

nie zobaczyć, jak powstaje plaża w Cannes?

 

 

nie powąchać tysiąca pachnideł w Grasse – światowej stolicy perfum?

 

 

nie zobaczyć ośnieżonych Alp z portu w Antibes?

 

 

nie odwiedzić grobu Marca Chagalla?

 

 

nie zobaczyć najpiękniejszej, modernistycznej kaplicy na świecie autorstwa Henriego Matissa?

 

 

czy cyklu obrazów Marca Chagalla ze scenami ze Starego Testamentu?

 

 

czy wreszcie nie usiąść na niebieskim krześle na promenadzie w Nicei i nie wspomnieć ofiar stratowanych niedawno przed człowieka bez mózgu, duszy i serca w TIRze?

 

 

Jak można było odmówić sobie tego wszystkiego tylko dlatego, że z nieba leje deszcz, z nosa gile, a na kempingu jest niemyty kibel? To byłoby po prostu bez sensu.

 

A więc zaczynamy!

 

c.d.n.

 

K