Umbria – piękna i surowa siostra Toskanii

28 marca – 1 kwietnia 2018

 

Umbria – zielone serce Włoch. Nasza wielka miłość od czasu poprzedniej tu wizyty kilka lat temu. Jej wielkim atutem jest, paradoksalnie, bliskość Toskanii. Umbria ma wszystko to, co jej wielka siostra, ale brak jej komercji i tłumów turystów. Raj? Dla nas tak!

Umbria jest bardziej górzysta i zielona, mniej rolnicza, bo więcej tu lasów. Nawet kuchnia przejawia typowe cechy górskie – jagnięcina, owoce leśne, grzyby. Jest tu też wyborne wino. Może mieliśmy szczęście, a może winogrona ze stromych, umbryjskich zboczy dają lepsze, bardziej wyraziste w smaku, wino. Najlepszego, białego próbowaliśmy w Orvieto, a w okolicy Lago Trasimeno, na północy regionu, w przypadkowo napotkanej przy drodze winnicy kupiliśmy kiedyś wyborne, czerwone, wino.

Umbria nie jest rozpuszczona przez turystów. Restauracje serwują pyszne jedzenie w przystępnych cenach, bo prowadzą je ludzie z pasją, a nie z chęcią zysku. Wina z Umbrii nie są tak popularne jak Chianti  i tu znów działa ta sama zasada – winiarz ma więcej spokoju, więcej czasu, a co za tym idzie, więcej serca dla swojego wina.

Większość turystów przyjeżdża do Umbrii odwiedzić sanktuarium nad grobem św. Franciszka w Asyżu i, ewentualnie, obejrzeć katedrę w Orvieto. A Umbria, podobnie jak Toskania skrywa piękne, średniowieczne miasteczka i nietkniętą ludzką ręką, dziką przyrodę.

Asyż, Perugia i Spello – trzy odwiedzone wcześniej miejsca polecamy całym sercem. Bazylika św. Franciszka w Asyżu to bodaj najpiękniejsza chrześcijańska świątynia, a freski Cimabuego, Giotta i innych najsłynniejszych malarzy średniowiecznych ozdabiające jej ściany, a szczególnie kryptę, to najpiękniejsze malowidła ścienne, jakie widziały nasze oczy. Perugia, nieduża stolica regionu licząca zaledwie 150 tys. mieszkańców, to piękne, stare miasto w górach, które tętni życiem, bo znajduje się tu ważny, włoski uniwersytet. Spello to urocza wioska, która wygląda dokładnie tak, jak Asyż, tylko bez bazyliki i tłumu pielgrzymów. Tu po raz pierwszy spróbowaliśmy świeżych trufli, które skradły nasze kubki smakowe już na zawsze.

Tym razem wybieramy maleńkie Todi, trochę większe Spoleto i wreszcie oglądamy fasadę katedry w Orvieto, która przeszła gruntowną renowację. Jedziemy też nawilżyć skórę krystaliczną, górską wodą rozpylaną przez wodospad Marmore. Na koniec zahaczamy o północne Lazio, aby obejrzeć lokalną odmianę manieryzmu w postaci renesansowego Parku Potworów, aby na deser dostać przyklejone do zielonego klifu, pięknie zmurszałe, średniowieczne Vitorchiano.

Naprawa krowy zajmuje szybkie dwa dni. Włosi są szybcy, komunikatywni i kreatywni. Mechanik Alessandro z powodzeniem używa głosowego translatora, aby gadać z Leszkiem. Uszkodzeniu uległ fatalny moduł EGR. Drogi niestety. Warto mieć zaskórniaki w podróży.

Dzięki nim możemy ruszać dalej i nadrobić straty. Do przyjazdu rodziców zostało jeszcze kilka dni, a dzięki temu, że znamy już kemping Flaminio, zarezerwowaliśmy domek dla rodziców w takim miejscu, żeby był jak najbliżej kampera. Nie ma tego złego.

Wracamy do Umbrii. Zaczynamy od Orvieto, które każdy, kto jedzie autostradą do Rzymu widzi z trasy. Położenie Orvieto daje próbkę tego, co czeka po wjechaniu wgłąb Toskanii, Umbrii czy północnego Lazio. Miasteczka z kamienia uczepione skał. Piękny widok. Wygodne położenie Orvieto tuż przy autostradzie zachęca, aby obejrzeć jedyną w swoim rodzaju fasadę kościoła oraz skosztować wyjątkowej, lokalnej kuchni i win.

Zaraz po zjeździe z autostrady, u stóp historycznego centrum zlokalizowany jest przyjemny plac kamperowy z pełną infrastrukturą. Kilkaset metrów stąd znajduje się dolna stacja kolejki, która wywozi w 10 min na klif Orvieto, a tam czeka już skomunikowany autobus, który obwozi po centrum. Dla skrajnie leniwych, można z busika nie wysiadać, bo objeżdża wąskie uliczki starówki, wszystkie ważne place oraz plac pod katedrą i wraca na stację kolejki. Nie jesteśmy niemieckimi emerytami, więc wysiadamy w najdalszym punkcie starego miasta i na piechotę włóczymy się po uroczych uliczkach, aby wreszcie ujrzeć widok nie z tego świata, jakim jest świetlista fasada katedry. Jest to arcydzieło lokalnej sztuki gotyckiej. Można długo patrzeć na misterne zdobienia i mozaiki. Budowla wraz z fasadą pochodzi z XIV wieku. Mozaiki dodawano sukcesywnie od XVII do XIX wieku.

Katedra jest już nieczynna, gdy do niej docieramy, ale nie martwi nas to, ponieważ wnętrze podobno zawodzi w porównaniu z jej zewnętrznym wyglądem. Straty rekompensuje nam pyszna kolacja i degustacja lokalnych win, z których białe jest pyszne, a czerwone średnie. Nie dziwne, białe wino o nazwie Classico to duma lokalnych winiarzy. Jest słynne w całych Włoszech.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na piechotę schodzimy na parking, bo kolejka już nie jeździ. Zdajemy sobie sprawę, że to pierwszy ciepły wieczór w od października, gdy wyjechaliśmy z Polski w drugą część podróży. Jest 28 marca i powoli idzie lato…

Nazajutrz ruszamy w dalszą drogę. Naszym celem jest Todi oddalone o 40 km na wschód. Zaraz po wschodniej stronie autostrady E35 zaczynają się góry i widokowe trasy. Droga do Todi wije się wzdłuż Lago di Corbara, a następnie wzdłuż Tybru. Todi przysiadło na wzgórzu, u jego stóp płynie rzeka. Piękna lokalizacja. Znów jest łatwo, bo spod parkingu na obrzeża miasteczka wywozi szynowy wagonik dostarczając przy okazji pięknych widoków na okolice.

Na spacer po Todi wystarczy dwie – trzy godziny. Będą wąskie uliczki, widoki na góry, a w sercu starówki piękny, wyjątkowo rozległy jak na rozmiary Todi plac, ponad którym, na szczycie szerokich i wysokich schodów stoi urocza, romańska katedra. W miasteczku jest pusto, turyści nie zaglądają tu chyba zbyt często. Z głośników ustawionych w wejściu katedry sączy się łagodna, klasyczna muzyka. Długo siedzę na tych schodach. Zapamiętam Todi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Skarbem Todi jest perła renesansu – stojący na uboczu kościół Santa Maria della Consolazione. Uchodzi za ideał epoki odrodzenia. Idealne proporcje, gradacja brył i wielka kopuła. Może i tak jest, ale co ja poradzę, gdy moje serce cięgle bije dla małych, romańskich kościółków. Doceniam walory architektoniczne, lekkość budowli mimo dużej kubatury, piękne rzeźby w środku, imponującą kopułę. Ale nie dzieje się nic. W środku budynku jest dużo zimniej niż na dworze, a że słońce już zaszło czuję jak kostnieje mi ciało. Pani, która tu pracuje też. Ustawiła sobie biedaczka mikroskopijny grzejnik i siedzi przy nim nieruchomo.

W kościele panuje jakiś nieład, mam wątpliwości czy to w ogóle świątynia. Prędzej wykorzystywana jest jako sala koncertowa, bo pod  ścianami stoją ogromne reflektory, a pod nogami kłębią się kable łamiąc harmonijne proporcje wnętrza. Poza tym ta budowla do kameralnego Todi mi nie pasuje, a może po prostu jest mi zimno i się nie znam.

 

 

 

 

 

Wracam do auta podziwiając ciągle umbryjskie pejzaże wokół Todi.

 

 

 

 

 

Jedziemy dalej. Jeszcze tego samego popołudnia jesteśmy w Spoleto, to dalsze 50 km na wschód. Góry są coraz wyższe, drogi zamieniają się w serpentyny. Nam się oczywiście podoba. Lubimy włóczyć się po takich ścieżkach. Kto nie lubi? 😉

 

Spoleto rozkłada nas na łopatki. Bardzo przypomina Asyż i nawet katedra jest podobna do słynnej bazyliki. Tylko znów, mniej tu turystów, co za tym idzie komercji. Nie byliśmy jeszcze w Gubbio, które uchodzi za najpiękniejsze miasteczko w Italii, ale póki co, Spoleto poleciłabym na pierwszą wizytę w Umbrii. Posiada wszystko to, co w Umbrii najlepsze: strome, brukowane uliczki, piękne kamienice z jasnego piaskowca, wyjątkowej urody katedrę, wokół dzikie góry i lasy, których skarby lądują na talerzach.

Wyjątkową urodę miasto zawdzięcza w dużej mierze Longobardom, którzy od VI do IX stulecia uczynili je polityczną stolicą swojego księstwa. Wcześniej byli tu oczywiście Rzymianie, którzy podbili rdzenną ludność – Umbrów.

Zwiedzamy zaczynamy od zajrzenia do pięknego kościoła San Gregorio Maggiore, który stoi przy niezbyt ciekawym placu będącym parkingiem.

 

 

 

 

 

Stąd najkrótszą drogą idziemy do ruchomych schodów, które wywożą nas ponad miasto, na zamkowe wzgórze. Te schody ruchome to wyjątkowej urody dzieło inżynierii. Są atrakcją samą w sobie.

 

 

Stojąca na szczycie wzgórza twierdza z XIV wieku nie jest specjalnie atrakcyjna, ale widoki ją okalające już tak.

 

 

 

 

 

 

 

 

Niewiele poniżej najwyższego punktu miasta stoi katedra – niewątpliwy skarb Spoleto. Nie zobaczymy jej w środku, trwa uroczystość. Pech.

 

 

 

Plac przed katedrą, schody prowadzące w dół, podobnie jak w Asyżu, kamienice wokół placu tworzą piękny, miejski pejzaż.

 

 

 

 

Spacerujemy uliczkami Spoleto z radością odkrywając jego ciekawe zakamarki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na kolację próbujemy jagnięcinę z leśnymi grzybami. Smakuje obłędnie i ani trochę nie śmierdzi barankiem 😉

Kochamy Spoleto i całą Umbrię!

 

 

 

Nazajutrz wyruszamy na południe. Trasa SS3 Spoleto – Marmore to wspaniała, górska przejażdżka pozwalająca poczuć piękno i surowość Umbrii. Góry, przełęcze, ukryte w dolinkach leśniczówki. A na deser wilgotne powietrze wokół pięknego wodospadu Marmore.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wstęp do parku jest płatny i można tu spędzić leniwie cały dzień kręcąc się wokół wodospadu, robiąc piknik lub kosztując, jak my, słynnej, umbryjskiej porchetty czyli faszerowanego, pieczonego prosiaczka. Niebo w gębie!

 

 

Słodko posileni opuszczamy Umbrię i wjeżdżamy do Lazio, jednak zanim zawitamy ponownie do stolicy tego regionu jak i całych Włoch jedziemy do prowincji Viterbo, w której rozwinęła się dziwna odnoga renesansowej sztuki zwana manieryzmem. W rejonie tym znajdziemy bowiem parki rzeźb – potworów, w budowaniu których zaczęli ścigać się lokalni bogacze. Odwiedzamy Park Potworów w Vitorchiano. Z wizyty tej będziemy bardzo zadowoleni.

 

Zanim zatrzymamy się na placu dla kamperów w Vitorchiano, jedziemy kawałek za miasto, do Bomarzo, gdzie pogrążony w smutku po śmierci żony mecenas sztuki Piere Francesco Orsini wybudował sobie Park Potworów.

Nie do końca wiadomo, jaki artysta renesansowy stoi za tym kuriozum, możliwe, że był to taki obciach, że ktokolwiek wykonał to dzieło, nie przyznawał się do niego i pragnął, aby świat zapomniał o tym fakcie.

Rzeźby są pojechane na maksa i widać faktycznie, że długo nikt o nich nie chciał pamiętać, bo są mocno zniszczone. Jednak to tylko dodaje im uroku i tajemniczości. Miejsce uznaję za rewelacyjną odmianę od zwiedzania Włoch, a już na pewno Rzymu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wielką niespodzianką okazuje się również cała okolica Viterbo, jak i miasteczko Vitorchiano. To okolica ciągle jeszcze malowniczo pofałdowana, pełna zieleni i lasów, a średniowieczne miasteczka są pięknie zniszczone, zmurszałe, porośnięte mchem (może duża tu wilgoć?), artystycznie zaniedbane. Tu życie toczy się już typowo włosko – prowincjonalnie. I to jest super ciekawe zobaczyć jak wygląda codzienność ludzi żyjących w tak starych, zniszczonych murach. Tu robimy zakupy w sklepie, w którym z kamiennego sufitu kapie mi na głowę sącząca się woda. W tym sklepie kupujemy najlepszy chleb bez soli – tradycyjne pieczywo środkowych Włoch, pyszną, świeżuteńką burratę i kremową ricottę. Włochy…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Naszą sąsiadką jest jedyny, poza Wyspą Wielkanocną, posąg MOAI, który został zbudowany w 1990 r. przez rdzennych Maorysów. Jako budulca użyli lokalnej skały wulkanicznej przypominającej tą z Wyspy Wielkanocnej. Rzeźba powstała w ramach ciekawego, narodowego programu zachowania ginącej kultury na kuli ziemskiej. Oryginalne figurki MOAI są podobno w fatalnym stanie.

 

 

Jutro Wielkanoc…

 

K